[post archiwalny]
Możecie odnieść wrażenie, że mnie znacie. Dzielę się z Wami moimi mniej lub bardziej prywatnymi historiami, rozkładam pewne sytuacje na czynniki pierwsze. Wg niektórych nazbyt „masturbuję” się nad pewnymi tematami. Nie przeczę. Niektóre z nich ilustruję zdjęciami z naszych bliższych lub dalszych wojaży. Zawyczaj jestem pozytywnie nastawioną do życia prawie-trzydziechą, z pomysłami na życie, z kochającym mężem u boku i dzieckiem, które jest moim światem.
Jednak nie wszystko, co dzieje się w moim życiu, opisuję na blogu. Jasna sprawa, że wybieram z mojego życia tylko te fragmenty, którymi dzielenie się sprawia mi przyjemność. Nie płaczę tutaj, nie roztkliwiam się nad sobą. Od pocieszania mam Męża i innych członków rodziny, którzy wiedzą jak dodać mi skrzydeł albo zagrzać do walki. Oni mają w jednym palcu tajniki opierdzielenia mnie od stóp do głów za moje poczynania, aby następnie podać mi pomocną dłoń. Nie potrafiłabym użalać się nad sobą publicznie, wiecie już chyba o tym doskonale. Z drugiej jednak strony pisząc staram się dopingować innych, gdyż po feedbacku, który od Was otrzymuję codziennie, wiem że lubicie taką dawkę motywacji, które prowadzą do pewnym zmian.
Blog jest dla mnie pewnego rodzaju przystanią. To w tej przystani odnajduję siebie i to tutaj, po sześciu miesiącach od narodzin mojego Syna, uratowałam siebie. Uratowałam siebie od macierzyńskiej zguby, zafajdanych pieluch i marchewkowych papek. To dzięki temu, że bloguję nie zwariowałam doszczętnie, jak to ma miejsce w przypadku niektórych kobiet, którym macierzyństwo przesłonilo widok na świat i omamiło je podcinając im skrzydła. To prowadzenie tego miejsca skłania mnie do wielu refleksji i to dzięki Wam, odbiorcom tego co tutaj wylatuje spod mojej klawiatury, chcę tworzyć więcej i więcej. Niektórzy oddają się szyciu, inni szydełkowaniu, jeszcze inni ogarniają temat ceramiki. Ja bloguję.
Gdyby nie blog nie zabrałabym się za poznawanie tajników fotografii, zgłębianie CSSa czy też za pierwsze kroki w obróbce zdjęć. Gdyby nie blog nie miałabym zapewne tylu zdjęciowych albumów i filmów wideo. Gdyby nie to miejsce i chęć podzielenia się z Wami wieloma szczegółami np. z podróży, nie dumałabym tak często nad swoim żywotem i nie analizowałabym moich poczynań. Blog jest w moim przypadku motorem do samorozwoju. On dopinguje mnie do zrobienia czegoś ponad klasyczny, życiowy repertuar i poszerza moje horyzonty.
Ale blogowanie oprócz niezliczonej ilości plusów może generować także pewne minusy. I gdyby nie trzeźwy umysł mojego Męża i moja chęć zmiany swojego postępowania, to łkałabym teraz rzewnie nad swoją głupotą!
Węszę, że każdy bloger, który traktuje swoje blogowanie profesjonalnie, dochodzi w pewnym momencie do punktu, w którym zderza się z rzeczywistością i orientuje się, że jest to cholernie, ale to cholernie absorbujące zajęcie! Że pochłania ono ogromną część jego wolnego czasu. A w przypadku matki, która ma małe dziecko, pochłania ono niemalże wszelki znikomy wolny czas, który powinien być podzielony nie tylko na pasję matki, ale także na męża i rodzinę. I obowiązki!
