Zwlekałam z dodaniem zdjęć z Norwegii, którą odwiedziliśmy z Ivkiem dwa tygodnie temu. Chciałam podzielić się z Wami kilkoma moimi myślami, które kiełkowały mi w głowie w ostatnich tygodniach. Kiełkowały, i kiełkowały, gubiły się i nawracały na właściwy tor. Aby wyjść w końcu na światło dzienne.
Wyjść w odpowiednim, przemyślanym i niechaotycznym momencie. Nie potrafiłabym wrzucić tysiąca fot z dalekiej Norwegii po to tylko, aby pokazać, że gdzieś tam byłam. Bo cóż z tego, że ja tam byłam? Raz jestem tu, a raz tam. A w podróżowaniu wspaniałe jest właśnie to, że skłania nas ono do myślenia, do analizowania rzeczywistości, wyciągania wniosków i dzielenia się nimi z innymi. I tych pomysłów, wskazówek i zapalających się lampek pojawiają się wtedy tysiące, miliony!
To była nasza druga wizyta w Norwegii. Gościliśmy tam u mojej Mamy i siostry. Rejon, w którym mieszkaliśmy i po którym podróżowaliśmy jest przepiękny! Alesund i okolice. Morze z lewej, góry z prawej! Fiordy, tunele, latarnie, przesmyki, statki, stateczki, sielankowe domy, uśmiechnięci ludzie. Raz słońce, raz deszcz. Raz cieplej, raz zimniej. Jak w kalejdoskopie. Ma to swój niebywały urok!
Do Norwegii nie przylecieliśmy po to, aby zwiedzać, zwiedzać i zwiedzać. I produkować seryjne zdjęcia widoków. Chociaż muszę przyznać, że trudno jest trzymać lustrzankę schowaną pod pazuchą. Aż korci, aby mieć obiektyw wycelowany w co tylko pojawia się na drodze. 1:0 dla aparatu!
Norwegię odwiedziliśmy po to, by spotkać się z najbliższymi, których nam tutaj w Polsce ogromnie brakuje!
Bo mówcie, co chcecie. Ale gdy Wasza Mama i siostra mieszkają tysiące kilometrów od Was, to wcale nie jest do śmiechu. Brakuje tych spotkań, tej codzienności i wymiany zdań, do której człowiek zdążył się kiedyś przyzwyczaić. Brakuje tego poklepania po plecach, kwadransu przy kawie i wspólnych spacerów bez okazji.
Takie 8 dni spędzone z rodziną jest wtedy takim wygranym losem na loterii!
Ivo nareszcie mógł zobaczyć się ze swoją kochaną babcią, którą widuje tylko od święta. Czasami mam ochotę walnąć w stół i sprzeciwić się samaniewiemczemu, aby znowu posklejać całą rodzinę rozsianą po świecie. I wszystkich uszczęśliwić tutaj. Na miejscu. W Polsce.
Głęboko wierzę w to, że wybrałam idealny moment na to, aby właśnie teraz, będąc w 6 miesiącu ciąży, zabrać mojego młodziaka i polecieć z nim tam, gdzie będzie zbierał swoje pierwsze życiowe wspomnienia. Z Babcią Gosią i moją siorą. Taka podróż z dwulatkiem i rosnącym brzuchem to nie jest bułka z masłem, ale wszelkie niedogodności są tego warte. Bez dwóch zdań.
I gdy tak sobie zwiedzaliśmy Alesund i okolice.
I gdy poznawaliśmy sąsiadów.
I sąsiadów sąsiadów.
I wyjadaliśmy w domu pod kocem miód ze słoika. Najpyszniejszy, wyjątkowo aromatyczny miód kwiatowy.
I gdy piekliśmy tartę z gruszkami.
I gdy nam się auto rozklekotało pośrodku podziemnego tunelu. I zawiało wtedy grozą. Jednak w mig znaleźli się życzliwi ludzie, by pomóc.
I gdy słońce przeszywało nas na wskroś. I najciemniejsze okulary nie były wystarczające.
