Przyznam szczerze, że odwiedzenie Antarktydy nie było nigdy w moich marzeniach. Nie dlatego, że nie chciałabym postawić tam swojej stopy, a chyba dlatego że nie byłam aż tak odważna podczas kreacji moich marzeń, aby wymienić właśnie to miejsce!
Synu, Japonia jest moim marzeniem. Jednym z wielu podróżniczych, które mam i chciałabym zrealizować. Jednak skutecznie odkładam je w czasie. Ceny i koszt życia tamże są wyjątkowo wysokie. A ja mam plan poznać ten kraj niepowierzchownie. Chcę rozsmakować się w ichniejszych herbatach, potrawach i nie żałować sobie żadnego piękna, które mogłoby mnie zainteresować. Dlatego też wsiądę zaraz na rower i wybiorę się po skarbonkę. W przeciwnym wypadku Japonia pozostanie moim mglistym, niezrealizowanym planem. A ja nie cierpię nieodhaczonych pozycji na mojej prywatnej liście ;-)
Synu,
Czy wiesz, że nadchodzi czas, aby wyrobić nam wizę? Ja już stukam z niecierpliwości o blat pazurami i zbiorę się wreszcie w sobie, wezmę głęboki wdech-wydech, ogarnę papierzyska i powalczymy z tą aplikacją wizową. Mam wrażenie, że w tym kwestionariuszu online jest więcej pytań „dlaczego?” niż może zadać dwuletnie dziecko.
Naszą kochaną Europę obleciałam, przyznaję, i żadne przesiadki ani opóźnienia mi nie straszne, ale obawiam się, że to co wyczynia nasz Tata, to można nazwać oblatywactwem wszechczasów! ;-P Otóż, aby postawić swoje dwie nogi w Nowej Zelandii trzeba najpierw zdrowo nadwyrężyć swoje cztery litery!
Tata kręci kolejny wysokobudżetowy film sensacyjny w Holyłudzie i musi ustawiać się na ściance wraz z hamerykańskimi celebrities. Zapewne popija wszystko prawdziwym francuskim szampanem, a w tle słychać live music i aksamitny głos Celine Dion.
A teraz już na poważnie ;-) Podczas gdy my wsuwamy ruskie pierogi z cebulą i pijemy przesłodzoną bawarkę, jemu pod nos podjeżdżają trzypiętrowe monster kanapki, pyfko i ogórki małosolne! Takie rzeczy tylko w Kaliforni ;-)
To, że nasz Tata migruje wzdłuż i wszerz, to już wiemy. To, że zmienia strefy czasowe tak często jak mama kiedyś zmieniała buty – też już wiemy. Wiemy także to, że jest jetlagowym wymiataczem – on najzwyczajniej w świecie to wszystko znosi z podniesionym czołem jak Hulk Hogan smarowanie oliwką przed walką. Mamy Tatę zawodowca. Ba. On nawet zdalnie naprawia wszystkie sprzęty domowe będąc 9 tys.km od domu – nasz prywatny MacGyver!
Tym razem poniosło go w rejon Gór Tehachapi. To właśnie tam znajdują się słynne Farmy Wiatraków, które można liczyć w tysiącach. Wiatry tam wieją niebywałe. Wiatraki wprawiane ruch dzięki lokalnym podmuchom wiatru zaopatrują w energię elektryczną całkiem spory kawałek Kalifornii. Jak będziesz większy, to Tata z przyjemnością wyjaśni Ci działanie tych urządzeń – Mama niestety nie ogarnia tematu wiatraków zupełnie ;-)
Te rejony były kiedyś zamieszkiwane przez Indian z plemienia Nuwu, którzy opanowali teren między pustynią Mojave i doliną San Joaquin. Indianie to rdzenni mieszkańcy Północnej Ameryki. Może kiedyś oglądniemy kilka bajek, które traktują właśnie o tej grupie etnicznej?
Tymczasem ubieramy się na przedpołudniowy spacer, co Ty na to? Jutro taki spacer zaliczysz z Tatą, który żegna się już z Kalifornią i regionem Tehachapi i przybywa do Europy!