Moje blogowanie, w pewnym momencie znienawidzone przez mojego Męża, obrało zupełnie dziwny kierunek. Stało się moim śniadaniem, obiadem i kolacją. Ba! Już nawet potrzeby fizjologiczne załatwiałam z telefonem na posterunku! W tym momencie możecie zacząć mi współczuć[!] Nie wyobrażałam sobie dnia bez telefonu w ręku i laptopa w zasięgu wzroku. Facebook, Instagram i platforma wordpressowa były moją codzienną prasówką. Prasówką, którą uprawiałam niczym uzależniony od seksu królik. Każdy komentarz pojawiający się na blogu traktowałam jak modlitwę, na którą należy odpowiedzieć. Wszelkie negatywne głosy były przeze mnie analizowane po tysiąckroć. Codziennie rozmyślałam o kolejnych pomysłach na nove posty. Dochodziło do sytuacji, gdzie tematem rozmów z Mężem [Kochanie, Ave że jesteś trzeźwomyślący!] był blog i tylko blog [który na marginesie nie jest moim źródłem utrzymania.] Na początku moja druga połówka ze spokojem przyjmowała tematyczną monotonię naszych rozmów i starała się pomóc w moich rozterkach. Ale, do jasnej cholery, ileż można!
Jak długo można patrzeć na żonę, która patrzy na świat głównie przez pryzmat blogowych fajerwerków! Zamiast wieczorem dzierżyć w dłoni lampkę wina ze swoim partnerem, to ona pisze blogowe posty. Zamiast oglądać razem film czy oddawać się innym życiowym przyjemnościom, to ona wybiera szperanie w zdjęciach i tworzenie cyber-galerii na bloga!
Choćby skały s.rały nie będzie to interesujące 24/7 dla partnera! W pewnym momencie mój Mąż wziął mnie na bok, jak to ma miejsce z niesfornym uczniem i jego wychowawcą, i wstrząsnął mną porządnie. Pokazał mi swoją perspektywę. Pokazał mi moje szaleńcze blogowe otępienie, niemalże nastoletnią głupotę i wytknął co powinno zostać wytknięte. I dał ultimatum. Oszczędzę Wam szczegółów, ale od rzucenia mojego ukochanego laptopa z 3 piętra było niezwykle blisko. Oczywiście początkowo wszystkiemu zaprzeczyłam, poczułam się zaatakowana i w moim mniemaniu zostały naruszone moje fundamenty. Fikcyjne fundamenty, na których opierała się moja chora pasja.
Jednak po pewnym czasie zrozumiałam, że to nie blog jest esencją mojego życia. To nie tutaj buduję swoje szczęście. To nie tutaj prowadzę rodzinne dysputy i to nie tutaj piszę swoją historię. Świat blogowy to tylko dodatek, pewne przedłużenie prawdziwego, namacalnego życia. To w domu, wśród tych, którzy mnie kochają, czuję bliskość, miłość i spełnienie.
Wiem, że niewielu z Was, którzy to teraz czytają, prowadzi blogi [a może się mylę?], jednak takich pokus, które pochłaniają nasz czas, jest wiele, i naprawdę warto na chwilę się zatrzymać! Nie tylko codzienna flaszka wódki albo dwie paki papierochów mogą świadczyć o uzależnieniu. Warto zrobić w głowie bilans tego, co możemy stracić nazbyt poświęcając się różnym, skrajnym rozrywkom.
To pisałam ja, Magda, już od prawie roku totalnie wychilloutowana blogerka, która wie gdzie jest jej miejsce i wie jak zorganizować swój czas, aby jej pasja stanowiła jedynie drobny dodatek do tego kim jest i jak siebie postrzega :-) Magda, która cały czas dojrzewa, dorasta i poznaje siebie. Taka sobie tam Magda, żaden tam chodzący ideał. Raczej kawałek surowej gliny, który zostaje na bieżąco poddawany obróbce.
Cały czas walczę o ten życiowy balans. O to, aby życie i moja łepetyna były w równowadze.
Dom to oglądanie księżyca wschodzącego nad szałwią i towarzystwo kogoś, kogo można przywołać do okna, żebyście obejrzeli to razem. Dom jest tam, gdzie tańczysz z innymi, a taniec to życie. – S.King
A ja tak bardzo pragnę wspólnie oglądać znad szałwii ten wschodzący księżyc!
