Gotuję się w niektórych sytuacjach, o których za moment. Powiedziałabym nawet, że nie tylko się gotuję, ale wręcz szlag jasny mnie trafia i mam ochotę delikwentowi opowiadającemu takie bzdury strzelić prawdą między oczy.
To są sytuacje, z którymi zderzam się z reguły podczas wizyt u rodziny i w nowych dla mnie środowiskach. W pokoleniu urodzonym w pierwszej połowie minionego wieku, a nawet czasami zahaczając o lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte, tkwi czasami mega błędne przekonanie dotyczące miejsca kobiety i mężczyzny w świecie. Powiedziałabym nawet, że mentalnie niektórzy zatrzymali się w tamtych latach i co prawdą smartfon obsługiwać już potrafią, a jednak w gąszczu zmian społecznych odrobinę się gubią. Mówi się trudno, ale nie idzie się dalej, oj nie. Nad tym się pracuje. Bo jestem przekonana, że rolą młodszych pokoleń jest uświadamiać starszych od nas, że świat idzie do przodu i to nie tylko w kwestiach tego, że w kranach mamy ciepłą wodę i możemy oglądać kolorową telewizję.
Te moje przemyślenia pojawiły się po przebłyskach wspomnień sprzed kilku miesięcy, kiedy to odwiedziliśmy naszą dalszą rodzinę. Odwiedziliśmy ją razem z dziećmi, rzecz jasna. Junior miał kilka miesięcy, starszak trzy lata. Ponieważ jesteśmy małżeństwem pracującym w dużej części zdalnie i w domu, to i dziećmi opiekujemy się na przemian.
Przywitaliśmy się. Zjedliśmy obiad. Pogawędziliśmy z gospodarzami. Rozgościliśmy się. Wybiła godzina 18.00 a ja melduję mojemu Mężowi, jak zwykle zresztą, że na godzinę się ewakuuję i idę pracować. Poprosiłam go, żeby zajął się dziećmi i zrobił im kolację.
Mój Mąż powiedział klasyczne „OK, jak skończysz to przyjdź do nas.” Jednak zanim wyszłam z salonu, to moim oczom ukazały się miny gospodyni i gospodarza, którzy popatrzyli na mnie, jakbym właśnie oznajmiła, że „Mężu, idę na wojnę, a Ty zajmij się dziećmi.” Oczy kilkukrotnie większe jak pięć złotych, otwarte szeroko usta i totalne zdziwienie, jakby właśnie na kartach historii rysował się jakiś rodzinny dramat!
– „Ale chcesz go samego z dziećmi zostawić?!” – zapytała gospodyni.
– „Nieee no, idź idź, sreberko. Rzeczywiście, przecież my tutaj w trójkę z dziećmi będziemy, to damy radę.” – dodała. I pospiesznie wzięła Juniora na ręce, a starszaka zabrała z kolan taty i dała na kolana swojego Męża, który wyglądał na przestraszonego.
Gospodyni zabrała dzieci szybko od mojego M. jakby miały one za moment poparzyć mojego Małżonka! Zajęło mi chwilę zbieranie szczęki z podłogi, ogarnęłam się i dodałam:
– „Czy ja dobrze widzę panikę w oczach? M. nie da sobie rady? On sobie lepiej da radę niż my razem wzięci. Nie przesadzajmy. Codziennie z nimi jest i je oporządza, bawi się z nimi, przewija, karmi, spaceruje i nagle miałaby się mu stać krzywda?
– No jak to, chłopa samego z dziećmi? Ja się nimi zajmę a Panowie niech sobie pogadają. No przecież, niech sobie pogadają! – dodała.
I wtedy mnie olśniło! To jest ten urywek pokolenia kobiet, które uważało, że facet do dzieci i robienia kolacji się nie nadaje! To jest ta część społeczeństwa, która uważa, że jak facet jest z dziećmi, to albo stanie im się zaraz krzywda, albo sobie nie poradzi i zgubi się w gąszczu.
