Ja jestem totalnie internetowym zwierzęciem! No raczej nie jest to dla nikogo niespodzianką, wszak bloguję, facebookuję i instagramuję na potęgę. :P Dodam jeszcze, że mój telefon stety-niestety musi zawsze być „dobrym modelem”, gdyż jest moim narzędziem pracy. Wysyłanie maili, nagrywanie video, robienie zdjęć, aplikacje wszelkiej maści. Nie może się zawieszać i musi udźwignąć te wszystkie pliki, które trzymam na nim i trudno jest mi się z nimi rozstać. :P
My już spakowani na wakacje! W tym roku, zresztą tak samo jak i w poprzednim, popodróżujemy trochę po Polsce, z czego ogromnie się cieszę! Lipiec nie był dla nas łaskawy. Pewnie dlatego, że za bardzo się na blogu pochwaliłam tym, że choróbska nas omijają. :D Obiecuję, że więcej tak się chwalić nie będę! ;-) Jedna z Czytelniczek napisała mi maila, w którym stwierdziła u siebie w domu taką samą prawidłowość – jak tylko zaczyna głośno mówić o tym, że wszyscy są zdrowi, to nie mija nawet tydzień a ktoś mierzy się z jelitówką albo gorączka nawiedza całą rodzinę. U Was też zauważacie taką prawidłowość z tym chorowaniem, że lepiej siedzieć w tym temacie cicho? ;-)
To znaczy uściślając to: oczywiście, że sobie ten mój żywot bez nich wyobrażam, ale byłby on zdecydowanie trudniejszy! A życie na pewno nie jest po to, aby je sobie utrudniać.
Pamiętacie, jak kiedyś zarzekałam się, że nigdy nie będę miała nikogo do sprzątania? Że sama zrobię wszystko najlepiej? I że nie mam najmniejszego zamiaru płacić komuś za sprzątanie mając pewność, że i tak będę musiała po tej osobie poprawiać?
Ogromnie żałuję, że nie wpadłam na ten trop wcześniej, kiedy mój junior miał pół roku i jego wieczorne zasypianie trwało nawet godzinę. Po czym po kwadransie z oczami jak pięć złotych budził się i był gotowy do życia, tak na marginesie. Swoją drogą, cierpliwie doczytajcie ten tekst do końca, bo w jednym z wersów pojawi się pewna niespodzianka ;-)
Pamiętam początki znajomości z moim Mężem. Przyznam się Wam szczerze, że chciałabym choć na moment wrócić do tamtych chwil! To była ekscytacja połączona z lewitowaniem, zaskoczeniem i wyjątkowym iskrzeniem. Odrobinę mi tego brakuje obecnie, ale … ileż można wisieć kilometry nad ziemią, co nie?! ;-)
*post archiwalny
Przyznaję bez bicia, że nie jestem matką idealną. Począwszy od narodzin mojego pierworodnego Syna, a skończywszy obecnie na moim drugim juniorze, popełniłam masę błędów.
Kiedy słyszę raz po raz te co jakiś czas powtarzane banialuki prawiące o tym, że w macierzyństwie trzeba mieć umiar. Że powinna istnieć jakaś granica troski i miłości do dziecka, albo że nie można się zagalopować w tym wszystkim, bo rozpieścimy, rozbestwimy, to momentami nie wierzę moim uszom.