„No, ale on będzie grzeczny dzisiaj. Będziesz grzeczny, prawda, Ivciu?” – pyta się babcia mojego starszaka, kiedy ja nie pozwalam mu na oglądanie bajki bo sobie nagrabił, a ona na siłę chce przeforsować to, żeby mu tę bajkę puścić, bo mój kochany koleś robi oczy Shreka a babci serce pęka.
„To nic innego mu nie dasz na obiad? Przecież coś zjeść musi!” – pyta życzliwa osoba, która nie rozumie tego, że skoro mój Syn pogardził obiadem, to ja nie będę teraz stawać na głowie i wymyślać mu kolejnej potrawy, bo w jego brzuszku burczy. Zgłodnieje, to zje na kolację to, co miał na talerzu podczas obiadu. Nie ma grymaszenia. Takie mamy zasady.
„Chyba nie będziesz go głodzić, bo zjadł trochę czekolady!” – no skoro mu życzliwa osobo podarowałaś tę czekoladę i dziwisz się, że nie chce jeść obiadu, to teraz skikaj do kuchni i ukręcaj coś nowego, bo ja nie mam zamiaru przyzwalać na takie praktyki. Nie, nie dam mu kolejnego ciastka, o które on się doprasza. Cierpliwie poczekam aż zgłodnieje.
„Nie możesz tak stać plecami do niego. Przecież on wcale nie kopał swojego młodszego brata specjalnie. Prawda, że nie kopałeś go specjalnie?” – pyta kolejna życzliwa osoba mojego starszaka, który z premedytacją próbuje zahaczyć stopą naszego roczniaka. Czasami taki ma klimat, jak każde dziecko zresztą, że korci go do zrobienia komuś krzywdy i zwrócenia na siebie uwagi. Ja nie mam zamiaru udawać wtedy kochającej i przytulającej mamy, tylko wyraźnie daję mu do zrozumienia, że takiego zachowania nie toleruję. Skoro tłumaczenie nie pomaga, to pozwalam mu ogarniać sprawę we własnym sosie, co zresztą zawsze skutkuje tym, i w rezultacie przychodzi, przeprasza młodszego brata a do mnie zaczyna się przepraszająco przytulać. Poza tym – ja nie dąsam się na moje dzieci. Ja pokazuję moje prawdziwe emocje w momencie, gdy one dopuszczają się czegoś, co nie stoi w zgodzie z tym, jak się wspólnie wychowujemy, po prostu.
Dziwi mnie to, ba, cholernie mnie dziwi, że te wszystkie babcie, ci dziadkowie, wujkowie i inne mniej lub bardziej postronne osoby, widujące moje dzieci dość sporadycznie, nagle będą próbowały brać czynny udział w wychowaniu moich dzieci. Nagle odzywa się w nich litościwość, dobroć i miłość i za wszelką cenę próbują pokazać moim dzieciom, że to ja bywam tą niedobrą a oni muszą moje maluchy zbawić od złego! Oszkk….!
Otóż, spójrzmy sobie teraz głęboko w oczy i nie zaglądajmy sobie w nasze dekalogi wychowania. Z całym szacunkiem, ale to ja decyduję, gdzie są granice, i to ja melduję uroczyście moim dzieciom kiedy te granice zostają przekroczone. A kiedy już im zamelduję o tych drobnych bądź grubszych wykroczeniach, to nie potrzebują teatralnego klakiera, który będzie mi podpowiadał, co jest dobre a co jest lepsze. Waszą rolą jest teraz stać spokojnie i przyglądać się moim metodom, a nie je negować i podważać. To nie Wasza kolokwialna „brocha”, aby teraz wskazywać moim dzieciom co dobre, co złe i co całkiem spoko. Co mogę Wam zasugerować, to albo patrzcie i potakujcie głową, aby nie mącić moim dzieciom w umysłach, albo po cichutku wyjdźcie z pomieszczenia, w którym odprawiam wg Was „mordy i czary” na Waszych wnukach, bratankach czy siostrzeńcach, skoro się z moimi metodami nie zgadzacie.
Powiedzmy to sobie jasno: jestem wybitnie kochającą matką dla moich dzieci. Tulę, pielęgnuję, troszczę się o nich i wychowuję. Bywam jednak również surowym rodzicem, który wymaga a nie tylko głaszcze. Nie robię tego, aby im zaszkodzić. Wymagam od nich, bo mi na nich zależy i tylko w ten sposób mogę próbować ukierunkować ich osobisty kręgosłup, na którym będzie opierać wszystko co dobre i co złe. Głęboko wierzę, że to jest słuszna droga, aby ty małym istotom wskazać właściwą drogę.
