Zapisuję pierwszą kartkę w moim pamiętniku. Pamiętniku zwyczajnym. Nieodkrywczym. Normalnym zeszycie, w którym jest miejsce na szarą codzienność. Rodzinną normalność.
Brakuje mi w tym miejscu takich zwykłych, niekoniecznie kolorowych, nieupstrzonych relacji. Takich bez filtra. Bez udoskonalania. Rzeczywistych. Do bólu normalnych. Już uszami mi wychodzi ten wszędobylski idealizm.
20.32. Niedziela. Dzieci śpią a ja siedzę w salonie, przykryta kocem. Dopijam resztki mleka. Przełykam ostatni kawałek piernika.
Miałam go nie jeść, ale tak jakby uśmiechał się do mnie z kuchennego blatu. A skoro się uśmiechał, to doszłam do wniosku, że pozwolę sobie na umilenie wieczoru.Kolejnego samotnego wieczoru. Czekolady sobie odmawiam, mleka w tubce również. A to moje ulubione kalorie ;-)
Pomału ta nasza rozłąka uszami mi wychodzi. Już tydzień za nami. Przed nami jeszcze kilka. Kilka tygodni podczas których mój najstarszy będzie patrzył w niebo pokazując na samolot w oddali. I powie klasyczne „Wzzziuuuum. Tata!” A ja pogłaszczę go po głowie i odpowiem jak zwykle: „Tata już niedługo przyleci, Skarbie.” „Tak?” – zapyta mój Syn. „Tak, Kochanie. Już niedługo.” – odpowiem i pewnie głos mi się lekko złamie podczas wypowiadania tych kilku na pamięć już wyuczonych wyrazów. I łza poleci. Albo dwie.
Jak dobrze, że ten najmłodszy nie tęskni. Nie tęskni i omija go całe to zamieszanie związane z dopinaniem wszystkich rodzinnych spraw przed wylotem swojego Taty. Te zakupy na prędce robione. Te nieudolne próby oglądnięcia jakiegoś filmu wieczorem, aby żyć po romantycznemu ;-) A słabo nam to ostatnio wychodzi. Bo brakuje czasu na życie. Na wspólne życie.
To prasowanie koszul. To szukanie skarpetek do pary. Czasami mam wrażenie, że nasza pralka naprawdę je wszystkie połyka, a my jak oszalali szukamy tych zgubionych. I to mi się obrywa, nikomu innemu, bo przecież to „logiczne”, że ja te skarpetki gdzieś położyłam. A niech i tak będzie.
I przychodzi ten dzień, w którym on z samego rana wychodzi z domu i pędzi na lotnisko. I robi się tak przejmująco smutno. Niby nikt głośno nie mówi o tym, że jego już nie ma, ale po naszych minach nietrudno to zgadnąć.
Poranny rozgardiasz. W pojedynkę. Ja i oni. Ich dwóch. Małych szkrabów. Małych szkodników, którzy spać nie dają i jeść wołają.
Budzi się najstarszy. O 5.30. Przybiega do mojego łóżka i łka po cichutku. Niby z niewyspania. Niby ze złości, że śpi sam. A tak naprawdę to wie, że obrócił się w lewo i jego już nie było. Nagle ten, który pokazywał mu jak do imadła mocować przedmioty, wyjechał. I nie ma go teraz. I cały ten świat z klocków ułożony, musi sobie układać na nowo. W tej maleńkiej główce.
A później budzi się najmłodszy. Po raz n-ty tej nocy. Po raz n-ty marudzi przy karmieniu i denerwuje się, że ma tak dobrze. Naprawdę, czasami dochodzę do wniosku, że on tak marudzi bo ma dostatek wszystkiego pod nosem. Bufet na wyciągnięcie ręki. Czyste fatałaszki i przytulanie o każdej porze. Ach…
Poniedziałek przede mną. Nawet nie chcę myśleć, ile jest spraw do ogarnięcia. Zbyt wiele ich jest. Czasami naprawdę zbyt wiele. Ale podobno nie powinnam narzekać. Toteż nie narzekam ;-)
Zaraz gonitwa myśli mnie czeka. Ułożę sobie w głowie wszystko przed spaniem, próbując znaleźć miejsce na materacu. Przekładając poduchę raz na lewą, raz na prawą stronę. Zacznę liczyć barany. Bez skutku. Wstanę jednak. Ucałuję raz jeszcze te małe główki i poproszę o piękny i dobry dla mnie słomiany poniedziałek.
Niech będzie dobry też dla Was! :*
16 komentarzy
Współczuje tych ciaglych rozstan-jedno mnie zastanawia-czy rzeczywiscie jest to dla Was koniecznosc? Czas tak szybko leci,tata nawet nie bedzie widzial,jak synowie wyrosli,jakie maja przyzwyczajenia,jak wyglada ich dzien,bo tata tak rzadko z nimi jest.Dla relacji malzenskiej to rowniez nic dobrego:/.Zycie w ciaglej rozłące to nie życie,chyba wolalabym życ biednie niz tak. Przede wszystkim nie chcialabym zeby moje dzieci tak pamietaly swoje dziecinstwo.Czy gra jest warta świeczki?