58 komentarzy
Bo zawsze i wszędzie najlepsza jest równowaga. Wtedy jest pięknie.
Super post… Jak zawsze szczery i prawdziwy:-) Nie napompowany pod publike.. Dobry mąż to prawdziwe szczęście:-) Piękne masz usta, patrząc na zdjecie.. :-)
Taak! warto mówić o tym głośno. Ten blog, to nasze miejsce w sieci, ukochane miejsce, może kolidować z życiem rodzinnym. Stawiając się na miejscu naszych partnerów – sorry – ale ja bym tego nie wytrzymała. Wiem jak to wygląda u mnie… gdy tylko mąż mówi „żono, na dziś wystarczy” zamykam laptop czym prędzej bo wiem, że naprawdę mnie potrzebuje… chce mnie i tylko mnie, dla siebie.
Ciężko znaleźć ten bilans… ale trzeba próbować. Dla siebie, dla dziecka, dla męża, dla RODZINY! pozdrawiam, MG
Taaaaaak. Ja cały czas szukam równowagi. Zatraciłam się swego czasu w pisaniu. Nic nie było ważne. Bo to początek, bo trzeba rozkręcić, ble ble ble. Mój mężczyzna dopinguje mnie od początku, usłyszałam jednak pewnego dnia, że oprócz telefonu i laptopa to w sumie nic nie jest mi potrzebne… I te smutne oczy. Zbastowałam, córka mi rośnie jak na drożdżach, pielęgnuję uczucie, o które tak walczyłam. Blog jest i będzie. Ale wszystko w swoim czasie i tempie… Pozdrawiam i zmykam świętować nasze małe święto ;-) 8 miesięcy życia mojej Małej <3
nie normalnie jakbym czytała o sobie :))))) Wiele lat broniłam się przed telefonem z netem i smartphonami, a teraz nawet do kibla ze mną chodzi :P uzależnienie straszne, wiem
I masturbowanie się tematem !!!! Genialne określenie.
Ale co do tej techniki, to wiesz to nie tylko domena blogerów. Nie raz jadę metrem to ludzie głowę albo w książce, e-book, tablecie czy komórce, baaaardzo rzadko kto do kogo zagada. Mój tata mówi, że w Chinach (gdzie mieszka) młodzi ludzie chodzą na randki do knajpy i siadają na przeciwko siebie i fejsbukują czy tam tą chińską wersje fejsa wykorzystują… :/ chyba społeczeństwo daje się pochłonąć technologii. Chyba wizja, że IQ zniewoli ludzkość wcale nie jest takim fantasy, za jakim ją mieliśmy.
Ja już nawet napisałam wprost, że gdyby nie pieniądze, to bym nie blogowała. Bo czułam wielokrotnie to co Ty…
Odłączam kolejne kanały (np. wczoraj usunęłam możliwość dodawania wiadomości na FP), jest mnie mniej (acz konkretniej).
Trzeba się tego nauczyć. Po prostu…
Zdecydowanie słowo „konkretniej” odgrywa tutaj znaczną rolę!
I „jakość” a nie 'ilość”. Zresztą, poruszałaś to u siebie wielokrotnie :-)
Story of my life, ale mój mąż nie powiedział mi tego wprost;) Sama zaczynam to zauważać i powoli coś z tym robię. Każdą wolną chwilę poświęcam na blogowanie (które traktuję jako pracę) i jestem już potwornie zmęczona! Odpuszczam na jakiś czas i wiem, że dobrze mi to zrobi.
Mnie też blogowanie uratowało od sieczki w głowie na macierzyńskiem:)
Świetny post!!!
Pozdrowienia
A.
Dasz radę! Powodzenia!
