Wakacje na dobre już się zaczęły. To o czym marzyłam jeszcze zimą, stało się rzeczywistością. Jest ciepło, nareszcie! Ludzie ściągnęli z siebie szaro-bure płaszcze, odkryli trochę więcej ciała i wrzucili na luz. Nasze życie rodzinne życie z centrum mieszkania przeniosło się w końcu poza nie. Wypowiedzieliśmy wojnę domatorstwu skrzętnie pielęgnowanemu zimą… ;-)
Na dniach jedziemy na spotkanie z tajemniczym Fryderykiem, ale więcej szczegółów zdradzę dopiero na moim Instagramie ;-) Nasze walizki są cały czas w pogotowiu. Właściwie nie rozpakowuję ich, tylko częściowo wymieniam wkład. Tak się wycwaniłam ;-) Pewne rzeczy w takiej walizce są niezmiennie, szczególnie w tej dziecięcej. Arsenał pieluch to podstawa. Mały resorak i gryzak dla najmłodszego też dają radę. I dyżurna apteczka. Kiedyś uważałam ją za fanaberię, teraz uważam, że to byłby szczyt nieodpowiedzialności, gdybym po raz kolejny wybrała się w jakieś dzikie rejony bez kilku podstawowych rzeczy.
Pisząc dzikie rejony nie tylko mam na myśli środek lasu albo bagna otoczone oceanem. Jak się okazało w zeszłym roku nawet takie miasta jak Wrocław i Kraków bywają miejscami, w których znalezienie tego, co akurat jest koniecznie potrzebne, przeradza się czasami w „mission impossible”. Nie mam ochoty przeżywać tego samego co rok temu, kiedy za mlekiem modyfikowanym akurat zalecanym dla Teodora i kremem z filtrem UV musiałam objechać pół Wrocławia z drącymi się w zgodnym duecie dzieciakami…
Dlatego teraz skład naszej dzieciowej apteczki jest stały i dbam o to, aby zawsze ją mieć przy sobie. Szczególnie, że wakacyjne lato to dla nas zawsze najbardziej ryzykowna pod względem zdrowotnym pora roku. Często zmieniamy miejsce pobytu, wyjeżdżamy bądź wylatujemy w miejsca bardziej egzotyczne, w których dieta i higiena to sprawa dyskusyjna. Więcej interakcji z ludźmi, tym samym zderzamy się ze sporą ilością wirusów i bakterii, którym trzeba stawić czoło. Szczególnie mam na myśli te natury żołądkowej, bo ona potrafią być bardzo dokuczliwe :/
Nie zafunduję sobie na własne życzenie kolejnych wrażeń, dlatego taadam, to nasza obowiązkowa TOP 8!
PARACETAMOL
– i to najlepiej z takim dyspenserem, aby nie musieć biegać do młodego z łyżką w środku nocy. Nie wiem czy to ja mam takie „szczęście”, że pół zawartości łyżki rozlewam po drodze, zanim dobiegnę do łoża dziedzica. Dlatego taka pipetka ułatwia sprawę. Gdy gorączka atakuje go w nocy, co zdarzyło się już kilka razy, to ja go delikatnie budzę, otwieram dzioba, aplikuję potrzebną ilość do buzi, każę to połknąć i lecimy razem do spania.
DPN
– czyli Doustny Płyn Nawadniający. Must-have musthave’ów! ORSALIT® plus smektyn. – Ivo to „łazik”, tak go nazywany. Wszędzie musi wejść, wszystkiego musi dotknąć, posmakować. Biegunka trafiła nam się już kilka razy i nie było to nic przyjemnego. Tym bardziej, że nie byłam na to przygotowana i musiałam na sygnale jechać do najbliższej apteki, która to „najbliższa” na wakacjach może być oddaloną o 50 km dziurą, w której nawet paracetamol to towar deficytowy. Dziękuję, postoję. A właściwie: dziękuję – jestem już zaopatrzona.