Praca z reguły jest koniecznością… Poza tym wydaje mi się że gdyby bylo inne rozwiązanie to pewnie by spróbowali. moim zdaniem ten post byl po to aby Magde wesprzeć! Powiedzieć ze jest dzielna, rozgrzeszyc z piernika i wysłać duzo ciepła. W moim odczuciu Twój komentarz raczej jest na przeciwnym biegunie…
Wiem, że to takie prozaiczne będzie, ale ciekawi mnie jak sobie radzisz z tymi maluchami w sensie organizacyjnym sama:-). Mam dzieci w bardzo podobnym co Ty wieku. Jak je znosisz razem do samochodu jak musisz? Jak ogarniasz starszego, jak musisz karmić młodszego i jesteś uziemiona w fotelu :-)? Ja mam trudność czasem i jestem wykończona, a męża mam na miejscu, cudownego tatę zresztą. Trzymaj się ciepło,jesteś naprawdę dzielna, szacun!
Ada, od dwóch miesięcy mobilizuję rodzinę do tego, aby do mnie przyjeżdzala i mi pomagala. A od całkiem niedawna mam także pomoc w postaci opiekunki kilka godzin dziennie. Bez tych ludzi nie moglabym zajmowac sie maluchami i pracować jednocześnie. Pierwsze dwa miesiące bez tych ludzi i z pracą to była gehenna…
Naprawdę musicie żyć w takiej rozłące ? Sama dobrze rozumiem twoje uczucia i chłopców też bo kiedy ja byłam dzieckiem i nastolatką moja mama często wyjeżdżała na kilka tygodni i ja zawsze bardzo to przeżywałam mimo że zostawałam z moim fantastycznym tatą. Kiedyś mój mąż też miał propocycję pracy za granicą ale nie zgodziłam się bo nie chciałam znowu czuć tej tęsknoty i nie chciałam żeby moje dzieci ją czuły. Żadne pieniądze nie są tego warte. Trzymaj się ciepło i niech ten poniedziałek będzie łaskawy :)
Oj znam to, dobrze to znam. Tyle , ze czasami to ja wyjeżdżam a on jako słomiany wdowiec zostaje :) Co do skarpetek: to nie pralka to NIEDOPARKI. kup sobie o nich książkę a wszystko stanie się jasne :) Buziak!
W takim razie – dobrego poniedziałku, bo co innego pozostaje? :) Pozdrawiam
O rany, powodzenia! Ach co tam, nie powinno sie narzekac… Jak jest zle i smutek serce sciska, to czasami trzeba z siebie wyrzucic co na duszy lezy. A wiadomo, ze przy dwojce dzieci latwo nie jest, a juz tym bardziej, jak sie dziala w pojedynke. Jestes dzielna i naprawde dobrze sobie radzisz jak na zaistniale warunki, ale i najdzielniejsi maja czasem goszy dzien, potrzebuja wsparcia i poklepania w ramie. Dlatego przybijam piatke i przesylam moc pozytywnej energii. Gdybym tylko mogla i byla blizej to zaproponowalabym baby sitting chociaz na godzinke, co bys mogla choc na chwile oderwac sie od bycia tylko mama. Zycze owocnego dnia i trzymam kciuki za lepszy wtorek ;)
skarpetki- temat dla mnie doskonale znany …:)
Mam to samo tyle, że max 2 tyg jestem sama, a najczęściej tydzień. Córcia więc czeka od weekendu do weekendu. A ja już w poniedziałek po żłobku słyszę „Tatuś jest?”
-W pracy jest..
I tak do piątku/soboty, by na 45h znowu go mieć.
No cóż, nie zazdroszczę, ale przyznaję, że spokorniałam. Ja,mama pracująca zawodowo i narzekająca, że mąż wraca codziennie z pracy zbyt późno, bo o 17:40. Że jest wtedy z dziećmi zbyt krótko, bo młodsza idzie spać o 18:30, starszy o 19:30… A wieczorem i tak musimy poświęcić czas pracy. Ale… jest obok, na wyciągnięcie dłoni. Teraz widzę, że to dużo, bardzo dużo.
Się rozbeczalam!
Ja też:(
Jejciu nie wyobrażam sobie takiego życia, jak mój C. ostatnio wypalił, że dostał propozycje pracy za granicą, że 3razy tyle będzie zarabiał to kazałam wziąć mu zimny prysznic i odmówić, ufff na szczęście posłuchał! Mam nadzieję, że te tygodnie szybko i miło Wam zlecą! :):*
Mam tak samo jak Ty… Nie minął jeszcze tydzień, a zostały minimum 4…. Moje córki też tak reagują… Starsza zawsze bardzo się smuci i płacze…
Pani Magdo da się z tym żyć :) ja tak żyję już od 10 lat. M. jest 4 tyg w pracy, 4 tyg w domu. Jest czasami bardzo ciężko, szczególnie przy trójce szkodników . Ale ten czas w domu zawsze celebrujemy, nie żyjemy tak po prostu, tylko cieszymy sie wszyscy sobą. Przy wyjeździe są smutki, ale czas szybko leci. A my przecież cyborgi jesteśmy więc dajemy sobie same świetnie radę :) pozdrawiam i łączę siè w „bolu” ;)