Mam wrażenie, że z roku na rok świat nabiera coraz większego tempa. Musimy wszystko: szybciej, mocniej, intensywniej i lepiej. Koncentrujemy się na zdobywaniu: wiedzy, umiejętności i sprawności. I zaczyna brakować nam czasu na życie. Na takie zwyczajne „bycie”, tu i teraz. „Bycie” z rodziną.
Bycie z tymi, których życie i problemy w tym owczym pędzie zaczynaja nam się rozmywać. Bo trudno jest podziwiać widoki za oknem, skoro mkniemy z szybkością światła. A przecież zwolnić jest tak cholernie trudno. Bo zwolnić zwyczajnie „nie wypada”. Któż chciałby być „drugi”?
Skoro będziemy „drudzy”, to jest to równoznaczne z „bycie przegranym”, tak?
Otóż nie! Bycie drugim może także oznaczać, że wolimy delektować się tym, czego inni nie widzą, bo pędzą jak szaleni. I wydaje im się, że tak trzeba. Że jest to wyznacznikiem sukcesu.
Sukcesu? A co to jest ten sukces? Bo skoro nie nastawiamy się na sukces, to nastawiamy się na porażkę?
Nie! Bo to co dla nich jest porażką, dla mnie jest docenianiem życia, kontemplowaniem go, dbaniem o jego „jakość”! Bo jakość życia to nie są zdobyte dyplomy, osiągnięte certyfikaty, kolejne obcykane języki w CV. Jakość to są te spokojne wieczory przy winie, zamiast na kolejnych sympozjach. To są te puzzle układane z dzieckiem, zamiast kolejne kilometry wyciskane na edomondo i wrzucane później na fejsa.
I tak sobie myślę, zupełnie poważnie, choć pewnie niepopularnie, że tego chcę nauczyć moich Synów. Nie zapiszę ich na tenisa, judo i grę na skrzypcach jednocześnie, po to tylko, by zapełnić im lukę w kalendarzu. Nie zapiszę ich na angielski, francuski i japoński po to tylko, by nie musieć się martwić czy nogę złamią sobie na trzepaku.
Bo ten zapomniany już trzepak, te drabinki na starym placu zabaw, te żaby łapane w największych przydomowych chaszczach, to jest ta wolność, której nigdy nie pozwolę im zabrać! To są te ostatnie tchnienia dziecięcej swobody, która im dalej w las tym bardziej do zera maleje. To są te chwile, które uczą więcej niż milion kursów i rozwiązanych po szkole dodatkowych zadań.
Te godziny spędzone na „byciu wolnym” i na tym „by nie musieć za wszelką cenę”, i na „byciu szczęśliwym” i „byciu sobą” to ten kapitał, którego nie chcę, aby brakowało moim synom.
Nie chcę być rodzicem – surowym dyrygentem, który traktuje dziecko jak marionetkę. Chcę wsłuchiwać się w jego potrzeby. Chcę potrafić dostrzegać te niuanse, które umykają, gdy sama biegnę.
„Jeśli chcesz dobrze dla swoich dzieci, to spędzaj z nimi dwa razy więcej czasu i wydawaj na nie dwa razy mniej pieniędzy.” – Abigail van Buren
Bo ja wolę, aby trzymał on w swoich małych rączkach ten mały, czerwony balonik i biegł za nim beztrosko, daleko przed siebie, potykając się o kępki traw i uśmiechających się do niego ludzi, niż zdobywał kolejne kotyljony narzucone mu przez swoich rodziców.
11 komentarzy
Najzabawniejsze jest to, że większość ludzi po przeczytaniu tego postu powie 'ja też tego chce dla swoich dzieci’, a za kilka tygodni albo i dni zapisze dziecko do wyścigu szczurów, bo inni też tak robią i nie można pozwolić na to by dziecko zostało w tyle :)
grunt to nie przeładować tego małego człowieka. jedne zajęcia judo są spoko! a;e jak dorzucimy do tego francuski, angielski i szachy to jest to lekkie przegięcie, imho :-)
Od roku mieszkamy na przysłowiowej wsi i widzę ile dobrego czerpią z tego dzieciaki. Bo tu nie ma podziału bogatszy/ biedniejszy. Wszystkie dzieci bawią się razem, przychodzą pod domy i czerpią z dzieciństwa ile mogą. Starszy ostatnio biegał z banda po lesie a młodszy godzinami zbierał siatki kasztanów. Wiem, że wyścig ich czeka bo świat pędzi i tego nikt nie zmieni, ale u mnie mają być dziećmi i korzystać z tego przywileju. Znam wiele rodzin gdzie dzieci chodzą do prywatnych szkół z masą dodatkowych zajęć bo niby lepszy start.. Ale jaki lepszy skoro nie mają czasu pobyć sobą i zdobyć najpotrzebniejszych umiejętności jak pewność siebie, empatia, współpraca czy nawet decyzyjność a przecież tego wszystkiego uczyliśmy się już jako dzieci, właśnie bawiąc się i przebywając z innymi rówieśnikami.
