Często karmię Was na blogu pięknymi obrazkami, słodkimi przemyśleniami i wydumanymi tezami. Wszystko ubrane w zgrabne słowa, ze słownikową składnią (czasami upstrzoną ortograficznymi bykami), optymistyczne, napchane frazeologią i demagogią.
Są takie dni, że łykam te obrazki jak głodny pelikan i czuję, że ta moja wizja pokrywa się z rzeczywistością. Czasami jednak, patrząc na to z perspektywy czasu i z próbą zachowania zdrowego dystansu, dochodzę do wniosku, że to gówno prawda. Że to prawdziwe macierzyństwo bywa piękne, owszem, ale często dociska nas tak, że sił na klasyczny uśmiech brakuje. Że to czym raczymy się na codzień, tymi słodkimi, lukrowymi wizjami, wszędobylskimi obrazkami zalewającymi fejsbukową ścianę opisującymi nasze horrendalne szczęście, to taka czasami na wyrost poza. Po przecież poranek był fatalny, popołudnie jest średnie, a wieczorem mamy ochotę wybiec z domu i rzucić się samopas w samotny wir myśli.
Tak sobie głośno teraz myślę, że to, że w poniedziałek staram się ze wszystkich sił wstać prawą nogą i taranować rzeczywistość niczym damska wersja Goliata, nie znaczy wcale, że w taki piątek, jak teraz, nie mam ochoty schować głowy w poduszkę i zawyć do księżyca jak na rasowego kojota przystało.
Walczę. Bywa, jak teraz, że to mnie w ogóle nie obchodzi, gdyż moja codzienność, moje poranki i moje wieczory, to nieustanna bitwa. Bitwa o kolejną łyżkę kaszki. O to by w domu było czysto, by poprane było, by ciasto pachniało a dziecko buzi brudnej nie miało cały dzień. Walczę też o to by nie tęsknić za bardzo, nie zadręczać się tym, na co nie mam w tej chwili wpływu. I chcę tupnąć nogą, zrobić dziurę w podłodze, zbuntować się przed niewiadomoczym. Wiem jednak, że to tupnięcie zauważę tylko ja. W najlepszym wypadku jeszcze sąsiad przyjdzie ze skargą.
Różnie z tym macierzyńskim optymizmem bywa. Nie ma co się czarować.
Idąc dalej, to że dzisiaj miałam gorszy dzień nie znaczy, że jutrzejszy będzie równie beznadziejny. Ale nie chcę przekłamywać codzienności: ta sobota nie jest dla mnie najlepsza. Chciałabym, aby się skończyła, możliwie najszybciej. Chciałabym również, aby nocka była dla mnie łaskawa.
Nie mam wielkich marzeń. Nie mam wydumanych życzeń. Czasami mam ochotę mieć odrobinę świętego spokoju. Odrobinę czasu dla siebie, który spędzę nie na ogarnianiu rzeczywistości a na klasycznym pierdzeniu w stołek i czytaniu mało ambitnych gazet. Chciałabym choć przez chwilę się maksymalnie wynudzić, aby za chwilę docenić ten fakt, że ręce pełne roboty to całkiem fajna sprawa.
Ja naprawdę lubię to swoje macierzyństwo, które daje mi w tyłek. Wiem, że nie tylko mnie dociska do parteru. Jednak dosyć mam tego lukrowania, tego ugłaskiwania codzienności, która potrafi zmasakrować swoją zwyczajnością i skutecznie wyssać z nas całą energię.
Nie dajmy się zwariować, że macierzyństwo zawsze jest piękne. Bo nie jest. Jest różnorodne.
I krótkie! Dlatego zaciskam zęby. Zaciśniemy je razem? ;-)
7 komentarzy
W końcu ktoś przedstawił macierzyństwo takim jakie jest naprawdę !
Podzielę się tym co ja przeżywam. Mój synek po raz pierwszy od urodzenia czyli od 6 miesięcy usnal sam. Sam ! Bez bujania ! I nawet nie płakał dużo ale moje przeczucie mówi mi ze następne usypianie będzie koszmarem … ogólnie trafił mi się ” wymagający ” egzemplarz. Na palcach jednej ręki potrafię zliczyć szczęśliwe dni, za to nie potrafię zliczyć ile razy już płakałam z tej bezsilności, złości i bezradności. Każdy mi powtarza „za 3 miesiące będzie lepiej ” … niby dlaczego ? Co się zdarzy w ciągu tych magicznych trzech miesięcy ? Powtarzają mi tak od urodzenia małego … i oprócz dzisiejszego małego sukcesu nic się nie zmieniło.