Dementuję te plotki – każdy facet, serio, każdy jest w stanie zająć się dziećmi równie dobrze jak kobieta. Szkopuł tylko tkwi w chęciach mężczyzny i wielokrotnie poczynionych próbach, a także niezabieraniu mu tej możliwości ustalania własnego schematu działania. To jest dokładnie tak samo jak z robieniem prawdziwej włoskiej pizzy po raz pierwszy. Za pierwszym razem pewnie nie będzie idealna, ale po wielu próbach i modyfikacjach jesteśmy w stanie ogarnąć recepturę tak, że będzie najlepszą pizzą pod słońcem!
Motywujmy facetów do działania w tej materii, jeśli jeszcze nie czują się pewnie. Niech nie szukają wymówek typu „praca” i „brak czasu”, bo z reguły nazywają się one tak naprawdę „brakiem chęci” i „lenistwem”. Nie róbmy z faceta kaleki, który zgubi się na prostej. Nie wmawiajmy nikomu, że zajmowanie się dziećmi i domem jest tylko domeną kobiet, bo nie jest!
Nie zabierajmy im dzieciaków. Ja to bym powiedziała: wręcz jak najczęściej dajmy im się nacieszyć dzieciństwem swoich dzieci.
Na każdego faceta pchającego wózek, noszącego dziecko w nosidle, bawiącego się z nim w piaskownicy, karmiącego go patrzę z wielkim szacunkiem, bo wiem, że nie dał się wepchnąć starszemu pokoleniu w dziwne utarte schematy i robi dokładnie to, co czuje. Wychowanie dzieci i gotowanie obiadu dla rodziny jest bardziej męskim zajęciem niż siedzeniem przed TV, czytanie gazety albo granie na Xboxie. Serio!
I to piszę ja, matka dwójki dzieci, która za moment naleje sobie do wanny i z pełną premedytacją spędzi w łazience zasłużone 30 minut, podczas gdy mój Mąż będzie bawił się z dziećmi na dywanie i nikomu się krzywda nie stanie! A jak dzieci pójdą spać to będę patrzyć na niego nie jak na niańkę, ale jak fajnego faceta, który nie pęka i który nie szuka wymówek! ;-)
Piąteczka!
6 komentarzy
O tak
Mój Mąż zostaje z dziećmi przez cały weekend. Dzięki temu mogę studiować. Od samo początku jest bardzo zaangażowany. Jak wróciłam do pracy po urodzeniu córki to Mąż został z szesxiomiesiecznym niemowlakiem w domu. A czasem jeszcze trzyletni skrzat z glutem do pasa. Dał Chłop radę i chwała Mu za to.
Wszyscy zyskują na tym rozwiązaniu. Dzieci, rodzice , związek. To jest super jak można liczyć na siebie na równych zasadach. Poza tym dzieci widzą że tata to nie pan od wypłaty i że również mogą na niego liczyć. Fajnie, kiedy tak się udaje to pogodzić.
Mam w swoim otoczeniu takie pary, które wręcz zamieniły się rolami i to ojcowie spędzają więcej czasu z dziećmi i potrafią się nimi „lepiej” zająć. Chyba właśnie o to chodzi, żeby… po prostu sobie ufać. Może mężczyznom niektóre rzeczy przychodzą „mniej naturalnie” niż kobietom (albo… z większych strachem do niektórych podchodzą ;)), ale przecież kochają swoje dzieci nie mniej, więc nie wierzę, że nie dadzą sobie z nimi rady :)
Mój mąż za to robi najlepsze wypieki u nas w domu, a co! Uwielbiam go za to :)
Trochę nie wypada mi się chwalić, zwłaszcza na blogu adresowanym głównie do kobiet, ale opieka nad dziećmi to nie jest dla mnie jakiś problem. Sam byłem na tacierzyńskim i pomimo trudności jakie napotkałem, miło wspominam ten czas. To kwestia podejścia do tematu. Osobiście uważam, że trzeba w tej kwestii jak w innych podejść po partnersku. U mnie się to sprawdza.
Powiem więcej w temacie facetów – ojców. Mam kolegę, którego żona zostawiła z czwórką dzieci (myślał że pojadą wszyscy do niej do UK a dowiedział się że ona nie wraca) i dał sobie radę (a chciał na początku sobie życie odebrać).
Ps. zajrzę tu jeszcze nieraz poczytać co tam o facetach piszecie :)
Pozdrawiam
Ekstra! Zapraszam :-)