ORSALIT® plus smektyn zajmuje bardzo mało miejsca w apteczce – występuje w postaci wygodnych saszetek, których zawartość rozpuszcza się w wodzie. Dlaczego warto mieć go pod ręką? Środek ten przede wszystkim skutecznie nawadnia organizm, a dodatek smektynu sprawia, że ilość stolców się zmniejsza a biegunka trwa krócej.
Warto też ogarnąć temat bardziej kompleksowo i mieć w zanadrzu już rozpuszczony płyn nawadniający. Szczególnie wtedy, gdy do najbliższego sklepu mamy kilometry, w domku letniskowym wody mineralnej niet – nie uświadczysz, za oknem upały, w domku ukrop, dziecko leci nam przez palce i na domiar złego nie ma w czym rozpuścić proszku. Znam to. Byłam, doświadczyłam, nie polecam. W ogóle choroby powinny omijać maluchy szeroki łukiem. I ich rodziców przy okazji też. W takiej sytuacji z pomocą przyjdzie ORSALIT® DRINK, który jest doustnym płynem nawadniającym i nie trzeba go rozpuszczać. Już jest płynny i ma do tego truskawkowy smak. Ivo prosił mnie żeby go rozrzedzać z wodą, był dla niego odrobinę za słodki.
Ponieważ przeszliśmy już swoje w temacie okołobiegunkowym, nie omieszkam wspomnieć o tym, że nawadnianie to podstawa. Ale tutaj rodzaj płynu ma zdecydowane znaczenie! To nie może być sok, rosołek, pomidoróweczka. Aby najszybciej uporać się z biegunką powinniście sięgnąć po doustny płyn nawadniający, który uzupełni dziecięcy organizm o niezbędne elekrolity i pomoże skrócić czas trwania biegunki, tym samym zapobiec odwodnieniu.
Spray przeciw komarom
– koniecznie spray, bo łatwiej się wchłania. Kosmetyki o tym przeznaczeniu albo wykorzystują w swoim składzie odstraszające składniki, a dokładniej: olejki eteryczne, albo mają specjalną substancję chemiczną, która je odstrasza [kosmicznie brzmiące: DEET, IR3535, PMD, fajnie, gdy występują w składzie, niefajnie kiedy są w towarzystwie ogromu konserwantów]. Z olejków działają: mięta pieprzowa, paczulika wonna, eukaliptus, olejek goździkowy, olejek z melisy, olejek z trawy cytrynowej.
Z kremami nam niestety nie po drodze. Nasz starszak jest przewrażliwiony na punkcie lepiących kosmetyków. Im szybciej się wchłaniają tym lepiej. Na rynku jest teraz sporo naturalnych i skutecznych antykomarowych spray’ów. Ja stawiam na te o naturalnym składzie. I rzecz mega ważna: produkt z ubiegłego lata prawdopodobnie ma już przekroczoną datę ważności. Dlatego polecam go podmienić :-)
Krem z fotostabilnym filtrem UV
– ja wybieram wysoką ochronę UV, co najmniej SPF 30. Wybieram kremy bądź spraye z filtrami chemicznymi i fizycznymi, to one zapewniają największą skuteczność i bezpieczeństwo. Szczególnie w przypadku maluchów. Nie, wbrew temu co piszą niektóre portale internetowe: same oleje roślinne czy masła nie wystarczą. Mają niskie SPF – tyle w temacie. SPF na poziomie 8 to prawie żadna ochrona przy dziecku, które jest ruchliwe, przebywa w wodzie, etc. Jeśli chcecie lepiej zgłębić temat, to obczajcie mój archiwalny post poświęcony temu tematowi [KLIK].
Synbiotyk
– dla niektórych fanaberia, dla mnie nie. Może jestem odrobinę przewrażliwiona, jednak byłam kilkukrotnie niemile zaskoczona na wakacjach z dostępem do punktu aptecznego we wsi obok, w którym nie było nic dla dzieci i nic co mogłoby ewentualnie pomóc dzieciakowi z bolączką i przebojami. Synbiotyki przywracają florę bakteryjną maluchom i pomagają przy częstych infekcjach, zatruciach, o które podczas wakacji nietrudno.
