[post archivalny]
Znacie to uczucie? Nieważne czy wyjechał na trzy dni czy na trzydzieści. Ważne, że wra-ca! Wtedy poty mnie oblewają, radość mną wstrząsa, ogarniam wzrokiem mieszkaniowy poligon i załamuję ręce.
Te dni bez niego to dla mnie niezły sprawdzian organizacyjny i wytrzymałościowy. Iventy nic nie robi sobie z tego, że matka sama zostaje na posterunku. Właśnie wtedy jego kolejne zęby postanawiają wyjść na świat, dostaje biegunki od niewiadomoczego, próbuje połknąć gwoźdź i przygotować mnie do akcji reanimacyjnej, albo gdy ja oddaję się porannej toalecie on w międzyczasie macza swoje paluchy w bryzą pachnącym kibelku. Nie zapomina o włożeniu ich później do buzi. Zawsze trzyma się tej procedury.
Wracając do tego męża, który wraca i któremu mam plan rzucić się w ramiona, jak tylko przekroczy próg naszego domostwa. Gdyby on wiedział, że ja na głowie staję, aby ogarnąć wszechobecny nieład, zrobić pranie z prasowaniem włącznie, wypucować całą chatę po to tylko, abyśmy później mieli czas tylko dla siebie i nie martwili się potykaniem o brudne majtki czy dziurawe skarpety. I czasami mam ochotę zostawić ten syf i podzielić się z nim moją codziennością podczas jego nieobecności, ale później włącza mi się przycisk „litość”, a razem z nim drugi z napisem „zepnij dupę, babo” i spinam ten mój tyłek i zaczynam centymetr po centymetrze walczyć z okruchami, glutami i resztkami wafelków, które przyklejają mi się do stóp. Jak już ogarnę mieszkanie, zabieram się za Młodego. Obcinam mu za długie pazury, domywam buzię, przewijam pieluchę, zakładam czyste ubrania i nowe skarpety, aby wyglądał jak z żurnala. Niech Tata widzi jakiego ma zadbanego synala … A później zabieram się za siebie. Szukam golarki, czerwonego lakieru do paznokci i pasującego push-upa. Rozczesuję włosy, robię make-up i czekam z dzieckiem na posterunku niczym Louis de Funes. Zmęczeni do granic swoim towarzystwem wypatrujemy aż drzwi się otworzą i zobaczymy w drzwiach JEGO – otumanionego jet-lagiem, z odgniecionymi włosami i zamglonym wzrokiem, ale szczęśliwego TATĘ i MĘŻA.
Już nie mam sił rzucać mu się na szyję, ale przytulam mocno i włączam przycisk OFF. Daleko w kąt odkładam telefon z włączonym Skype’em, nie zaglądam już do skrzynki mailowej co 5 minut, zapominam o moich czerwonych pazurach i kładziemy się całą trójką do łóżka odespać ostatnie tygodnie ;-)
14 komentarzy
hmhhh wygląda na to, że mają identyczny grafik :)
Już masz czerwone pazury? ;-D
pazury narazie poobgryzane, na środku pokoju odkurzacz, stres, wafelki w dywanie, rozpierducha w sercu, w duszy i w każdym pomieszczeniu mojego domu :)
dasz radę! ;-)
Podziwiam!!Ja wyczekuję mojego męża codziennie o 16stej, jak Świętego Mikołaja na Wigilię;) Czasem wydaję mi się, że każda kolejna godzina oczekiwania zbliżała by mnie do wariatkowa;)
Znamy to uczucie :( Nasze maluchy wtedy jak na złość przy jedzeniu marudzą, przy spaniu marudzą, … przy wszystkim marudzą gdy tatuś znika z pola widzenia. Choć przyznam, że teraz z dwójką mi łatwiej gdy tak zostajemy same niż kiedy sama zostawałam tylko ze starszą. A ostatnio to się wycwaniłam i gdy taty wyjechał to my też … do babci i dziadka. A co :) Często na szczęście nie wyjeżdża. Za szybki powrót i wspólne chwile w ładzie i spokoju!
Dziękuję! :*
A ja wciąż nieprzerwanie wypatruję go od 28 lat … ;)
podobno cierpliwość popłaca! :-)
I go nie ma na horyzoncie :P
Nie wiem czy bym tak umiała więc cię podziwiam. Mam męża pracującego bardzo blisko. Natęskniłam się już za mamą jako dziecko, która pracowała często za granicą i mam dość tęsknienia za kimś na co dzień.
Szczęściara Ty i każda, która ma męża i czeka na Jego powrót, liczę na to, że któregoś dnia i mnie to spotka jeszcze…:-) pozdrawiam czekających na siebie małżonków :-)
jeejku, ależ w tym wpisie aż czuć tę tęsknotę:) skądś to znam! :*
A ciekawe jakby to było jakby na codzień był z Wami:) Mój mąż też wyjezdzał nie było go po 2-3 tygodnie, jeszcze wtedy nie mielismy synka:) Jak wracał wszystko bylo wypucowane ….:) Teraz jest z nami na codzień i uczestniczy w tym ogarnianiu mieszkania a i ja mu chyba spowszedniałam :)