Są takie chwile, kiedy patrzę na siebie z boku i widzę, jak zmieniłam się na przestrzeni ostatniej dekady i … jak cały czas się zmieniam! I wiecie co? Może niektórzy pomyślą sobie teraz, że jestem zadufana w sobie, zbyt pewna siebie i niepotrzebnie się teraz afiszuję pisząc poniższe wersy,
ale … jestem cholernie dumna z Magdy, którą jestem.
Tylko ja tak naprawdę wiem, jaką drogę przeszłam w ostatnich trzech dekadach mojego życia. Od dziecka trochę zlęknionego, skrytego, niepewnego siebie, poprzez okres nastoletniego buntu i próbowania nowych rzeczy, poprzez błędy i sukcesy w pierwszych latach dorosłości, a następnie poszukiwania własnej drogi, skończywszy na przeżywaniu miłości dojrzałej i wychowywaniu trójki wyjątkowych dzieci, o których kiedyś nawet nie marzyłam.
Jestem w wyjątkowym momencie mojego życia i bardzo pragnę świadomie ten czas przeżywać, doceniając go, łapiąc te ulotne chwile bez nadmiernego pośpiechu. Czy mi się to uda? Czas pokaże.
Miałam w życiu wiele szczęścia, bo wiele moich przygód wcale nie musiało się zakończyć happy endem, a jednak szczęśliwie się dla mnie zakończyło i jestem tu, gdzie jestem. Z cudownym mężem u boku, z trójką dzieci, dachem nad głową i lodówką, z której mamy co wyciągać.
Jak każda kobieta albo prawie każda kobieta na przestrzeni tych wszystkich lat, które dane mi było przeżywać, miałam mnóstwo kompleksów. Był czas, że były one moją zmorą i za wszelką cenę chciałam je przed światem ukrywać. Niektóre z nich w okresie nastoletnim były moim codziennym koszmarem i bałam się, że ktoś z moich rówieśników odkryje tajemnicę ich istnienia!
(Dlatego tak bardzo chcę być czujną przy moich dzieciach, by być blisko nich zauważając, czy coś ich nadmiernie nie niepokoi bądź nie spędza snu z powiek. Czasami cholernie łatwo przegapić dziecięce czy nastoletnie zmartwienia, bo nam – dorosłym one w ogóle nie zaprzątają głowy, a dla dzieci są czymś, co burzy ich spokojne dzieciństwo.)
Nie owijając w bawełnę opowiem Wam o moich dawnych, największych kompleksach, po których nie pozostał teraz żaden ślad, a jedynie wspomnienie. Musiałam przepracować je w głowie, zrozumieć, że one pokazują drogę, jaką przeszłam jako kobieta, matka, a niektóre świadczą o mojej unikalności.
1. Krzywe i duże zęby
Och, to był jeden z moich większych kompleksów wieku dziecięcego. Jak tylko wyrosły mi zęby stałe, to okazało się, że każdy z nich rośnie w inną stronę. Udałyśmy się z moją mamą do ortodonty, który zrobił dla mnie ruchomy aparat. Zakładałam go na noc i nosiłam go również w ciągu dnia, jeśli tylko miałam taką możliwość.
Niedługo trwało moje szczęście, bo pewnego razu mój pies, kochany Krypton, postanowił zaopiekować się aparatem czekającym na moje przyjście ze szkoły. Skoczył po niego na górną półkę (która miała być dla niego nieosiągalna….). A jednak osiągalna była… Z aparatu zostały tylko strzępy, na szczęście nic sobie nie zrobił i tylko pogryzł części plastikowe bez połykania reszty.
Mojej mamie nie wystarczyło chyba wtedy cierpliwości do mnie i naszego psa, który często coś psocił, i po ponowne zrobienie dla mnie aparatu już nie poszłyśmy. A później już się do tych moich krzywych i dużych zębów przyzwyczaiłam. Nie akceptowałam ich w pełni, ale nauczyłam się uśmiechać półgębkiem bądź zasłaniając usta.
Dopiero będąc w drugiej ciąży założyłam stały aparat ortodontyczny, pokusiłam się nawet o ten bardziej „przezroczysty”, który nie stwarzał aż tak metalicznego wrażenia. Po dwóch latach go ściągnęłam i od tamtego czasu mogę cieszyć się całkiem poprawnym zgryzem i prostymi zębami. Wiem, że podjęłam dobrą decyzję decydując się na niego.
Ale wiecie co? Pamiętam, jak wyglądały kiedyś moje zęby i naprawdę nie było z nimi źle. Już teraz wiem, że wyolbrzymiłam sobie wtedy ten problem i na siłę szukałam rzeczy, które chcę w sobie poprawić. To ludzka domena doszukiwać się na siłę „słabszych” punktów i odstępstw od „normy”.
2. Odstające uszy
Mając dziesięć lat byłam pewna, że jak będę dorosła, to sobie je zoperuję. Moi rodzice nie widzieli w moich uszach żadnego problemu, a ja czułam się jak bohater piosenki „Kulfon, kulfon, co z ciebie wyrośnie.” z uszami jak radary.
Zupełnie jakbym zapomniała, że skoro przylizuję włosy maksymalnie do głowy (taki był wtedy „trend” :D) to siłą rzeczy te uszy będą odstawać od głowy. Na każdym zdjęciu klasowym porównywałam moje uszy do reszty osób z klasy i wydawało mi się, że uszy odstają tylko mi.