Plastry wodoodporne
– mój trzylatek to wymagające stworzenie. Każde większe skaleczenie związane jest z pewnym rytuałem: najpierw przychodzi do mnie i prosi o podmuchanie, następnie o pocałowanie tego miejsca. Jeśli wyraźnie widać skaleczenie, to muszę je zakleić plastrem w kolorze skóry. Kolorowe, o dziwo, nie wchodzą w grę :-D Także sami widzicie, że plaster to must-have. Inaczej dzień byłby do bani ;-)
Ibuprofen
– niektórym wystarcza paracetamol, działający do 6 godzin. Ja ubezpieczam się dodatkowo ibuprofenem dla dzieci. On nie tylko działa przeciwbólowo i przeciwgorączkowo, ale również przeciwzapalnie. Czyli działa nie tylko objawowo, ale także przyczynowo – likwiduje stany zapalne. Można go stosować już od 6 miesiąca życia. Ja wybierałam ibuprofen ze względu na jego dłuższe i szersze działanie – szczególnie w nocy się sprawdzał, bo miałam pewność, że gorączka tak szybko nie wróci.
Woda utleniona w żelu
– chciałam na początku napisać o propolisie, który w naszym domu jest używany na porządku dziennym, jednak wiem, że nie każdy jest do niego przekonany, ze względu na barwiące właściwości, duże stężenie alkoholu i pieczenie, które na początku wywołuje. Może zostawmy propolis w domu, a na wakacje weźmy wodę utlenioną w żelu. W Polsce mało popularna, ale jednak da się ją zdobyć. Z doświadczenia wiem, że dzieciaki za nią bardziej przepadają i nie boją się jej tak jak klasycznej, płynnej wody utlenionej :-)
Zachęcam Was także do pobrania Poradnika w PDFie, którego jestem jedną z autorek i mogłam podzielić się w nim swoim doświadczeniem [klik].
Udanego lata! Do zobaczenia na wakacyjnych szlakach! Pamiętajcie, że przezorny zawsze ubezpieczony! ;-)
28 komentarzy
Z ta dezynfekcja i bezwzglednym myciem jednak nie przesadzajmy… Wlasnie przez takie sterylne warunki czesto chorujemy my i dzieci – nasze organizmy musza umiec zyc z bakteriami. Ja osobiscie odradzalabym antybakteryjne zele zabijajace pierdyliard bakterii. Ale to moje zdanie oczywiscie :) pozdrawiam i czekam na wiesci o tym jak sie podobalo w przedszkolu :)
masz rację. umiar przede wszystkim! Na pewno damy znać! :-)
Pójście do żłobka było u nas koszmarem- mój nie chorujący ale nie wychuchany chłopak 1,5 roczny chorował cały czas:/ Wiecej dni chorował nic był w żłobku, do tego chorowałam ja:/ Po 7 mies walki musieliśmy zrezygnować :/
współczuję przejść! Ale wiesz, może za jakiś czas ta odporność się u Was większy? Kciuczę!
U nas wyjścia do sali zabaw połączonej z mini przedszkolem skończyły się trzy miesięcznym chorowaniem, bieganiem po izbach przyjęć, gorączkami nie do zbicia. Dodam, że nasz Maluch nigdy nie był „chuchany” i „ciapany”. Odpuściliśmy dla Małego i naszego dobra. Od września miało być przedszkole, jednak czekamy jeszcze rok. Są dzieci odporne i są dzieci mniej odporne, ja zaś chorowałam na okrągło, aż do 14 roku życia :D Mieli ze mną wesoło :D
Każde dziecko reaguje inaczej. Wy najlepiej wiecie co jest dla Was dobre! :-)
Tak mycie rąk – dobre na wszystko:) Powodzenia w przedszkolu :)
Ola, dzięki! :-)
Nas w tym roku również choróbsko nie odstępuje :-/ Moja 5-latka zaczęła chodzić do przedszkola w zeszłym roku i miałam obawę, że co chwila będzie przynosić jakiegoś wirusa do domu. Okazało się, że nie było tak źle. Za to w tym roku nadrabia z infekcjami. Luty prawie cały spędzony w domu i początek marca też kiepsko się zaczął. Jak zbawienia oczekuję końca zimy… A jeżeli chodzi o biegunki, to z domowych sposobów mogę polecić siemię lniane (zmielone, zalane ciepłą wodą i wymieszane do uzyskania kisielu), świetnie łagodzi żołądek i hamuje wymioty. Dodatkowo do picia ciepła woda – nie pytaj dlaczego :) u nas w infekcjach brzusznych zimna jest zwracana :-/ Powodzenia w przedszkolu! Dacie radę :)
Dzięki za porady! Dużo zdrowia dla Was! :*
Moja córka zawsze dużo chorowała. Poszła do przedszkola w wieku 4 lat i myślałam że po tych wszystkich chorobach w przedszkolu już będzie spokój. Niestety pierwsze pół roku więcej była w domu niż w przedszkolu. Aż okazało się że ma alergie na roztocza. Zaczęła brać syrop na alergie i skończyły się zapalenia oskrzeli itp. Teraz mija pół roku jak syn zaczął chodzic do przedszkola, on swoją siostrę przebił w chorowaniu i teraz dużo wskazuje na alergie.
