Pozwól, że zabiorę Cię w krótką wycieczkę w przeszłość, kiedy to miałam naście lat.
Niedziela była dla nas wyjątkowo rodzinnym dniem. Wszyscy budziliśmy się i przystępowaliśmy do przygotowania niedzielnego śniadania.
Zazwyczaj to Tata miał w zanadrzu swój popisowy numer: jajecznicę na boczku, ewentualnie gzikę [twaróg z rzodkiewką, szczypiorkiem, czasami papryką i ziołami]. Do tego chleb z masłem lub żółtym serem, mleko lub kakao, jak kto wolał. Po śniadaniu zbieraliśmy się do kościoła. [ „I hated this part…”]. Niedzielna msza to były dla mnie katusze, z których w wieku osiemnastu lat wymiksowałam się, co przyszło mi wyjątkowo naturalnie.
Po niedzielnej mszy, jeśli pogoda dopisywała, były LODY! Tak, lody na ulicy Dębowskiego we Wrocławiu. Waniliowe + kawowe – to był mój ulubiony zestaw. A po lodach szykowaliśmy się na dłuuugi spacer. Mama, Tata, mój brat, ja i pies. Krypton, nasz sznaucer, na godzinę przed spacerem, wariował z radości, bo wiedział co się kroi. To nie były krótkie niedzielne spacerki, jakie obecnie są powszechnie uprawiane. To były dwu- lub trzygodzinne maratony po Parku Szczytnickim, który do małych nie należy. Okolice Pergoli, Hali Ludowej [ dzisiaj zwaną Halą Stulecia] mieliśmy obcykane na pamięć. Pies szalał, a my zbieraliśmy kamienie, kasztany [ w zależności od pory roku] albo błagalnym tonem prosiliśmy rodziców o drobne na watę cukrową. Ehhh, słodkie dzieciństwo!
Gdy przychodziliśmy do domu, obiad był już prawie gotowy. Nie mam pojęcia skąd moja Mama miała czas na gotowanie dwudaniowych obiadów?! I po jego spałaszowaniu była siesta, która polegała na oglądaniu filmów przyrodniczych. Głos Krystyny Czubówny na zawsze będzie mi się z nimi kojarzył!
Tak właśnie wspominam niedziele. Łezka w oku się kręci :-)
A teraz ja mam rodzinę i na mnie i Męża przeszło organizowanie nam niedziel. Chciałabym aby mój Syn też je miło wspominał po latach. Niech nie będzie to dzień jak każdy inny. Może zainicjujemy tę niedzielną organizację właśnie takim długim spacerem, jaki popełniliśmy dzisiaj na krakowskim Starym Mieście, a reszta niedzielnych rytuałów przyjdzie wraz z dorastaniem Młodego? :-)
2 komentarze
Mnie zawsze niedziele kojarzyły się z lenistwem i kanapą. Strasznie to pewnie brzmi, bo powinno się właśnie chodzić na spacery, dużo się ruszać i dotleniać, zwłaszcza kiedy się ma dzieci. Ale jeśli cały tydzień robi się wszystko w biegu i na wszystko brakuje czasu a sobota to dzień zakupów, prania, sprzątania i gotowania to niedziela jest wymarzonym i wyczekiwanym dniem lenistwa. Po śniadaniu wracamy do łóżka, dzieciaki lądują z nami. Leci poranna telewizja, ktoś przynosi do łóżka książki. Komentujemy, gadamy i śmiejemy się. Uwielbiam te momenty :)
Uwielbiam takie pojedyncze leniwe dni. Ale wiesz, że ja mam po takim dniu wyrzuty sumienia? I chyba zupełnie niepotrzebnie. Wyrzuty sumienia, że nie proponuję mojemu dziecku czegoś mega-kreatywnego. A przecież powinnam wyluzować…