Magda, to teraz sprzedaj wskazówki jak osiągnęłaś balans:)
Zupelnie serio ja o ten balans niemalże wal-czę każdego dnia! :-) Lubię blogowac, lubię interakcje. Perspektywa dzielenia sie spostrzezeniami kusi okrutnie. Ale robie sobie limity postow w miesiacu. A jak czuje przesyt – i czuje sie zmeczona ta regularnoscia, ta codzienna dbaloscia o blog, to robie sobie kilka dni przerwy i zagluszam wyrzuty sumienia. Wiadomą sprawa jest, ze chcemy sie rozwijac. Chcemy isc do przodu. Zalezy nam na poszerzaniu grona odbiorcow etc. Ale trzeba sobie odpuszczac. Robic albo dni bez postow, albo weekendy bez internetu. Jak kto woli. Szukanie zlotego srodka jest zmudne. I chyba podstawowa sprawa – nalezy nie trzymac telefonu w sypialni :-)
Napisałaś to za mnie!
Magda, świetny post! Tak świetny, że udostępniłam u siebie, może uratuje komuś małżeństwo;p A tak serio to miałam/mam ten sam problem, ja mniej z blogowaniem, chociaż to też pożera cenny mój czas, mnie jednak o wiele bardziej chodzi o sam telefon i wszystkie społeczniościówki, ajfon wiecznie przy dupie, nawet jak coś z mężem oglądam, tragedia! Męczy mnie to cholernie, więc zaczynam coś z tym robić, bo wiele tracę. Poza tym nie chcę żeby moje dziecko pamiętało mnie tylko z telefonem w ręku. Jeszcze jestem w minimalnym stanie zrozumieć idące za tym tysiące zł na koncie, ale tak tylko dla samej frajdy lepiej zwolnić i przystopować. Pozdrawiam!
Dzięki za udostępnienie i powodzenia we wprowadzaniu zmian! Zdecydowanie warto. Nie jest łatwo, ale gra jest warta swieczki!
Oj i ja dołączę do listy osób z telefonem pod ręką i blogiem w głowie 24h/7.. Cholerstwa uzależniają i trudno uciec ale staram się :) Bardzo fajny post!
Jak długo wytrzymał? (piszesz, że chill jest od roku)
Ja mam/miałam podobnie. Właściwie to tak samo. I mają rację faceci.
Ps. Tydzień temu telefon mi się popsuł, mam teraz zastępczy, starą nokię bez jakichkolwiek bajerów i nie mam wyboru, zero kontaktu z internetem przez telefon. Może powinnam to tak zostawić.
Myślę, że 3 miesiące dały mu w kość i wtedy zaczęły się rozmowy na poważnie.
Ograniczanie blogowania i całej otoczki to nieustanny proces. To sztuka wyboru, nad którą tak cholernie trudno się pracuje w każdej dziedzinie życia… Ach. Trzymam za Ciebie kciuki!
U mnie trwało to dłużej, prawie rok :O zanim coś do mnie dotarło.
U mnie podobnie ;)
Nie jestes z tematem sama. Przez ponad dwa lata pisałam dzien w dzien, nie licząc dnia po porodzie. Teraz pisE raz na tydzień. Kiedyś wydawało mi sie, ze jak osiągnie ten krytyczny stan to bedzie oznaczało ze sie wypaliłam, a moj blog odejdzie w niepamięć czytelników. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Ci co mieli zostać zostali, pojawiają sie nowi. A ja mam w końcu czas dla rodziny, dla siebie (chociaż tego to nigdy za wiele). I w końcu jestem w pełni szczęśliwa. I wolna przede wszystkim
Nie bloguje, za to chwala Ci za to, że Ty to robisz ;) też jestem mamą 2 letniego szkraba i czasem odnoszę wrażenie, że dzisiejsze czasy obdzieraja nas po części z rodzinnych chwil. Mężu na medal! I bedziecie oglądać ten wschodzący księżyc :)
Zazdroszczę ale tak pozytywnie bo mnie się nie udało uciec od sieczki w mózgu na macierzyńskim. Tak bardzo chce balansu i wychilloutowania. Pozdrawiam i dzięki ze piszesz tak zajebistego bloga, że też wcześniej go nie znalazłam.