A na pocieszenie powiem ci że syna jest dziewczynka która przez pierwsze pół roku nie opuściła ani jednego dnia ;-)
Współczuję :( Trzymajcie się zdrowo!
W naszym przedszkolu już widzę, że raz ktoś jest a później następnego dnia znika. Choroby to paskudztwo, ale przed nimi nie uciekniemy…
czytam Twojego Bloga juz od jakiegoś czasu i baaardzo go lubię:) a propos biegunek mam trochę doświadczenia. Mam w domu dwóch małych chłopczyków (6l. i 2l) starszy pierwszą biegunkę zaliczył dopiero bodajże w wieku 4 lat, młodszy natomiast od mniej więcej roku przy każdym zębie… i faktycznie Orsalit jest tu baardzo pomocny ale ja należe raczej do tych lubiących domowe sposoby! to co ZAWSZE mam w domu to JABŁKA, MARCHEW i …. PALUSZKI – ALE TE SOLONE. i nigdy jeszcze chlopakom moim nie dałam nic więcej. Jabłka – ugotowane w postaci miąższu, marchewka też gotowana – osolona i te paluszki – sól jak wiadomo zatrzymuje wodę w organiźmie. także jak się mojemu młodszemu pojawiały zęby i te nieszczęsne biegunki, a były makabryczne momentami to paluszki ratowały nam zycie, całymi dniami je podgryzal nawet nieświadomy tego, że dzięki temu sobie pomaga :) polecam z całego serca. tyle z mojej strony na temat biegunek. o wymiotach i kaszlach różnego rodzaju też już sporo wiem ale to chyba przez to że musiałam tego doświadczać. Pozdrawiam i zdrowia wszystkim:
Kamila, dzięki!
Skorzystam z Twoich porad!
Fajnie, ze poszedł do przedszkola! My tez sie balismy tej decyzji a tu- wyszło wszystkim na dobre :) Córeczka happy, zadowolona z zajęć, pokazuje swoje prace plastyczne, itd. No a ja…. no cóz, cyborgiem nie jestem, tak wiec tez mam z tego korzysci- mogę skupić się bardziej na drugim, dość wymagającym dziecku, no i ogarnąć trochę dom. Wszyscy zadowoleni :)
Ja też widzę teraz mnóóóstwo plusów tej sytuacji :-)
A pomijając bakterie, wirusy i biegunki… Nie bałaś się adaptacji? :)
No jakoś w ogóle się nie bałam! :-) Najbardziej stresowały mnie choróbska, które rozkładałyby całą rodzinę, łącznie z najmłodszym ..
