Fajnie jest tak sobie usiąść na ciepłym samochodowym fotelu, najlepiej pod samiuśkim domem, i zapakować do auta wszystko co niezbędne [i co zbędne także, o zgrozo!] i niczym załadowany po samą głowę wielbłąd ruszyć przed siebie. Ale jeszcze fajniej jest zapomnieć o tym, że samochód jest jedynym pojazdem, w którym nasze zacne cztery litery mogą podróżować, i spróbować zupełnie innej perspektywy jaką jest jazda transportem publicznym!
Publicznym – nie znaczy gorszym! Do tej pory byłam taką wygodnicką paniusią, której wydawało się, że jazda samochodem należy się jej jak psu micha i nie istnieje świat poza tym, co widzę zza samochodowej szyby! A ci, którzy jeżdżą tramwajami, autobusami i pociągami porywają się na to z dziwnych, niewyjaśnionych dla mnie pobudek.
Jak mogłam zapomnieć o studenckich czasach, gdzie na trasie Wrocław-Leszno rozpoznawałam maszynistów i mówiłam im „dzień dobry”, a jadąc wrocławskim tramwajem numer 9, 12 bądź 17 już na pamięć znałam wszystkie wypukłości tramwajowych torów i wiedziałam kiedy skupię się na czytaniu książki, a kiedy za chwilę puszczę „pawia” próbując nie dostać książkowego oczopląsu ;-)
„Samochód odbiera nam możliwość poruszania się o własnych siłach.” R.Nowosielski
I chyba jest w tym sporo prawdy. Podróże samochodem w pewnym względzie ograniczają naszą perspektywę. Blokują kontakt z rzeczywistością. Czasami poszerzają tę perspektywę, to prawda. Jednak limitują nasze interakcje z ludźmi i stwarzają pewien dystans. Rozumiecie, co mam na myśli czy zagolopowałam się trochę?
Reasumując i za bardzo się nie rozwlekając, abyście mi tutaj nie posnęli przy czytaniu, powiem że chwała mi za ten pomysł, jakim było zorganizowanie sobie, Iventemu i brzuszkowemu #WakacjizMamą, które polegają na tym, że poznajemy świat z zupełnie innej, chyba nawet fajniejszej, bo nowej perspektywy! Nie sądzę, aby kiedykolwiek udało mi się namówić mojego M. do jazdy tramwajem, nie wspominając już o podróży nocnym pociągiem z całą rodziną w stronę polskiego morza. Dlatego to jest moja i Iventego ostatnia szansa na to, aby przed wrześniowym armageddonem zaliczyć kilka wspólnych, niezapomnianych momentów ;-) Wakacje z mamą też mogą być spoko!
Plan był prosty. Z Krakowa udajemy się Polskim Busem w dolnośląskie, aby odwiedzić pradziadków Ivka. Następnie pomkniemy PKP Intercity w przedziale sypialnym z Wrocławia do Gdańska, aby za chwilę wsiąść do samolotu i poszybować wśród obłoków do cudownej Norwegii!
Uwaga, chwalę się! Opanowałam do perfekcji kompaktowe pakowanie walizki! Tym samym zmieściła się do niej nawet Ivkowa hulajnoga + kask, wszystkie moje niezbędne kosmetyki, których wcale nie jest tak mało! [z samoopalaczem na czele :-D], kodeks drogowy, który mam zamiar na „wakacjach” wyryć na blachę, laptop, iPad i Nikon z obiektywem. Oczywiście zabrałam ze sobą także nasz wózek, który jest moim wybawieniem podczas lotniskowych wypraw [lekki, zwinny i przede wszystkim wygodny!] i „poddupny” fotelik samochodowy. Także optymalnie, powiadam Wam ;-)
I tak zapakowani udaliśmy się na krakowski dworzec autobusowy, z którego odjeżdżał Polski Bus. Znalazł się tam [a spróbowałby nie ;-)] całkiem przystojny i uprzejmy facet, który pomógł mi wpakować walizę na pokład autobusu, a my z Ivkiem wraz z krakowskim serowym preclem w ręku pomknęliśmy na wyższe piętro autobusu. Zamontowaliśmy nasz fotelik [w razie „w” PB posiada na pokładzie dwa foteliki dla maluchów], zapięliśmy pasy i podłączyliśmy się do WiFi :-D Gniazdko elektryczne pod fotelem to idealna opcja dla tych, którzy zapomnieli w domu podładować swoje mobilne urządzenia ;-)
A my, korzystając z kilku godzin nudy, bawiliśmy się interaktywnymi puzzlami, rysowaliśmy i probówaliśmy cicho śpiewać. Po 3 godzinach i paru minutach wysadzono nas we Wrocku, chyba ku uciesze naszych współpasażerów :-D
Nie mam nic przeciwko, aby wycieczkę Polskim Busem powtórzyć! Bilans wyprawy był taki, że niczego nie zgubiliśmy, dotarliśmy na miejsce za niespełna 50 PLN [za dwie osoby!], w 3 godziny z hakiem, omijając samochodowe opłaty za autostradę. Z przekąsek i napojów nie korzystaliśmy, ale gdyby zaszła taka potrzeba to pani stewardessa z przyjemnością uraczyłaby nas jakąś pseudo-kawą albo sokiem ;-)
Tak naprawdę nie rozpisywałabym się nad tym tematem, gdyby nie fakt, że zauważyłam, że Iventemu taka przygoda ewidentnie się spodobała! Harmider dworcowy, wsiadanie i wysiadanie z autobusu, zagadujący do niego pasażerowie, serowy precel od mamy, przejażdżka na drugim pokładzie autobusu. Kurde! Fajnie by było, aby on to zapamiętał w tej swojej małej, kochanej główce! Mam kilka wspomnień z mojego drugiego roku życia, więc jest szansa, że i on coś z tego uszczknie :)
Za tydzień czeka nas podróż nocna PKP z Wrocławia do Gdańska! To będzie dla nas dopiero wyzwanie! ;-) Trzymajcie kciuki! :-)