Boszcz…skąd ja to znam…Ja jeszcze do tego dorzucę pracę na etacie i studia (A czasami nie wiem jak sie nazywam)..Od miesiąca staram się zrównoważyć pracę, bloga, dom, rodzinę…I jest dobrze, jest czas na lampkę wina, na film, na rozmowę i na książkę:). Raz na jakiś czas robię tygodniowy detox od blogowania. Świetny wpis, rozpisałaś się:) Pozdrawiam.
praca na etacie, studia, blogowanie i bycie matką – chyba bym tego nie udzwignela… :-)
Uwierz, że często nie wiem jak się nazywam…A mąż dodatkowo dokazuje, że ciągle siedzę na kompie albo telefonie ehh.
I ja dołączam do grona, chociaż prowadzę bloga bardzooo krótko. Ale wciąga, niesamowicie. Mój mąż też na razie delikatnie przywraca mnie do rzeczywistości. Mam nadzieje, że uda mi się znależć ten balans ;)
wiem o czym mówisz. i odkąd nabrałam „luzu” do bloga i postów, o wiele chętniej do niego wracam.
Ograniczyłam ( mówiąc delikatnie) łażenie po innych blogach, bo szkoda mi czasu właśnie na te, które na siłe codziennie szukają tematu:).
„Odkryłam ” Cię niedawno i stwierdzam za każdym razem, że nie tracę tu czasu.
Olga z okolic
Olga, fajnie, że bywasz tutaj. Chyba zauważyłam, że freestyleujesz na blogu w swoim własnym tempie, nie pod czyjeś dyktando. To jest klucz do sukcesu i niezwariowania ;-)
btw gdy dałaś zajawkę na insta odrazu wiedziałam o co kaman, jak każda matka, żona blogerka pewnie….
To ja chyba muszę się przyznać, że jestem uzależniona od fb i w ogóle telefonu… Właściwie każdą wolną i nie wolną chwilę (np usypianie mojego sześciomiesięcznego dziecka w wózku) poświęcam na przeglądanie fb i czytanie artykułów / blogów… Nawet teraz, gdy młody zasnął mi na rękach to zamiast próbować go od razu odłożyć i pójść spac, a uwierzcie mam baaardzo ciężkie noce i jestem chronicznie niewyspana, używam nazbyt telefonu… Chyba czas z tym cos zrobić
Iwonka, trzymam kciuki zeby Ci się udało!
100% racji. Mi do tej pory wydawało się, że prowadzenie bloga, to tyle co wrzucenie posta co drugi dzień i ogarnięcie kilku komentarzy. Im dłużej w tym siedzę, tym więcej widzę dodatkowych rzeczy, które należy podczas tworzenia zorganizować.
Nie mam męża, nie mam dziecka, a jednak dostrzegam, że cały wolny czas po pracy przeznaczam na blogową twórczość.
Dobrze, że to napisałaś. Wrócę do tego tekstu za kilka lat i tuląc dziecko przy piersi, przypomnę sobie tę naukę. :)
Ojjjjj ja również nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji „zatracenia” się w pasji. Urodziłam jedno dziecko. 2 lata później druga ciąża. Zawsze lubiłam fotografować, ale po porodzie zupełnie mnie to pochłonęło. Kładłam dzieciaki i od 20.00 do 3.00 obrabiałam zdjęcia, szukałam inspiracji, czytałam o fotografii itp. I tak dwa lata. Aż skończyło się wypaleniem i depresją. A wydawało mi się, że mnie to nigdy nie spotka. Mam szczęśliwą rodzinę, zdrowe dzieci udane małżeństwo….choć dokładnie jak w poście – mąż długo wytrzymywał, aż w końcu zaczął zwracać mi uwagę, że nie dbam o swoje zdrowie, źle się odżywiania, zaniedbuję obowiązki. Wydawało mi się, że jestem super, bo najważniejsze, że nie pracuję kosztem dzieci ( przecież „tylko” zarywałam noce) , ale odbyło się to kosztem snu, a w konsekwencji wszystko zaczęło mnie wyprowadzać z równowagi . Kończyło się sprzeczki i moim wiecznym niedowierzaniem ze MAM problem. Teraz codziennie jestem w łóżku nie później niż 22.00. Zaczynam dzień od szklanki ciepłej wody. Codziennie „wyprowadzam się” na spacer. Nie pytam siebie, czy mi się chce iść czy mi się nie chcę. Wyprowadzam się na spacer i nie biorę telefonu :) a co do mojej pasji, jeszcze nigdy nie sprawiała mi tyle radości co teraz :)
Widzę siebie w tym wpisie. I mojego męża, który ostatnio mi powiedział, że mieszkam w Internecie…
Przeprowadzaj się czasami do realu ;-) Tam tez jest fajnie ;-)
A tak zupełnie serio, to tylko blogerzy wiedzą jak blogowanie potrafi być absorbujące…
Dobrze przeczytać taki wpis będąc na początku blogowej przygody.
