Nie wiem czy Wy już czujecie wiosnę i lato, ale ja, za każdym razem gdy otwieram drzwi tarasowe o poranku, słyszę ptaków śpiew i zastanawiam się kiedy jeden z tych ćwirków podczas nauki latania nieopatrznie właduje nam się do salonu ;-) Dumam też nad tym, kiedy wreszcie bez obaw będę mogła ubrać jedne z moich ulubionych espadryli, w których stopa mi oddycha i nie narzeka na odciski! Ach!
Narrreszcie temperatura oscyluje powyżej 10’C! Odgrzebałam już część mojej wiosennej garderoby. Odgrzebałam także moje stare pół-sportowe buty i … zamarłam! To nie były już buty, to były buty-denatki! Zmartwiłam się, łza w oku się zakręciła.
Pamiętacie moje minimalistyczne wyzwanie [KLIK]? Prę do przodu. Serio. Od września nie zrobiłam dla siebie żadnych zakupów ciuchowych. I pisząc „żadnych” mam na myśli „ŻADNYCH”! Dla niektórych to bułka z masłem, a dla mnie to nielada wyczyn.
Nie jestem typem kolekcjonerki pamiątek wakacyjnych. Zupełnie nie kręcą mnie pocztówki, figurki, muszelki i inne mini monumenty, które możnaby przywieźć z wojaży. Ja stawiam na praktyczne rozwiązania, ot co. Nie kupuję niczego na siłę. Jeśli coś skradnie moje serducho, a najlepiej aby było vintage, retro i za grosze, to ja wchodzę w to jak w masło. Czasami zdarza mi się przywieźć przedmioty, których w Polsce nie uświadczymy, a znalazłoby się kilka takich marek, których bardzo mi brakuje.