Jeśli śledzicie mnie na bieżąco na Facebook’u i Instagramie, to pewnie zauważyliście, że ostatnio sporo podróżujemy. Pod koniec maja byliśmy we włoskim Bari, a trzy tygodnie temu wróciliśmy z Sycylii. Było pięknie! I może nie zaliczyłabym naszych wypadów do kategorii „rodzicielskiego odpoczynku” :P, ale było warto!
Wiem, że w wielu Waszych domach obecnie infekcja goni infekcję. :( W połączeniu ze stresem, który udziela się teraz wielu z nas w związku z obecną sytuacją, to wcale nie pomaga w tym, aby nasza odporność była w najlepszym punkcie. :(
Z Waszych maili widzę, że wielu z Was już traci nadzieję, że będzie lepiej i błagacie o nadejście lata. I ja dołączam do tych błagań. Ostatnie dwa lata dosłownie przeczołgały nas. W naszym przypadku to nie infekcje górnych dróg oddechowych okazały się najtrudniejsze (bo z nimi radziliśmy sobie nie najgorzej i dzisiaj podzielę się z Wami, tym co u nas się sprawdzało), ale bardziej rotawirusy, które bardzo mocno osłabiły naszą florę jelitową w połowie zeszłego roku i odbudowujemy ją właściwie do dzisiaj.
Umówmy się, że najbliższe kilka zdań, które przeczytacie, wypowiadam szeptem i zostawiacie je tylko dla siebie. :P Wiecie, żeby nie zapeszyć, nie wywołać wilka z lasu, itd. :D ;-) Jakiś czas temu na moim Fanpage’u pisałam o tym, że czasami mam wrażenie, że wystarczy, że napiszę o tym, że moje dzieci są zdrowe, a następnego dnia któreś z dzieci zaczyna walczyć z katarem. Jak się okazało – Wy też doskonale znacie tę zależność. :D
Zatem nie chwalę się, ale tylko nadmieniam szeptem, że u nas od grudnia jest super. :-)Dwa razy widziałam na horyzoncie jakieś podejrzane kichanie, jakieś początki kataru, które tak jak szybko przyszły tak następnego dnia nie było po nich śladu.
My już spakowani na wakacje! W tym roku, zresztą tak samo jak i w poprzednim, popodróżujemy trochę po Polsce, z czego ogromnie się cieszę! Lipiec nie był dla nas łaskawy. Pewnie dlatego, że za bardzo się na blogu pochwaliłam tym, że choróbska nas omijają. :D Obiecuję, że więcej tak się chwalić nie będę! ;-) Jedna z Czytelniczek napisała mi maila, w którym stwierdziła u siebie w domu taką samą prawidłowość – jak tylko zaczyna głośno mówić o tym, że wszyscy są zdrowi, to nie mija nawet tydzień a ktoś mierzy się z jelitówką albo gorączka nawiedza całą rodzinę. U Was też zauważacie taką prawidłowość z tym chorowaniem, że lepiej siedzieć w tym temacie cicho? ;-)
W dzisiejszym wpisie podzielę się z Wami specyfikami i recepturami, które w ostatnim roku zrobiły u mnie furorę. Pisałam już Wam wielokrotnie, że coraz mocniej przyglądam się tematom dotyczącym wspierania organizmu w sposób naturalny. Ruch na świeżym powietrzu (o ile jest świeże, rzecz jasna, a zimą szczególnie bywa z tym różnie…), odpowiednio zbilansowana dieta, dbanie o to, by nasze wyniki były w normie, unikanie cukru, który wpływa negatywnie na zdolność białych krwinek do odpierania ataków patogenów oraz receptury, które rpomagają nam w tym, aby funkcjonować na co dzień w zdrowiu. Czytaj dalej
Dzisiejszy post będzie dotyczył moich doświadczeń jako mamy trójki małych dzieci. To nie są żadne wytyczne środowiska medycznego, ani przykazania czy zasady, jakie przyświecać powinny lekarzom z góry ustalone przez jakiś urząd – to opis moich doświadczeń i spis błędów, z jakimi spotkałam się w mojej 7-letniej „przygodzie” związanej z macierzyństwem i leczeniem moich dzieci.
Wiele z Was w ostatnich tygodniach pisze do mnie w temacie zdrowia przy okazji dzieląc się ze mną Waszymi świetnymi patentami i zmianami, jakie wprowadziliście, dzięki którym lepiej się czujecie, mniej chorujecie a Wasze dzieci szybciej wychodzą z przeziębień. Duża piąteczka! Tak trzymajcie!