Dawno, dawno temu (a tak naprawdę całkiem niedawno), w epoce ludzi, którym zaczęło się wydawać, że wszystko jest dostępne, zdrowe i smaczne, była sobie kobieta. Owa kobieta miała tyle imion, że trudno byłoby je nam wszystkie zapamiętać.
Toteż kiedy ja napiszę „kobieta”, Wy wstawicie w to miejsce dowolne słowo. Może być: mama, teściowa, babcia, ciocia, sąsiadka. Ba! Możecie nawet wstawić inne słowa, jak np. dziadek, tata, wujek. To doprawdy nie ma większego znaczenia!
Owa kobieta to była uparta istota, aby nie napisać, że w tej swojej upartości była wręcz wk..rwiająca! Nic sobie nie robiła z tego, że ktoś kiedyś z jakiegoś powodu postanowił nie karmić dzieci słodyczami. To znaczy, żebym nie wyszła teraz na tak zwaną cukro-nazi (brzydkie słowo, ale trafne). Słodycze bywają smaczne, potrafią być nawet w niektórych przypadkach w miarę zdrowe. Bywają nawet momenty, w których są pożądane! I ja funduję moim dzieciom słodkie zachcianki, ale w nagrodę lub w wybrane dni, a nie codziennie i w ilościach hurtowych.
Ale kobieta, o której Wam dzisiaj opowiem, odrobinę się zagalopowała. Zaczęło jej się wydawać, że cukier jest zdrowy! Ba, zaczęła ona wręcz myśleć, że owy cukier w postaci cukierków, batoników, ciastek, domowej roboty drożdżówek czy innych słodkości, jest czymś dobrym dla dzieci w dowolnych ilościach! Dlaczego niby jest zdrowy? Ano bo skoro im smakuje, to musi być zdrowy! Tak właśnie myślała kobieta.
Ta kobieta, cholera jedna, niereformowalna istota, zaczęła swoje dzieci, obce dzieci i jeszcze z innej bajki dzieci karmić tym cukrem. Karmiła ich przed obiadem, karmiła ich po obiedzie, karmiła ich bezczelnie nawet wtedy, gdy rodzice na to nie pozwalali! To wyglądało momentami, jakby bawiła się z innymi dorosłymi w kotka i myszkę! W ukryciu dawała im a to cukiereczka, a to ciasteczko, a to lizaczka. Klepała ich po pleckach i szeptała: „Na zdrowie, serdeńko!”
Ja Ci k… dam na zdrowie!
Kobiecie się wydawało, że to będzie tak trwało wiecznie. Na początku miała rację, ale później zaczęło robić się pod górkę. Te dzieci, które karmiła tymi słodkościami, zaczęły rosnąć. I żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli: one zaczęły rosnąć wszerz, zamiast wzdłuż! Zaczęły mieć trudności z bieganiem, z nadążaniem za równieśnikami, z koncentracją. One zaczęły być nerwowe, niespokojne a czasami nawet uzależnione od tego cukru. Przestały im smakować śniadania, obiady, kolacje. Nie skłamię, jeśli powiem, że przyszedł moment, w którym one nie mogły przeżyć dnia bez substancji, która zaczęła ich uzależniać. Przesadzam? Nie! Znam przypadki, gdy dziecko wpada w furię, kiedy odmawia mu się odpowiedniej porcji cukru. Normalnie? Nie sądzę.
Co więcej: one zaczęły chorować! Czyli, że niby cukier miałby osłabiać ich odporność?! Ano właśnie tak! Przez to, że dzieciaki zamiast sięgnąć po jabłko czy pomidora, wolały zassać się w lizaku i batoniku, to ich zbilansowaną dietę szlag trafił! Wiadomka – zbilansowana dieta, to jeden z punktów gwarantujących gotowość organizmu w walce z drobnoustrojami.
Czyli żebyśmy sobie wyjaśnili pewną kwestią – kobieta, którą mam ochotę nazwać „wredną pipą” futrowała dzieciaki substancją, która wg wielu źródeł ( m.i.n tych, i wielu wielu innych naukowych – potwierdzone info!) usypia nasz system odpornościowy i rozleniwia go, nie tylko fundując mu przy okazji otyłość, ale upośledzając go w wielu aspektach.
Na co mam teraz ochotę? Mam teraz nieodpartą ochotę udusić ową kobietę. Albo chociaż mocno nią wstrząsnąć! Czy znam takie osobiście? Dobre pytanie! Ja znam takich na pęczki! Wszystkie z dobrego serca, wszystkie w imię miłości. Karmią dzieciaka ciastem, gdy do obiadu zostały dwa kwadranse. Doprowadzić ją do porządku i przemówić do rozsądku:
– Ogarnij się, babo! Jeśli naprawdę troszczysz się o dziecko, to trzymaj łapki przy sobie. Lepiej żeby Tobie weszło w tyłek, niż dziecku weszło w krew.
Piąteczka!
2 komentarze
Po pierwsze – nie przemówisz do rozsądku, nie trać energii na nerwy :) Po drugie – dużo się mówi o tym, że akurat dawanie dzieciom słodyczy w nagrodę nie jest dobre, bo przyzwyczaja je do słodkiego jako do czegoś ważnego, istotnego, bardzo dobrego, więc zachęca do jedzenia. Ale to tak informacyjnie :))
Walka z wiatrakami… jak to się kończy u mnie? Odseparowaniem córki od „wrednych pip” których wkoło niestety mam sporo. Mało tego – swoje grono „mamuśkowych” koleżanek dobieram wg ich sposobu karmienia dzieci. Bo jeśli mam iść na takie mamuśkowo-dzieciakowe spotkanie na ploty, podczas którego dzieci zajadają się kinderkami, milkami, lizakami a na widok marchewki albo jabłka dostają szału albo – co chyba gorsze – nie wiedzą, co to – to wole sobie takie spotkanie towarzyskie odpuścić… szkoda moich nerwów, pilnowania mojego dziecka i tłumaczenia wszechwiedzącym matkom, jak bardzo krzywdzą swoje dzieci, bo to i tak skończy się obrazą i zakończeniem znajomości ;)