Zawsze wydawało mi się, że lubię wszędobylską spontaniczność. Że przepadam za brakiem porządku. Że lubię tu i teraz, bez planu, chaotyczno-kreatywnie, bez karteczek z listą „do zrobienia”. Że lubię tak z dnia na dzień, a może teraz, a może później, a może w ogóle? I ten czas bezpowrotnie minął. A może nie minął, ale to co było kiedyś, zostało uśpione. A teraz przyszło „nowe”. I to nowe jest uporządkowane, jest bardziej przewidywalne niż kiedyś. Jest takie gładsze, brak mu tej nieuporządkowanej chropowatości.
Teraz:
- wstaję rano. naprawdę. nie zdarzyło mi się leżeć w łóżku do południa, z głową w chmurach ułożonych z poduszek. zbieram swój zacny tyłek z łóżka i zaczynam dzień o poranku. tak być musi i tak chcę. czas nie przelatuje mi między palcami, a tego nie lubię.
- szklanki są ze szklankami, talerze z talerzami, worki z workami, cukier nie miesza się z solą, garnki nie leżą już brudne na blacie. doceniam czystkę przestrzeni. doceniam ten ład. nie muszę szukać łyżki przez pół dnia, albo skarpetki przez cały poranek. teraz wiem, gdzie ona leży. kiedyś byłam zmuszona do noszenia lewej skarpetki zielonej a prawej czarnej – nigdy się nie mogły sparować. nawet w pralce skarpetki tego samego koloru rzadko się spotykały.
- plan dnia. tak. układam go sobie w głowie dzień wcześniej. muszę wiedzieć co będę miała do zrobienia dnia następnego. gdzie muszę się udać, po co i dlaczego. bo gdyby okazało się, że dwie rzeczy mogę zrobić w podobnym miejscu i o podobnej porze to z tego skorzystam. marnotrawstwo czasu jest tym czego staram się unikać. dobry plan dnia jest jak scenariusz dobrego filmu – wszyscy wyjdą z kina zadowoleni. Jest jak biznes plan – dobrze napisany stanowi dużą część sprzyjającą powodzeniu danego biznesu.
- lubię zapowiedzianych gości. nie lubię, gdy ktoś próbuje wpaść do mnie ot tak, gdy ja jeszcze w szlafroku, z fryzurą jak z Dynastii. albo jeszcze na przykład w łóżku, a ta sympatyczna osoba jest w okolicach, i ona by tak chciała na kawę, albo pogadać, albo niewiadomocojeszczeakurattakwcześnierano… człowieku, zadzwoń. z godzinnym wyprzedzeniem a wtedy chętnie odstawię pieluchy na bok i walnę się na fotel, żeby zrobić sobie dobrze towarzysko. sztywna jestem, prawda?
- zakupy! nie ma szans żebym poszła na zakupy bez listy. Jeśli mam się przeciskać między półkami, muszę wiedzieć czego konkretnie szukać. Minęły te czasy bezpowrotnie, gdy kupowałam najpierw żelki – bo w tę półkę akurat weszłam, później trafiłam na orzeszki ziemne, a na koniec wychodziłam bez pieczywa i mleka, po które akurat wyszłam z domu.
- wystrój wnętrza. mydło i powidło już nie dla mnie. może to przychodzi każdemu z wiekiem? hmmm. a może nie. mi przyszło wraz z kolejną wiosną na karku. nie ma szans, abym skrupulatnie kolekcjonowaną prasę z dzieciństwa trzymała w domu. to leży gdzieś na strychu jeszcze pewnie, u moich rodziców, ale dawno powinno zostać spalone, albo oddane. cenię minimalizm. skandynawski styl to całą ja. chińskiej porcelany nie kupuję. krasnala ogrodowego też nie postawię na przedpokoju, wiecie co mam na myśli? litości. na pewne rzeczy już dawno minęła moda. ta era się skończyła.
Czy tracę coś, jeśli już chaos nie jest wpisany w plan mojego dnia? Może trochę na tej spontaniczności, jednak ona uaktywnia się w wielu innych dziedzinach życia. Z małym dzieckiem dużo łatwiej jest, gdy zwyczajnie wiem na czym stoję i nie muszę improwizować w niektórych sytuacjach.
zdjęcie: Pinterest
1 komentarz
zdecydowanie przy dziecku nagle się lepiej organizujemy, takie supermamy-superwomenki ;)
nawet wczoraj się zastanawiałam skąd się wydobywają te pokłady sił i energii :)
ja jeszcze swój biznes rozkręcam i czasami mam wrażenie, że się z „motyką na słońce” porywam ;)
pozdrawiam,
Daria