Jak poszłam do liceum, to … problem jakby zupełnie przestał dla mnie istnieć. Nie wiem, czy uszy mi bardziej przykleiły się do głowy, czy też ja zaczęłam nosić bardziej puszystą fryzurę. Niewątpliwie jednak przyszedł czas, w którym te uszy już nie zaprzątały mi głowy. :-)
3. Rozstępy
Pierwsze rozstępy pojawiły się na moich udach, gdy miałam kilkanaście lat. Może trzynaście? Trenowałam wtedy taniec towarzyski i wahania wagi mnie nie dotyczyły co prawda, ale już pomału bardziej zarysowywały się moje biodra i piersi.
Do dzisiaj pamiętam ten pierwszy moment, kiedy ujrzałam na moich udach czerwone pręgi. Wiecie, że ja wtedy byłam tak nimi przestraszona, że myślałam, że pewnie niebawem umrę? Nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak rozstępy! Nikt mi o tym nie mówił. Nie wyczytałam nawet o nich w Bravo Girl, które namiętnie wtedy kupowałam i czytałam z wypiekami na twarzy! :D
Moja pierwsza myśl była taka, że to są jakieś podskórne glisty, które utknęły mi pod skórą. Za żadne skarby nie chciałam o nich powiedzieć mojej mamie. Nawet nie wiem, dlaczego… Całe moje szczęście, że mieliśmy wtedy już komputer i internet (co o dziwo w 1998 roku jeszcze nie było normą w polskich domach) i wpisując w wyszukiwarkę dziwne hasła (chyba nazywała się altavista??? o google to ja chyba wtedy jeszcze nie słyszałam) natknęłam się na jakieś informacje, że mogą to być rozstępy, które wcale groźne nie są i ma je wielu ludzi na całym świecie.
Ranyyy, jaka to była dla mnie wtedy ulga!
A później tych rozstępów przybywało. Pojawiły się kolejne na biodrach i udach, a nawet w okolicach pasa. Wstydziłam się ich i zakrywałam je, jak tylko mogłam. Czego to ja nie stosowałam, żeby je zmniejszyć! Pamiętam, że większość mojego kieszonkowego odkładałam na jakieś kremu z Avonu na rozstępy, bo łudziłam się, że one znikną o ile tylko będę ten krem regularnie wsmarowywać.
Jak się domyślacie – rozstępy nie zniknęły tylko z czasem zblakły.
A teraz jako mama trójki dzieci mogę powiedzieć jedno – pokochałam te moje rozstępy. Bo i coraz bardziej lubię też samą siebie i nie patrzę już tak krytycznym okiem jak kiedyś. Szczególnie uwielbiam te rozstępy, które powstały po ciążach, bo pokazują one to, jak niesamowite jest moje ciało, które potrafiło dostosowywać się do tego, jak rosło we mnie nowe życia. Mam nawet trzy ulubione pręgi – rozstępy, które pojawiły się na moim brzuchu po mojej trzeciej ciąży – to jedyne rozstępy, które mam na brzuchu i przypominają mi o okresie ciąży. :-)
4. Asymetryczne piersi
Moim marzeniem jest, by wszystkie dojrzewające dziewczynki dowiedziały się od swoich rodziców, że asymetrie naszego ciała to zupełnie normalna sprawa! Ja uświadamiam o tym nawet moja czteroletnią Gaię, której ostatnio pokazywałam, że jedna z moich piersi jest mniejsza o drugiej. Może nie jest to bardzo duża asymetria, bo jedna z piersi jest większa jedynie o ok. jeden rozmiar, co przy dużym biuście jak mój nie jest takie zauważalne, gdy jest się w ubraniu, ale niewątpliwie moje piersi zaliczają się do asymetrycznych.
I były asymetryczne od samego początku, odkąd moje piersi zaczęły rosnąć w okresie dojrzewania.
Ja nie koryguję mojej asymetrii, to znaczy tylko jedno z ramiączek bardziej podciągam, ale jeśli ktoś ma większą asymetrię i mu ona przeszkadza, to może spokojnie dostać wkładki, które wkłada się do wnętrza biustonosza i one niwelują tę różnicę.
Trzy lata temu byłam nawet na konsultacji u chirurga plastycznego, na którą to konsultację zabrałam też mojego męża. On twierdzi, że mam idealne piersi i że mam się od nich odczepić. :D Opiszę Wam kiedyś tę „przygodę” tj. konsultację, bo jest o czym opowiadać, ale po tamtej konsultacji u naprawdę cenionego człowieka, zdecydowałam, że pieprzę to całe podnoszenie piersi po ciąży czy niwelowanie asymetrii. :D Już pal licho koszta, ale dochodzenie po takiej operacji i wielomiesięczne kontrolowanie schylania, dźwigania to jest coś, co jest u mnie na stracie skazane na porażkę. Nie zarzekam się, że piersi sobie nigdy nie poprawie, ale szczerze? Marne szanse są na to, bo ja nie mam parcie na posiadanie piersi idealnych. Mogłyby być takie jak przed ciążą, nawet z asymetrią, ale skoro mój M. mówi, że są dla niego idealne, to ja też je już polubiłam. :-)
Zaczynam doceniać to, co mam. Zaczynam dostrzegać to, że życie jest dla mnie łaskawe. Chcę, by takie było.
A kwestie związane z wyglądem muszę przepracować w swojej głowie – nikt tego za mnie nie zrobi. Marzy mi się jeszcze poprawić kondycję fizyczną, ćwiczyć regularnie i zrzucić kilogramy, które trudno mi zrzucić. A to już wymaga silnej woli. Z tym chciałabym poradzić sobie sama. ;-)
Ściskam!
Brak komentarzy