Nie zliczę, ile razy pod moimi postami dotyczącymi faktów z mojego małżeństwa byłam pytana o to, gdzie się poznaliśmy z moim M., jak długo się znamy i jaka jest między nami różnica wieku.
Pewnie dla wielu z Was te informacje w ogóle nie wydają się być interesujące, postanowiłam jednak zmierzyć się z tym tematem po kolejnym już mailu, który dostałam na skrzynkę dotyczącym dokładnie tej samej kwestii, o której napiszę za moment. Dotyczącej sposobu poznania drugiej połówki i wstydu z tym związanego.
Po pierwsze – (cholernie) cieszę się, że w tym miejscu bywają nie tylko kobiety posiadające już dzieci, ale czasami odnajdują się w nim również kobiety, które dzieci nie posiadają, a dopiero w dłuższej perspektywie czasu planują być kiedyś w stałym związku, by móc stworzyć szczęśliwą rodzinę. Fajnie, że i singielki tutaj czasami wpadają, bo to daje mi odrobinę nadziei, że czasami udaje mi się napisać coś bardziej uniwersalnego, a nie tylko stricte rodzicielskiego ;-)
Po drugie – zupełnie nie widzę powodu, dlaczego ktokolwiek i kiedykolwiek miałby się wstydzić tego, że poznał miłość swojego życia w takim, a nie innym miejscu. Wszak jedni poznają się w kościele, drudzy poznają się na plaży, inni poznają swoją drugą połówkę na imprezie zdrowo zakrapianej alkoholem, a jeszcze inni swojego wybranka poznają „w internecie”. Głęboko wierzę, że nie metoda i miejsca spotkania mają znaczenie. Znaczenie ma tylko i wyłącznie osoba, którą poznajemy i cel tego spotkania :-)
Moi rodzice poznali się na imprezie. Rodzice mojej koleżanki poznali się w nocy na przystanku autobusowym. Znajomi moich rodziców poznali się w pociągu, kiedy ona zgubiła bilet a on ratował jej tyłek przed konduktorem. A moja koleżanka poznała swojego męża przed kasynem, w którym on zostawił krawat a ona majtki i portfel na jednym z parapetów (i powód zostawienia tych majtek na parapecie wcale nie był taki, jaki większość teraz to czytających może sobie wyobrazić …). Także często pozory mylą, a niektóre fakty zupełnie nie mają najmniejszego znaczenia.
Jestem zdania, że czas walczyć ze stereotypami i rzucać na nie nowe, świeże światło. Nie ma nic gorszego niż sugerowanie się ogólną opinią. Wyrabianie własnego zdania na dany temat to cecha ludzi inteligentnych. Tak zawsze tłumaczył mi mój Dziadek, który zazwyczaj wie, co mówi :-)
Wracając jednak do tej miłości. Tak naprawdę dopiero w praniu wychodzi, czy jesteśmy „sobie pisani” i czy potrafimy tak pracować nad naszym związkiem i nad sobą, że z tej znajomości urodzi się coś wyjątkowego i będzie trwało lata, czy może okaże się, że „dupa Jasiu karuzela”, bo to jednak nie było to.
Mam głębokie przeświadczenie, że w przypadku moim i mojego Męża to jest TO.
Mimo że jeszcze 10 lat temu miejsce naszego spotkania wcale nie należałoby do standardowych. Mam miłość. Czuję tę miłość. Jaram się tą (już dojrzałą) miłością.
To były kiedyś te motylki w brzuchu w pierwszej fazie. To były te silne emocje, które w pierwszych miesiącach spać nie dają. To jest ta tęsknota, nad którą trudno jest zapanować, gdy druga połówka jest na drugiej półkuli. To są te wspólne plany realizowane krok po kroku i wielkim uporem. To jest ta miłość, którą buduje się razem i wspólnie się nad nią pracuje. To jest ta namiętność, o której nie wypada pisać na głos. To są te miesiące i lata wspólnego docierania się, iskrzenia, emocjonalnych kłótni i rozmów, które kończą się w rezultacie przytuleniem i przeświadczeniem, że cokolwiek by się działo, to razem stawimy temu czoło.
Czy miejsce naszego spotkania miało znaczenie? Absolutnie nie. To był tylko ten pierwszy przystanek, na którym wspólnie wsiedliśmy do tego samego pociągu i postanowiliśmy razem pokonać tę podróż. Zamieszkaliśmy razem już następnego dnia…
Gdzie poznałam mojego Męża?
Poznałam go tam, gdzie teraz prawdopodobnie większość ludzi się poznaje i szuka nowych znajomości, gdy nagle zmieniają miejsce zamieszkania i znajdują się w zupełnie dla nich nowym mieście, kraju czy okolicznościach. W tym miejscu poznają się również ci, którzy chcą wyjść poza krąg swoich znajomych, gdzie wszyscy i wszystko o sobie wiedzą.
Poznałam mojego Męża „w internecie”, czego w ogóle się nie wstydzę, choć wiem, że dla niektórych taka informacja jest wstydliwa, o czym wspomniała mi w jednym ze swoim maili Czytelniczka, która boi się powiedzieć prawdę swoim rodzicom, gdzie poznała swojego narzeczonego. Jej rodzice traktują internet jako siedlisko zła, rozpusty i dziwnych ludzi.
Czas odczarować ten „internet”. Ja ponad 6 lat temu poznałam mojego Męża właśnie „w internecie” i jestem jedną z najszczęśliwszych kobiet na świecie. Kocham i jestem kochana. Mamy cudowne dzieci i przed sobą wiele chwil, które pragnę wspominać.
Nie miejsce spotkania się liczy. Ono nie ma najmniejszego znaczenia.
Liczy się cel i ludzie, którzy tworzą szczęśliwy związek i chcą nad nim nieustannie pracować.
P. S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤Możecie też go podać dalej. Dziękuję! :*