Nie wiem, czy obserwujecie podobne zjawisko, które zaczyna mnie odrobinę przerażać. Nie będę tego ukrywać, że właściwie zatacza ono coraz szersze kręgi i dociera do miejsc, gdzie zupełnie nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy.
Jestem kobietą cholernie zmienną. Bywają takie dni, że nie poznaję samej siebie. Charakter mam trudny, oj trudny, a otoczenie miewa ze mną pod górkę. Ba! A propos tego niepoznawania samej siebie: kiedy patrzę z samego rana do lustra i widzę swoją niewyspaną i zmęczoną twarz, tak różną od tej, która kilkanaście godzin wcześniej była w makijażu, to już w ogóle nie ogarniam, jak można wyglądać tak inaczej ;-)
Nie zapomnę tych naszych pierwszych wspólnych kilku miesięcy na wiecznym uniesieniu. Gdybyście stanęli z boku, to śmiało powiedzielibyście, że ta laska, vide: ja, jest w jakiejś majestatycznej ekstazie, i to tylko kwestia czasu jak z tego stanu lewitowania pieprznie zdrowo o posadzkę.
[post archivalny]
Znacie to uczucie? Nieważne czy wyjechał na trzy dni czy na trzydzieści. Ważne, że wra-ca! Wtedy poty mnie oblewają, radość mną wstrząsa, ogarniam wzrokiem mieszkaniowy poligon i załamuję ręce.