Gdy tak spacerowaliśmy brzegiem morza, potykając się o wypolerowane kamyki.
Gdy o 23.00 patrzyliśmy na Słońce, które dopiero zaczęło zachodzić.
Gdy rozmawialiśmy jak wyglądają zajęcia w norweskiej szkole i że wcale nie teoria jest najważniejsza, a rozmowa, dialog, wymiana myśli na pewne tematy.
I jakie wsparcie otrzymują rodziny, po to by szczęśliwie żyć.
I gdy obserwowaliśmy jak Norwegowie świętują 17 maja wymachując flagami, zbierając się tłumnie, by pokazać wszem i wobec, że są dumni z miejsca, w którym mieszkają.
I gdy odzwzajemnialiśmy uśmiech przypadkowym przechodniom.
Gdy robiliśmy naleśniki z truskawkowym dżemem, i oblizywaliśmy się po nich patrząc w stronę morza.
Gdy grillowaliśmy z wyjątkowymi ludźmi, którzy nie oceniają, nie szufladkują, patrzą błyszczącymi oczami w naszą stronę i częstują swoimi przysmakami.
Gdy patrzyliśmy na nasze dzieci, wspólnie bawiące się w domku na drzewie. Przeplatające mowę polską i norweską.
Gdy poznawaliśmy tę najzwyczajniejszą codzienność, w której żyli lokalni ludzie. Gdy piliśmy ciepłe mleko z jednego kubka.
To właśnie wtedy przyszły mi do głowy pewne myśli, którymi chciałabym się z Wami podzielić.
Norwegia to niewątpliwie kraj, w którym można spróbować szukać swojego miejsca na Ziemi.
Bo przecież Polska zawsze w sercu zostanie. Bo Polska w myślach naszych zawsze będzie wibrować.
Bo gdy rzeczywistość do parteru Was przyciska i pętlę zaciska na szyi.
I w swojej ojczyźnie martwicie się o jutro i o pojutrze.
A perspektywa życia tu, w Waszym kraju przytłacza Was i zabiera radość.
To nie wahajcie się być odważnym. I jechać z najbliższymi tam, gdzie będzie Wam łatwiej. Szczęśliwiej.
Gdzie odzyskacie wiarę w swoje możliwości.
Gdzie rozwiniecie skrzydła.
Czasami przecież potrzeba zmiany miejsca, by znów oddychać pełną piersią.
Wiem jedno. Rozmyślałam nad tym podczas lotu powrotnego do Polski. Dobrze mi tu, gdzie się urodziłam. W Polsce.
Czuję, że zaczynam się rozwijać.
Nie stoję w miejscu.
Mam perspektywy.
Perspektywy ma także reszta członków mojej rodziny.
Jednak, głośno sobie myśląc. Gdyby kiedykolwiek cokolwiek w tym kraju stanęło na mojej drodze do szczęścia, i burzyłoby mój rodzinny spokój, tę harmonię o którą walczyłam. Zachwiałoby stabilizację. I zaczęłabym się martwić o to, że kolejny miesiąc zakończymy na minusie, tłukąc głową o ścianę.
To szukałabym szczęścia tam, gdzie byłoby mi łatwiej.
Gdzie moje dzieci czułyby się pewniej.
Gdzie miesiąc rozpoczynałabym z uśmiechem na twarzy, a nie ze strachem i obawą o jutro.
„Kiedyś znajdę dla nas dom, z wielkim oknem na świat.”Piosenka Księżycowa
Ja nie znalazłam jeszcze swojego domu z oknem na świat, w którym chciałabym zostać. Ale znalazłam coś o niebo istotniejszego. Znalazłam Tych, z którymi chcę tego domu szukać.
Z którymi chcę dopijać ostatnie łyki ciepłego mleka o poranku.
Którzy swoim policzkiem wytrą tę moją pierwszą i ostatnią łzę uronioną z bezsilności, strachu i radości.
Którzy po prostu rozumieją. I są ze mną. Bez względu na wszystko.