Ale przyznasz, że to właśnie w pierwszych miesiącach znalezienie równowagi jest najtrudniejsze. Kiedy całą sobą chcesz pokazać innym jak ważne miejsce dla siebie tworzysz. Kiedy chcesz udowodnić samej sobie, że dasz radę, jesteś wielka i jedyna.
To trochę jak z pracą w korporacji. Musisz na początku – nie chcę rzucać mięsem więc ujmę to w subtelne słowa – „ciężko pracować”, żeby dojść do poziomu dającego komfort i satysfakcję bez uszczerbku na własnym życiu.
Pracochłonne to wszystko okropnie! Ja to w ogóle Cię podziwiam, że piszesz czasami codziennie. Ja mam do napisania 1-2 wpisów na tydzień (i drugie tyle siostra) a i tak często trzeba się mocno nagimnastykować, by znaleźć na to czas.
A Tak po komentarzach patrząc to prawie sami blogerzy ;) Ale komentarze swoje a ogół czytających to inna sprawa ;) /Justyna.
gdy studiowałam informatykę, rodzice nie rozumieli jak mogę uczyć się przed komputerem. Wielokrotnie słyszałam, że mam wyjść do ludzi, książkę przeczytać a nie tylko gapić się w monitor. A potem wyszłam za faceta, dla którego komputer mógłby nie istnieć…
Projektowałam strony, przerabiałam zdjęcia w pierwszych wersjach PS, pisałam bloga na jedynej dostępnej platformie, jeszcze gmail nie istniał… a o facebooku dowiedziałam się od kolegi z Anglii, w PL nikt ze znajomych nie miał tam konta i tak było przez kilka kolejnych lat… eh to były czasy :) Spędziłam przed komputerem mnóstwo czasu. Co z tego mam? Nic prócz umiejętności, których od dawna nie pielęgnuje. Za to mam za sobą wiele kłótni, rozwalone drzwi od trzaskania nimi ze złości i dysk pełen zdjęć, video i nieskończonych projektów. Przez internet straciłam wielu znajomych, bo zawsze miałam ważniejsze sprawy od spotkania przy piwku, czy wyjazdu nad morze. Z tym trzeba naprawdę uważać, bo można zrujnować sobie i innym życie. Jeśli nie ma z tego kasy, to nie warto i kropka :)
Usiłuję sobie wyobrazić, jak blog lub serwis mógłby zawłaszczyć moje życie i… nie potrafię.
Od niepamiętamkiedy, traktowałem internet jako źródło informacji, w porywach kanał komunikacji, ale nigdy do tego stopnia, bym dlań, w tej czy innej formie, cokolwiek innego poświęcił.
Nie oznacza to lekceważenia czy pobieżnego traktowania, to co się dzieje w internecie jest czasem ważne, częściej jednak nieistotne.
Konradzie, a potrafisz sobie wyobrazić, że ludzie uzależniają się od wielu czynników? W moim wypadku blog był tym czynnikiem. Na moje szczęście ogarnęłam ten temat.
Been there, done that.
I to właśnie jest w punkt! Tylko, że nadal nie wiem czy w to brnąć, czy też nie. Przez 3 lata prowadziłam bloga dla zatrzymania chwil, dla bliskich, dla siebie. Dwa miesiące temu postanowiłam się ujawnić i szybko zrozumiałam ile czasu zabiera rozwój bloga. Z jednej strony kreci mnie to bardzo, z drugiej chyba zubaża. Nie wiem sama.