Bo bywanie momentami surowym i wymagającym rodzicem, kiedy potrzeba, to nie jest oznaka bycia bezdusznym katem dla swoich dzieci. To oznaka troski i wielkiej miłości, aby z małego drzewka, wyrosła kiedyś piękna kwitnąca i owocująca jabłoń a nie zdezorientowana chorągiewka.
Rozumiemy się, prawda? ;-)
5 komentarzy
Oj świetnie cię rozumiem. Ja jestem mamą z wymaganiami i ograniczeniami w ramach rozsądku, nie raz popuszczająca pasa, żeby dziecko miało miłe wspomnienia a nie tylko zakazy i nakazy. Też robię to dla jego dobra, i niestety dziedek proponujący cukierka przed obiadem czy babcia pouczająca że tak nie można kiedy praktykuje swoje zasady, to standard. Nie dopuszczam do buntu, złości i ogólnie złych zachowań, nie raz jestem wredna ale mimo wszystko nie mam poczucia że zastraszam dziecko. Nie raz wymagam, a zaraz i tak słyszę kocham cię mamusiu i zaczynają się wygłupy. Już sama nie wiem jak ale wypracowała sobie tą równowagę, a życzliwym zawsze mówię co myślę. Moje dziecko – Moje zasady. I tego mają się trzymać.
Niestety jestem świeżo po bardzo ostrej rozmowie z starszą o 10 lat osobą, która chyba zapomniała, ile miała trudności we wczesnym macierzyństwie ze sobą i swoimi dzieciakami i ile ma problemów ma do tej pory. Natomiast jest w stanie powiedzieć mi, że moje dzieci, to nie jest moja sprawa i ona ma obowiązek wkroczyć, gdy dzieje im się krzywda. Przez krzywdę rozumie sprawy takie jak nieodpowiednie jej zdaniem żywienie i pory posiłków (tzn. nie takie, jak u niej w domu), język, jakim się do nich zwracam (ponoć zbyt sztuczny i poprawny, wtf?), fakt, że im coś tłumaczę, albo na pewne sprawy nie reaguję zgodnie z jej oczekiwaniami (bo czasem powinnam małym od razu wtłuc) i to, że w ogóle bronię tego, by nie przekraczano moich granic (bo powinnam być wdzięczna, że ktoś bardzo pragnie się podzielić ze mną swoją światłą wiedzą). Choć widzi nas 1-2 godziny jakieś 3 razy w tygodniu, to już posiadła wszelką wiedzę na temat naszych dzieci i tego, jak je wychowujemy i wie oczywiście, co powinniśmy czynić, by na manowce tego świata nie zboczyć, a co grozi nam niechybnie, jeśli się nie nawrócimy. Kochane mamy, takie „diamenty” chodzą po świecie, a my nie chcemy korzystać z ich blasku. Zgroza!
a co jeśli to mąż robi tak jak w cytacie nr 3? nie mam siły już z nim walczyć, a podobno mamy stać po tej samej stronie barykady?
Ooooo… a babcia słysząc, że dzieci mają karę tylko wzdycha bo przeciez kara to zło, a to , że wychowywała mnie w ten sposob + cos gorszego teraz nie ma znaczenia?
Na szczęście po kilku latach zaczęłam to ignorować, szkoda nerwów :-)
Nie odpowiadam (lub zdawkowo), hamuje czasem swój język i do przodu.
Tylko temat ilości słodyczy, ktore dziadkowie wciskają gdy ja nie widzę nie zostaje ignorowany przeze mnie.
Teraz moja kolej na wychowanie dzieci. Oby dalej z rozsądkiem, z większymi pokładami cierpliwości i spokoju a takze z wymaganiami i ogromną miłością.
I to tylko dla ich dobra i komfortu psychicznego, że nie wychowuje bezstresowo i zasady są i należy ich przestrzegać a jesli tego nie robią, to muszą – choć nie chcą- ponieść konsekwencje swych czynów.
Choć czasem na głowę wchodzą, bo i czasem pozwolę, to jednak w konkretnej sytuacji , w ktorej oczekuje od nich pewnych zachowań zgodnych z okolicznościami – mogę na nich liczyć. Rzadko w takich syt.robia inaczej. No o ile nie poczują, że są w miejscu w którym mogą czasem porządzić.
Mogę wiec stwierdzić ze jestem surowym, wymagającym, troskliwym, kochającym, popuszczającym w pewnych sytuacjach, pozwalającym na duzo, ale rownież zniecierpliwionym, bywam też emocjonalnym ale zawsze KOCHAJĄCYM Rodzicem.
Amen.
Dzięki granicom dziecko czuje się bezpieczne. Dobrze robicie mamy, bądźcie konsekwentne! ?