Synu, nadrabiam projektowe zaległości. Ostatnio dużo podróżujemy i w związku z tym mamy lekką obsuwę z naszym Projektem 26. Obsuwa obsuwą, ale Ty bijesz na głowę samego siebie! Codziennie zaskakujesz mnie nowymi umiejętnościami. Samego siebie także zaskakujesz!
Nasza rodzina rozstrzelona jest po odległych krańcach Polski. Ja pochodzę z Wrocławia, a mój Mąż znad Doliny Sanu. Zdecydowaliśmy się zamieszkać w Krakowie i wydaje się to być najlepszym rozwiązaniem – zarówno do jednych rodziców, jak i do drugich, mamy jednakowy kawał drogi ;-) Ma to swój [chyba jeden, jedyny] plus – nikogo nie faworyzujemy pod względem częstotliwości odwiedzin, a także spore minusy – np. nie mam szans na podrzucenie dziecka teściowej, gdybym zechciała wybrać się sama na lumpeksowe łowy, o randce z Mężem we dwoje nie wspominając ;-) Ubolewam nad tym, ale spinam tyłek i idę dalej.
Z zamiarem kupna kasku dla Iventego nosiliśmy się prawie miesiąc. Rowery czekały tylko na nasz znak. Najpierw zrobiliśmy im mały przegląd, aby przygotować je odpowiednio do sezonu. Fotelik/krzesełko na rower także czekało już tylko na przymocowanie [ o naszym wyborze fotelika rowerowego opowiem następnym razem].
Zrobiliśmy najpierw rekonesans w sieci. Jest w czym wybierać, sami zobaczycie. Zarówno pod względem mnogości modeli jak i niezłego rozstrzału cen. Oczywiście ja [jak to ja…] zaczęłam sortować kaski od najwyższych cen i szukałam designu, który mi będzie odpowiadał. Sroka jestem, nie ukrywam. W tym przypadku jednak to nie wyglądem kasku powinniśmy się kierować [spuszczam pokornie głowę…]. Tutaj najważniejszą rolę odgrywa bezpieczeństwo. Cała reszta jest na szarym końcu.
Przy okazji robienia tarty limonkowej, która jest moim deserowym faworytem na wiosnę i lato, wpadłam na pomysł zaznajamiania Iventego z różnymi, wyrazistymi smakami. Ivo jest dzieckiem, które upodobało sobie z namaszczeniem dania ze słoiczków. Moje próby gotowania, na początku przyjęte przez niego bardzo entuzjastycznie, nie wypaliły. Pluł na lewo i prawo, a w końcu zdecydował o nieotwieraniu swojej paszczy na moje łyżkowe próby. Nie wiem, w jaki sposób rozpoznaje on, że łyżka zawiera rezultaty mojego pichcenia, ale musi mieć jakiś czujnik rozpoznawania, o którym mi jeszcze nie wiadomo. Dojdę i do tego ;-)
Za nami bardzo intensywne miesiące. Rozdzielały naszą szczęslivą trójcę morza i oceany. Różne strefy czasowe utrudniały kontakt. Tygodnie rozłąki dłużyły nam się niemiłosiernie.
Gdybyście zapytali jakąkolwiek osobę z mojego bliskiego otoczenia, jak bardzo macierzyństwo zmieniło Szczeslivą, to powiedzieliby oni, że ” baaaaardzo” zmieniło.
Dobra, przyznaję, to była prowokacja. Iventy jeszcze nie opanował gry w szachy, a to dlatego, że jego rodzicielka, z którą spędza większość dnia, w szachy grać nie potrafi ;-) Ale tym razem nie o szachach być miało.