Wiem, że może z innej beczki, ale zdjęcie jest przepiękne!!!!! Znaczy Ty jesteś piękną kobietą! Naturalną, a po prostu piękną sama w sobie. I te usta! Nie, to nie tani podryw:) Zwyczajnie mnie zauroczyło jak naturalność może być piękna.
Kochana, Ty mnie lepiej nie onieśmielaj! ;-)))
a gdybyś zarabiała na życie blogiem, też dałabyś się przywołać do porządku w ten sposób? Zrezygnowała z czegoś, co lubisz lub uniemożliwiła rozwój tego, by ratować swoje małżeństwo? Rozumiem, że za dużo było netu, ale przy małych dzieciach, kiedy pracować, jak nie wieczorami? Kobiety, szanujcie swoje hobby, swoją pracę i kochajcie swoich mężów, ale niech oni zrozumieją Wasze ambicje…
Marto, bardzo mi przykro, że najprawdopodobniej nie udało Ci się przeczytać tego postu ze zrozumieniem. A co by było gdyby genialna Prezydent Pcimia Dolnego uwielbiała także jeździć konno? Ano, owa Prezydent Pcimia mając obowiązki prezydenckie starałaby się połączyć je ze swoją pasją. Ale owa pasja nie przesłaniałaby jej tych obowiązków prezydenckich. Bo inaczej straciłaby swój stołek. Analogicznie, matka która od rana do wieczora zajmuje się dziećmi i ma swoje pasje musi tak ogarnąc rzeczywistość, a nie tylko swoje pasje.
Ja tutaj nie pisałam o byciu matką, pracy zawodowej i pasji. Ja tutaj pisałam o byciu matką i zatraceniu się w swojej pasji. A to zatracenie się zaburzało moje funkcjonowanie w rodzinie, do czego nie chciałabym nigdy dopuścić. Poradziłąm sobie z pewnego rodzaju uzależnieniem. W chwili obecnej zajebiście godzę bycie matką, spełniam się w kilku moich hobby i mam czas dla mojego Męża.
Gdybym musiała pracować full time i równoczesnie opiekować się małym dzieckiem/dziećmi podzieliłabym się moimi obowiązkami z resztą członkow mojej rodziny, czyli Mężem. Ale to wymaga wczesniejszych ustaleń a nie rzucania wszystkiego w imię swojej pasji.
Aha, i tak a propos Twojego postu, który ukazał się na Twoim blogu – trochę dziwnie czyta się błędne wnioski z błędnie zinterpretowanego artykułu :-)
a więc powinnam przyklasnąć, że mąż zastraszał wyrzuceniem komputera z 3 piętra, a Ty pod wpływem tego szybciutko się poprawiłaś i już robisz tak, jak on Ci zagra. Wiesz, ja zupełnie inaczej widzę wnioski z Twojego wpisu, może nawet nie wiesz jak ktoś patrzący z zewnątrz może je widzieć, może to Ty błędnie zinterpretowałaś mój wpis? Tego nie wiesz, ja też mogę powiedzieć, że wyczytałaś tam coś, czego tam nie ma. A jednak widzę kobiety, które pod wpływem impulsywnego zachowania mężów, gdy ci widzą, że mogły oddać się czemuś innemu, niż oni sami, chodzą jak po sznureczku i na przykład rezygnują z blogów, które mogą w niedalekiej przyszłości okazać się biznesem. Nie popieram ani takich mężczyzn, ani takich kobiet. A Tobie życzę wszystkiego dobrego, jednak sprzeciw swój mam prawo wyrazić. A skoro czytasz mojego bloga (bardzo mi miło) polecam post o przemocy w małżeństwie, która właśnie polega na wymuszaniu impulsywnym zachowanie czegoś na partnerce lub partnerze. Tak ja widzę postawę Twojego męża, choć oczywiście nie było mnie tam i nie mam prawa oceniać.