Pięknie napisane!
W punkt. Tak często gonimy za tym, co pozornie może dać nam szczęście. Moje własnie turla się po podłodze i jestem pewna, że dobrze wybrałam.
W pełni popieram Twoje podejście i staram się postępować tak samo, chociaż otoczenie skutecznie to utrudnia :-) Poza całym wyścigiem szczurów warto słuchać głosu naszych dzieci. Bo jeśli tego nie zrobimy, to w przyszłości nawet 10-letnia szkoła skrzypiec czy gitary nic nie da, bo dziecko nigdy nie będzie chciało kontynuować tej nauki lub nawet grać dla przyjemności.
W tym roku zapisaliśmy naszego 5-latka na karate, bo bardzo podobały mu się te zajęcia. Zapytaliśmy go czy chciałby chodzić raz w tygodniu czy może dwa razy. Syn odpowiedział, że woli chodzić raz w tygodniu, bo gdyby chodził dwa razy to miałby mniej czasu na zabawę :-)
Pieknie napisane! Dlatego wlasnie zmienilam prace z calego na 1/2 etatu. Corka nie chodzi do szkoly, jest w edukacji domowej. Czesto ludzie mnie pytaja „Ale co robisz jak masz wolne?” Gdy odpowiadam „Zyje i ciesze sie zyciem.” Czesto patrza na mnie niepewnie, nie rozumiejac o co mi chodzi. To strasznie smutne, ze w dzisiejszych czasach wielu z nas juz nawet nie rozumie co to znaczy „cieszyc sie zyciem”. Czym dla mnie jest radosc zycia? To spacery, dobra ksiazka, wspolne rozmowy z rodzina i przyjaciolmi, wyjscie do kina, do teatru, do muzeum, wycieczki, podroze, goraca czekolada, cieply koc i czytanie bajek mojej corce, w czasie gdy za oknem wieje i leje, a my nie musimy nigdzie sie spieszyc. To wspolne z nia lowienie kijanek, liczenie kropek biedronki, szukanie czterolistnej konieczyny, zbieranie kasztanow…
A ja mam inny problem mój 7 latek chodzi do szkoły od rana do 15. Ma dużo fajnych zajęć w ramach szkoły. Szkołę lubi i chętnie chodzi a po lekcjach bawi się z kolegami na podwórku albo spędza czas z nami i cały czas słyszę mamo kiedy wrócę na judo. Chciałbym chodzić na hip hop itd. Okazuje się, że nie tylko ja tak mam. Mamy skarżą się, że dzieci je molesyuja bo chcą kontynuować zajęcia, na które uczęszczały w przedszkolu.
Nie ma co przesadzać, ale jeśli dziecko w przyszłości będzie chciało zostać kims więcej niż tylko szarym pracownikiem na etacie bądź jego braku to będzie winić rodziców, że nie próbowano rozwijac jego pasji, jego zainteresowań, nie kompensowało jego braków i niedociągnięć intelektualnych.
W dzisiejszych czasach bez odpowiedniej wiedzy, bez nauki jezyków, jesteś szarym człowiekiem, który zyje dla pracy i dzięki pracy, bez czasu wolnego dla siebie i innych bo potrzebne są nadgodziny aby związać koniec z końcem, czy taką przyszłość chcemy zafundować swoim dzieciom?
Ja jako rodzic chciałabym aby dziecko miało lepiej niż ja, aby miało więcej możliwości, więcej wsparcia, żeby robiło to co lubi i było szczęśliwe, jeśli poślę go na balet czy języki nie zabronię mu być szczęśliwym. Można spędzać czas z dzieckiem i można je rozwijać i wzbogacać poprzez zajęcia dodatkowe.
Absolutnie Cię rozumiem i dokładnie tego samego chcę dla moich dzieci! Chce dla nich wolności, swobody i beztroskiej zabawy. Chce żeby sami poznawali świat, a nie z książek czy tv. Sama byłam tak wychowana, bez chodzenia na dodatkowe zajęcia. Owszem jak będą chcieli to ich na nie poślę, tak jak i Szczesliva, ale nie będę tego robić na siłę. Nie będę ich wysyłać na kilka zajęć dziennie, tylko po to by miały równe szanse. Z resztą równe szanse w czym? To właśnie jest recepta na to by stał sie szarym pracownikiem, pracownikiem swojego pracodawcy. Stanie się takim jak masa innych współpracowników. Wystarczy spojrzeć ilu jest bezrobotnych magistrów, znających kilka języków. Właśnie nie tędy droga! Drogą wyjścia jest odkrycie swoich walorów, talentów i zalet i rozwijanie ich, aby się spełnić i osiągnąć sukces!
Jak to się stało, że dopiero Cię odkryłam :). Zgadzam się z tym, co napisałaś w pełni, sama nie mam ochoty brać udziału w tym wyścigu, nie chcę też tego dla moich dzieci. Myślę, że ładnie pasuje do tego cytat z piosenki Liroya: Ja się nie ścigam, więc nikt mnie nie dogoni.