Wiecie co? Momentami mam wrażenie, że wszyscy zaczynamy się gubić w tym cały czas przyspieszającym świecie. Że brakuje już czasu na to, aby poleżeć sobie bez konieczności mieszania zupy w tym samym czasie i podcierania tyłka najmłodszej osobie z familii.
Mimo że oboje z moim M. pracujemy głównie zdalnie, to niespecjalnie możemy powiedzieć, że praca zdalna w naszym przypadku to kraina mlekiem, miodem i harmonią płynąca. Nie to, że chcę narzekać, bo nie chcę. Jednak naszym obecnym „przekleństwem” jest fakt, że jesteśmy dla całego świata dyspozycyjni 24/7 i mało kto rozumie, że w czasie gdy nasze dzieci są w przedszkolu i szkole, to my zwyczajnie pracujemy. :-)
Nie „siedzimy przed komputerem” i zbijamy bąki, jak się kiedyś pewnej osobie wymsknęło. ;-)
My autentycznie załatwiamy wtedy wszystkie sprawy związane z naszą pracą. Staramy się nie przeciągać naszej pracy w czasie i robimy co w naszej mocy, aby po powrocie naszych dzieci do domu móc z nimi spędzić fajny czas. Różnie z tym wychodzi, ale zazwyczaj udaje się.
Wiecie jaka sytuacja dała mi do myślenia? Jeśli dobrze pamiętam to był to piątek. Zbliżała się pora obiadowa. Odgrzałam dla naszej dwójki zupę i drugie danie i uderzył mnie pewien widok. Mój M. zamiast jeść „jak człowiek”, jak to się kolokwialnie mówi, to właściwie w locie połykał każdą łyżkę i każdy kęs, wyglądając przy tym jakby bał się, że zaraz ucieknie mu ostatni pociąg.
Mówię do niego:
– Kurczę, zwolnij. Bez obrazy, Skarbie, ale widzisz, jak Ty w ciągu właściwie 2 minut zjadłeś dwa dania? A przecież nigdzie się nie spieszymy!
Popatrzył na mnie lekko zmieszany, ale przytaknął po chwili:
– No widzisz. Już nawet tego nie kontroluję i wydaje mi się, że gdzieś się spieszę…
Cały nasz tydzień jest w jakimś ciągłym pośpiechu.
A może tak już wygląda życie po prostu? Wstajemy wszyscy rano, z lekkim zapasem czasu, aby ze wszystkim zdążyć. Dzieci zaliczają łazienkę. Następnie jedzą szybkie śniadanie. Później ubieranie wcześniej przygotowanych ciuchów. Czesanie mojej Gai. Całe ceregiele związane z ubieraniem kurtki, czapki, szalika. Zawsze gdzieś coś komuś spadnie, humor ze średniego zrobi się kiepski. Ktoś kogoś szturchnie, nie tak popatrzy. :D Cyrki normalnie. :D Już przy wyjściu komuś zachce się robić kupę… Wymiękam momentami.
Mimo że staram się, aby wszystkie te czynności były w pogodnej atmosferze, bez nerwów, to i tak czuję presję. Presję czasu.
Mój M. wybiega z całą trójką z domu i zaprowadza albo zawozi ich do placówek. Ja w tym czasie biorę głęboki oddech i zabieram się za moje obowiązki. Po tej godzinie porannego zbierania się dzieciaków do szkoły i przedszkola czuję się wypompowana. :D Jakbym była po jakimś maratonie. A przez co przechodzi mój M. na drodze do szkoły i przedszkola to osobna historia. Wraca zawsze z nietęgą miną i opowiada, co tym razem któreś z młodziaków wymyśliło…
Po zajęciach dzieci mają jeszcze treningi. Ivo ma lekcje do odrobienia. W międzyczasie jeszcze lekcje z Novakid. Gdybyśmy mieli gdzieś chłopaków jeszcze zawozić na zajęcia z angielskiego, to ja nie wiem, czy by nam wystarczyło czasu na … życie i oddychanie. :D I nie jesteśmy typem rodziców, którzy zapewniają dzieciakom niezliczoną ilość zajęć, bo mamy jakieś chore ambicje. To one chcą i błagają o te zajęcia, więc jak tu dziecku odmówić? Rozumiecie pewnie, co mam na myśli.
