Mam nadzieję, że jesień jest dla Was łaskawa pod względem zdrowotnym, chociaż czytając Wasze maile i komentarze odnoszę wrażenie, że tegoroczny jesienny sezon infekcyjny nie odpuszcza i w porównaniu do zeszłorocznego, to jest … gorzej. :( Też macie takie wrażenie?
Powiem Wam zupełnie szczerze, że jeszcze całkiem niedawno byłam jednym z tych rodziców, którzy samych siebie sprowadzali do parteru biczując się zupełnie niepotrzebnie.
Pamiętam moje początki macierzyństwa. Gdzieś tam w duchu zamiast cieszyć się z tych naszych pierwszych wspólnych chwil, to z tyłu mojej głowy generowałam pesymistyczne myśli.
Pamiętacie, jak kiedyś zarzekałam się, że nigdy nie będę miała nikogo do sprzątania? Że sama zrobię wszystko najlepiej? I że nie mam najmniejszego zamiaru płacić komuś za sprzątanie mając pewność, że i tak będę musiała po tej osobie poprawiać?
Jestem pewna, że większość z Was ma na ciele chociaż jedną bliznę. Gdy próbowałam policzyć, ile ich sama posiadam, okazało się, że nie wystarczyło mi palców u rąk.
Pamiętam początki naszego związku. Ja wtedy dwudziestokilkulatka, niepewna swojej atrakcyjności, trochę pogubiona emocjonalnie i szukająca swojego sposobu na siebie i życie. Musiałam sprawiać wrażenie trochę zbłąkanej duszy.
Kilka miesięcy temu odwiedzili nas znajomi, którzy tak jak i my mają dwójkę dzieci. Ich maluchy były w bardzo zbliżonym wieku do naszych brzdąców, dlatego świetnie się dogadywały, a my mogliśmy wtedy nadrobić zaległości i zrobić mały update, co u nas słychać ;-)
Kilka tygodni temu nawiedziła nas plaga rodzinnych niepowodzeń. Pisząc „niepowodzeń” mam na myśli powszechne problemy, z którymi borykają się rodziny i które potrafią skutecznie wybić nas z optymistycznego rytmu, o który tak bardzo staramy się walczyć na codzień.