Ja mam w domu tak na wszelki wypadek i specjalny napój marchwiowy z Hippa, i kleik mleczny, i ten Orsalit i jeszcze nigdy nie musiałam z tego korzystać, ale wolę mieć pod ręką. Syn na początku przedszkola tylko kilka razy był jakoś poważniej przeziębiony, a w tym roku przedszkolnym od września jeszcze w ogóle nie chorował :) Ale niemniej córa od września pójdzie jako 2-latka do żłobka i naprawdę się boję, jak to będzie. Jednak żłobek to mniejsze dzieci i mniejsza odporność. Okaże się za pół roku.
ja niestety czesto korzystam z Orsalitu, bo dziecko jak nie ma biegunki, to wymiotuje…mam nadzieje ze w koncu mu to minie, a poki co to dbam o nawadnianie, a z orsalitem nie jest tak ciezko, bo dziecko chetnie go pije, ostatnio nawet kupilam mu Orsalit drink, juz gotowy do wypicia plyn w malej buteleczce, byl zachwycony buteleczka i smakiem, bo uwielbia truskawki! dobrze ze choc to jest przyjemne dla dziecka, bo mi go zal jak jest chory…
Zawsze w domowej apteczce mam orsalit, u mojego synka świetnie
sprawdza się wersja drink. Płyn nie jest słony, a małe buteleczki są bardzo
wygodnym rozwiązaniem.
Ja do tej listy dodałabym Solcoseryl w żelu. Idealnie wspomaga gojenie się ran. Mój syn często chodzi ze zdartymi kolanami. Do tej pory uzywalismy wody utlenionej i (co najwyżej) plastra. Niestety, miesiąc temu, starsza córka miała wypadek na rowerze, poważnie zdarła kolano, rana (mimo dbania o nią) zaczęła ropieć. Znajoma pracująca w aptece poleciła właśnie Solcoseryl (koniecznie w żelu, dostępny jest także w maści, ale na ropiejące rany już się nie nadaje). Już po kilku godzinach od 1 zastosowania stan ropny się cofnął (a wczesniej wyglądał na tyle źle, że chciałam z tym jechać do pediatry), a po 3 dniach strup z kolana zaczął się pięknie odklejać.
Nie dalej jak w sobotę, syn rozciął łokieć. Dziś ma tylko jasniejsze miejsce po strupie. Jak dla mnie, Solcoseryl żel to mistrzostwo świata i polecam każdemu rodzicowi :)
Już obczajam! Dzięki za cynk! :-)
Ja zamiast paracetamolu w płynie, biorę czopki – łatwiejsza aplikacja, dziecku przelewającemu się przez ręce nie należy dawać płynów by nie doszło do zakrztuszenia. Zamiast wody utlenionej Octenisept. No i must have plązowiczów – żel aloesowy na nasłonecznione plecy i ramiona.
Zamiast wody utlenionej polecam Octenisept. Mozna kupic malutki pojemniczek 50ml z atomizerem. Data waznosci ok. 3lat, wiec na dlugo mozna zapomniec o kupowaniu nowego. Octenisept stosuje sie do dezynfekcji ran, blon sluzowych itp. Ostatnio w szpitalu rowniez dezynfekowano mi nim rane. Poznalismy go jak moj synek mial pare dni i pediatra polecila jako znakomite zastepstwo gancjany na pepuszek. Stosujemy do dzis. I ma jedna ogromna zalete – nic nie piecze! :)
Oj tak, bez tego się nie obejdzie :-)
Tez u nas wolimy czopki. Córka ma często rano problem z zapchanym noskiem, a nad morzem zmiana klimatu, więc w apteczce też Sinudafen, syropek na odróżnianie dróg oddechowych. Plastry, woda utleniona to podstawa. Jeszcze przydałoby się coś w problemów żołądkowych.
Właśnie jutro wyjeżdzamy na urlop i ciekawe o ilu rzeczach zapomne ;) Jeśli chodzi o apteczkę dziecka to koniecznie muszę pamiętać jeszcze o syropie na kaszel bo synek bardzo łatwo się zaziębia. Ja biorę Dicotuss bo działa na każdy rodzaj kaszlu więc żadnego innego już upychać nie muszę. Do tego koniecznie plastry z autkami bo jak się skaleczy to nie ma opcji żeby jakiś inny przykleić. Do tego spakowałam maść na odparzenia bo mały jeszcze w pieluchach więc może tez się przydać szczególnie w upały.