Straszna ze mnie sentymenciara, ale to naprawdę straszna! Ostatnio wspominałam czasy szkoły podstawowej. Kilka tęskniących łez poleciało, kilka historii mi się przypomniało. Jedzenie andrutów na przerwach, żucie gumy Donald i zbieranie historyjek, które w sobie kryła. I nagle… bum! Szyszki z ryżu preparowanego też były, i to jakie dobre! Mmmm!
Szyszki. Szyszunie. Szyszencje. Szyszeczki! Zapakowane w przezroczystą folię, z rudą wiewiórą na przodzie! Ach! Ile to kalorii miało! A dupa nie rosła! Ach! To były czasy! ;-)
Przeleciałam pół internetu jak zrobić te cuda i doszłam do wniosku, że żaden z przepisów mi się nie podoba, bo jest przekombinowany. Doszłam do wniosku, że zwyczajnie rozpuszczę z masłem na maluteńkim ogniu krówki, które mam już w domu, a później dodam trochę ryżu preparowanego, no i musi się udać! Ha! I udało się!
Do wykonania szyszek potrzebujecie [przepis na kilkanaście sztuk małej wielkości szyszek]
- 130g krówek
- 75g masła
- ok.100 g ryżu preparowanego
- [do części masy dodałam łyżeczkę kakao, aby posmakować klasycznych i czekoladowych ;-)]
Sposób przygotowania:
Na małym ogniu rozpuśćcie masło razem z krówkami. Zdejmijcie z ognia. Wymieszajcie rozpuszczoną masę z ryżem. Dodawajcie ryż do momentu, aż spodoba Wam się stopień oblepienia ;-) Nie może to być lejące. Musi być w miarę zwarte.
Poczekajcie chwilę aż masa odrobinę ostygnie, ale tylko odrobinę, tak by już nie była gorąca, a nadal była bardzo ciepła [to zajmuje ok. 1 min.], zmoczcie dłonie i zabierzcie się za lepienie szyszek. Odstawcie je na blachę albo włóżcie do muffinkowych papilotek i zostawcie do ostygnięcia i lekkiego wysuszenia. U mnie to zajęło kilka godzin. Lubię, gdy moje szyszunie są twarde po prostu, i nie lepią się w dłoni :-)
P.S. Może i te szyszki są odrobinę niezdrowe, ale ale ale! Są zdecydowanie zdrowsze od marsów, snikersów i innych grześków. Poza tym jedna szyszunia ma w sobie niespełna jedną całą krówkę, jeśli nie pół z niej! Raz na kwartał nie zaszkodzą! Super opcja na jakieś ogrodowe party, urodzinowe słodkie hece i te sprawy.
Smacznego! :-)
Pamiętacie jeszcze jakieś smakołyki z dzieciństwa? Mi się przypomniały właśnie lizaki, które mój Tata robił i rozlewał je na sreberka. A my z bratem nie mogliśmy się doczekać ich wystygnięcia! Pychota!
2 komentarze
O tak! U nas wafle też były. A jeszcze ze słodyczy to pamiętam ciepły chleb z prawdziwą śmietaną i cukrem.
oj, chlebek taki do dziś mi się zdarza zjeść. Tylko sklepowy chleb i śmietana z kartonu to jednak nie to samo, co taki razowiec na łopacie pieczony… Oj zatęskniłam za dzieciństwem…