Wieczorem jeszcze kolacja, wieczorna toaleta, czytanie bajek. W końcu zasypiają.
Choć i w trakcie czytania bajek czasami ktoś z rodziny próbuje się do nas dodzwonić z jakąś sprawą, a ja czasami tylko odpisuję, że nie mogę rozmawiać, bo zwyczajnie mam teraz czas, który przeznaczam tylko dla dzieci.
Przychodzi godzina 21.00 a ja mam wrażenie, że ktoś właśnie odkręcił kurek i spuścił ze mnie całe powietrze. :D Mój M. idzie jeszcze pobiegać. Ja ostatnio lecę na orbitreku w ciągu dnia, bo wieczorami już fizycznie nie dałabym rady. Zbliża się godzina 22-23 i wypadałoby pójść spać, żeby móc o 6.00 wstać. :D W międzyczasie dostaję jeszcze dziesiątki maili od Czytelniczek, w tym jeden z pretensją w głosie i ochrzanem za to, że nie odpisuję na jej maila z przedwczoraj. A ja w trakcie czytania maila orientuję się, że sikać mi się chce od 18.00 z hakiem, ale jakoś czasu nie było… No i nie wiem, czy iść spać, czy do 2.00 robić rundkę z odpowiedziami na maile. Zazwyczaj padam przy 5-7 mailu, a nieodpisanych maili z jednego dnia zostaje jeszcze 47….
I tak sobie myślę kolejny już dzień, że ja chyba jednak wiem, gdzie leży problem.
Że za bardzo rozmieniam się na drobne. Że muszę ustalać pewne granice na to, ile mojego czasu ktoś może ode mnie otrzymać. Bo jestem sama jedna i nie zanosi się na rozmnożenie. Dociera do mnie, że nie dam rady odpisać na wszystkie maile Czytelników i nie powinnam czuć się z tego tytułu winna, choć czuję się cholernie tym przygnębiona czasami. Ot, taka jest po prostu rzeczywistość, że muszę pamiętać przede wszystkim o sobie, aby nie zwariować. Sen, jedzenie (a nie połykanie jedzenia, jak to się u nas odbywa…), chwila relaksu, choćby 15 minut z książką czy audiobookiem. Chwila rozmowy, na którą też brakuje czasu. Podziwiam rodziców, którzy pracują w różnych krańcach miasta, dojeżdżają do pracy i muszą to wszystko poskładać, aby grało jak w zegarku.
Ostatnio nawet odpuściłam codzienne ogarnianie wszystkich pomieszczeń. Ogarniam zawsze kuchnię, bo jeśli tego nie zrobię, to kiepsko bym spała, a następnie zakładam takie klapki na oczy i udaję, że w dupie mam ten chaos, który wyprawia się w innych pomieszczeniach. Odkąd przestałam ogarniać wszystko na 100%, to zorientowałam się, ile godzin dziennie tak naprawdę poświęcałam na syzyfową pracę i jak długo takie pucowanko wytrzymałam.
Zaczynam małymi krokami rozumieć, że życie jest cholernie krótkie.
Właściwie dni przelatują mi między palcami. Zaczyna się poniedziałek, a za chwilę już jest niedziela. Nie chcę pamiętać z tego okresu wiecznego pośpiechu, codziennego ogarniania chaty.
Od kilku dni zamiast do pociągu pospiesznego wsiadam do regionalnego, jak ja to mówię. ;-) Ogarniam moje życie najpierw, a później zajmuję się innymi rzeczami, o ile starczy mi czasu.
Nie dajmy się zwariować! Pamiętajmy o sobie. Zwalniajmy, póki możemy!
Brak komentarzy