Marto, jak pewnie zauważyłaś [a może nie?] jestem szczęśliwą kobietą, żoną, matką i spełniam się w blogowaniu. Udało mi się pogodzić wszystkie dziedziny życia tak, aby grało i buczało. Nie ma sensu, abyś próbowała doszukiwać się drugiego dna, gdyż jego w moim wypadku nie ma. Dziękuję za troskę. Pozdrawiam
ileż w tym prawdy :) . Na szczęście ja mam na blogowanie tylko godzinkę podczas drzemki mojego dwulatka, on skutecznie uniemożliwia siedzenie przed komputerem. Razem z nim trzeba być 100% w realu :)
Social media, blog, internet też mogą stać się uzależnieniem. Natomiast najważniejszy krok to ten, którego dokonałaś – zdałaś sobie sprawę, że przysłania Ci to świat i pora to zmienić ;-)
Kurde Magda, ja tego nigdy nie poczułam. Może dlatego tak kulejąco bloguje. Jak tylko mi dobrze idzie i się rozpisze, to coś mnie wyrywa do realu i znów tygodnie milczenia na blogu :D. Częściej czuję, że potwornie zaniedbuje blog, niż swoje życie.
:)
Dobry tekst :) Madziara dojrzewasz :) I to jest super, że dzielisz
się budującymi i nietuzinkowymi przemyśleniami :) Mamą jeszcze nie
jestem, ale od kiedy Cię „odkryłam” (nie wiem jak?, kiedy? czyt.: nie
pamiętam, wyszło 100% natural), codziennie wchodzę, szukam i czekam na
Twoją aktywność. A chodzi o to, że nie znam zbyt wiele osób, które by
myślały podobnie do mnie… by myślały nieszablonowo… i ogólnie by
myślały nad tym co mówią, co czytają, co widzą i co robią… :) By
chciały się zatrzymać i podumać na złożonością tego świata. By widziały
nie
tylko czubek swojego nosa, co i tak nie jest złe samo w sobie, ale
jednocześnie potrafiły zatrzymać się w swych działania i wywodach, tylko
po to by spróbować ocenić swoje dziania, zachowania, myśli. Kończąc, by
lukier udekorować wisienką: lublu tiebia :)
Dopiero zaczynam poważniejsze blogowanie. Mój Mąż jest programistą i zaciętym komputerowym graczem, więc po jego powrocie z pracy każde z nas ma chwilę dla siebie przy swoim komputerze. Pilnujemy jednak, żeby nie był to cały wieczór. Razem gotujemy i oglądamy seriale. Czasem łapię się, że chcę gadać tylko o blogu i widzę, że są momenty, kiedy go to denerwuje. Powoli uczę się, kiedy nie poruszać tematu :)
Jejku jakbym czytała o samej sobie! Blog również urodził się jako odskocznia od dziecięcych kupek, obiadku i innych takich rzeczy… jestem dopiero na początku i każdą wolną chwilę poświęcam jemu, mój Mąż aktualnie cierpliwie to znosi, ale dobrze wiedzieć, że długo tak może nie pociągnąć, więc w swój i tak już napięty grafik muszę wcisnąć cotygodniowy wieczór filmowy tak na dobry początek ;) oby pomogło!
To nawet tu jestem nieoryginalna, że blogiem ratuję swoje zwoje mózgowe na macierzyńskim?;) Póki co to jedynie frajda i tyle, ale jak przypomnę sobie ile łez wylałam nad szablonem, jeszcze w ciąży, to kurczę… z zewnątrz to faktycznie może wyglądać jak zalążki szajby:D
obawiam się ,ze tak jest nie tylko z blogowaniem. Gdy zakladasz firme , probujesz ją rozwinąć konczy sie tak samo:(
Blog od urodzenia maleństwa z miejsca pierwszego „dziecka” spadł na drugie. I choć tak jak piszesz nie można poświęcać życia na blogowanie, to czasem chciałoby się móc poświęcić blogowi wiecej czasu… :) spojrzprzezokno.blog.pl
Po urodzeniu syna założyłam bloga. Chciałam mieć jakąś odskocznie z myślami. Dopiero zaczynam dlatego chciałabym poświęcić na blog sporo czasu, a przy małym dziecku jest to nie możliwe… Ale mam przynajmniej małą odskocznie od pieluch, karmienia i ciągłego „gugania”:)
mamamysza.blogspot.com