Kocham mojego szkraba najmocniej na świecie ale wątpię żebym okres wczesnego macierzyństwa wspominała jako moje najlepsze miesiące w życiu.
Ja się też zmagam z drugim dziecięciem i czekam, aż skończy magiczne 3 latka ;P A ma dopiero 21 mcy i wchodzi w okres buntu, bycia wszędobylską i nadzwyczaj ciekawska osóbką, której nie sposób spuścić z oka, a co za tym idzie, nie sposób nic zrobić, bo nie da się jej nigdzie 'wsadzić’ – wyskakuje z kojca, z łóżeczka, wychyla się niebezpiecznie z fotelika do karmienia, a 'na wolności’ zawsze wędruje w stronę niezabezpieczonych schodów, brrrr… Chyba przez najbliższy rok będziemy jeść ekspresowe zupki z torebki ;)
Wiem, że łatwo mi to powiedzieć, ale musisz odpuścić i nauczyć się cieszyć tym co jest. Ja przechodziłam przez to samo. Moja córeczka ma 1,5 roku i jeszcze ani razu nie zasnęła sama, zawsze jest bujana, noszona, przytulana, na przez długi czas potrzebowała godziny, żeby zasnąć, teraz na szczęście trwa to ok. 15 minut. Poza tym od urodzenia przespała w całości tylko jedną noc, właśnie wczoraj. A tak to normą jest, że budzi się kilka, a czasami nawet kilkanaście razy i nie wystarczy jej delikatnie uspokoić, trzeba ją wziąć na ręce i pobujać. Zdarzają się też noce, że wstaje np. o 3 i trzeba się z nią 2 godziny bawić. Mnie też wszyscy powtarzali,że wkrótce będzie lepiej, że bedzie spała gdy skończy 3 miesiące, potem 6 potem 9, a potem rok. Nie wiem co jest w tych magicznych trzech miesiącach, ale u nas nic się nie zmieniło. Może jedynie moje podejście. Kiedyś bardzo to wszystko przeżywałam, denerwowałam się i wszędzie szukałam sposobu, żeby zaczęła normalnie spać, bo ja sama byłam wyczerpana z powodu braku snu. Na dodatek, nie była też zbyt chętna, aby spać w dzień. Wszyscy wokół teraz zaczęli mi mówić, że robię coś nie tak skoro nie zasypia sama i budzi się w nocy. Zaczęły się dobre rady, żeby ją zostawiać samą i żeby płakała itd. Przyszedł jednak dzień, w którym postanowiłam odpuścić i pogodzić się z tym, że moja córka ma większe wymagania, niż inne dzieci i potrzebuje mnie bardziej. To było najlepsze, co mogłam zrobić, teraz staram się cieszyć każdą chwilą, kiedy ją przytulam przed snem, czy też w nocy, bo wiem, że za kilka lat już nie będę tego robić. Czasami zdarzają mi się gorsze dni, że wydaje mi się, że już nie dam rady, ale na szczęście te złe nastroje szybko mijają.
Życzę Ci, żebyś Ty też potrafiła odpuścić i zaczęła cieszyć się swoim macierzynstwem. Trzymaj się cieplutko.
„Różnorodne” to chyba faktycznie najtrafniejsze określenie macierzyństwa, czasem słodko czasem gorzko. Totalna huśtawka :)
Haha święta prawda
Czytasz w moich myślach, jak zwykle ? Lubię być mamą. Tylko bycie nią oznacza bycie praczką, sprzątaczką, konstruktorem, krawcową, piekarzem, kucharzem i wszystkim tym czym nie jestem na co dzień, ale wiele prac ręcznych by się nie zrobiło gdyby nie moja wielozadaniowość. Zaciskam zęby bo to kiedyś minie, a właściwie lubię fakt, że jestem dla kogoś całym światem.
Dobrze napisane,to sama prawda. Sama tak mam to wiem .
Dużo Siły Życzę Na Każdy Dzień ;-)