Ifcio, gdybyś Ty wiedział, że Tata leciał do tej Australii bite 48 godziny, to byś go z domu nie wypuścił, daję słowo! Ano! Leciał tam dwa dni…! Szaleństwo. Przystanek w Monachium, później Beijing, a na końcu Syndey. Ufff. Teraz jest w Brisbane, i pomalutku będzie wracał na nasz europejski ląd, zresztą ku mojej uciesze!
Powróćmy jednak do tej Australii. Pokazywałam Ci niedawno kangura, w jednej z Twoich biało-czarnych książeczek. Wyjątkowe stworzenie. Podobne trochę do Twojej Mamy, ale tylko z okresu, gdy miałam Ciebie w brzuszku :-) Te kangurki, tak jak i ja, mają w brzuszku taki specjalny schowek-torbę, w którym strzegą swojego potomstwa. Dlatego też nazywane są torbaczami. Ciekawe, prawda? Niestety uprzedzę Twoje pytanie – nie, Tatuś niestety nie będzie mógł Ci przywieźć prawdziwego kangura, ale może następnym razem poprosimy go o maskotkę w postaci takiego właśnie torbacza? Decyzja należy do Ciebie.
W Australii żyje także jeszcze jedno bardzo interesujące zwierzę, jest nim dziobak. Zahaczam o temat dziobaka, nie tylko dlatego aby pokazać Ci kolejne zwierzątko z australijskiej krainy. Twój Tata nazywał mnie swojego czasu Dziobakiem – dasz wiarę, że ja takiego przypominam? Eghm… wg naszego Tatusia ja jestem właśnie takim dziobakiem, który swoim noso-dziobem wszędzie węszy i ma bardzo wyostrzone niektóre zmysły. Pewnie się o tym przekonasz, nie przeczę, gdy znajdę kiedyś przez Ciebie schowany między książkami papierek od batonika ;-) Gdybyś chciał kiedyś rywalizować z kimś o to jak najlepiej schować papierki od cukierków i innych słodkości, to śmiało uderz do Cioci M. – ona jest mistrzynią w tej konkurencji :-)
Wróćmy do tego dziobaka – co jest w nim takiego niezwykłego? Otóż dziobak jest ssakiem jajorodnym! Jego pyszczek zakończony jest dziobem. Przypomina trochę z zachowania wydrę, ale wydrze daleko do takiego dziobaka, uwierz mi! Jego spłaszczony ogon pomaga mu w sterowaniu w wodzie podczas pływania. Co więcej – dziobak jest jadowitym ssakiem! Czyżby Tata szukał w tej cesze jakiejś analogii przy porównywaniu mnie do tego zwierzątka?
Skarbie, tymczasem dobrej nocy Ci życzę, buziak w czółko i do jutra! Pamiętaj, że bardzo Cię z Tatą kochamy :-*
Naszego Tatę prądy powietrzne ponownie wywiały heeeeee…een daleko, za górę, za rzekę. Tym razem zawitał na Alasce, dokładnie tam gdzie grasują niedźwiedzie. Do ich codziennych rytuałów należy np.szperanie w kontenerach na śmieci w poszukiwaniu łakomego kąsku. Jednego takiego niedźwiadka mamy już w domu, w wersji pluszowej, i obśliniasz go przy każdej okazji. Mam tylko wielką nadzieję, że uszy, oczy oraz pozostałe niedźwiadkowe członki uchowają się i przetrwają Twoje napaści a nie wylądują któregoś razu w czeluściach ifkowego brzuszka :-)
[A propos niedźwiedzi – nie zapomnij przypomnieć Tacie aby opowiedział Ci swoją przygodę z takim jednym niedźwiadkiem ;-) ]
Na Alasce oprócz atakujących niedźwiadków spotkać można także łososie, choć w tym wypadku ’wypatrzenie ich’ będzie bardziej właściwym słowem. Podczas naszej ostatniej Skype’owej rozmowy z Tatą mieliśmy okazję zobaczyć skaczącego do wody łososia. Zwinne z nich bestie. Podczas gdy Ty zimowałeś jeszcze w maminym brzuszku, Twoja rodzicielka zjadła kilku kolegów rzeczonego łososia. Smaczne z nich kąski…
Dość już opowieści na dobranoc ;-) O więcej szczegółów dopytamy Tatę już pojutrze. A tymczasem hyc! do łózka!