Synu, a Tata, jak to Tata, szwenda się po Singapurze. I to w dodatku bez nas!
Żartuję z tym szwendaniem. On ciężko pracuje, po to abyś mógł mieć nowe portki na wiosnę, i byś mógł biegać po polach z brzuchem pełnym! Tak! On wiele by teraz dał, aby być z nami!
Na szczęście nasze rozłąki nie trwają wiecznie, a tylko 2-3 tygodnie, i radzimy sobie z nimi wyśmienicie. Ba! Twoja mama wtedy, o dziwo, jest bardziej produktywna! Nie chodzi w piżamie przez pół dnia, jak to czasami bywa, gdy Tata jest w pobliżu. Obiady gotuje dwudaniowe, tego samego prania nie pierze w pralce po raz dwudziesty i spaceruje z Tobą po kilka razy dziennie. Bo gdy nasz Tata wraca, to zazwyczaj z powodu tej całej przejmującej szczęśliwości, wszyscy zmniejszamy obroty ;-)
Tym razem naszego Tatę wschodnie wiatry wywiały do Singapuru, miasta-państwa, które w całym tym swoim miejskim charakterze, potrafi też zaskoczyć piękną zielenią. To tutaj ludzie nie żują gumy, i to tutaj raczej nie spotkasz papierków po cukierkach na chodniku. Władze miasta są tak konsekwentne, jak konsekwentna chciałaby być Twoja mama. Jednak i ja dojdę do wprawy i znajdę złote środki w każdej dziedzinie! Dajcie mi tylko czas, chłopaki!
Jeśli nasze skryte marzenia ziszczą się w najbliższych latach, to właśnie w Singapurze zatrzymamy się na dzień lub dwa, po to aby móc nabrać sił do kolejnego lotu do upragnionej Nowej Zelandii [klik]. Kiedy miałam niespełna kilkanaście lat, marzyłam o Aotearoa [NZ]! Chodziłam na spotkania podróżników, którzy wymieniali się wskazówkami i dzielili zdjęciami z tych dwóch nowozelandzkich wysp. Doszło nawet do tego, że zaliczyłam kurs języka maoryskiego online!
Jak na złość, moje liche łącze internetowe na początku lat 90-tych pozwalało na wgrywanie tylko kilku zdjęć dziennie z grafiki Google.com dotyczących NZ. A ja wpatrywałam się w nie godzinami! Wyprawy do miejskich bibliotek w poszukiwaniu ciekawych publikacji na temat Maorysów i Nowej Zelandii kończyły się fiaskiem. Trafiałam na liche szczątki informacji, które tylko podsycały moją ciekawość i zagrzewały do dalszego researchu.
Ale nie odbierajmy Tacie splendoru i skupmy się na Singapurze, w którym skupione są oddziały największych spółek świata i jest on w stanie przyciągnąć młodych yuppies nie tylko wyjątkowymi zawodowymi możliwościami, ale i pewnego rodzaju stylem życia, który w chwili obecnej zupełnie do mnie nie przemawia ;-)
Gdy byłam aktywną podróżniczką i korzystałam regularnie z Couchsurfingu, spotkałam kiedyś na Ibizie Diego. Diego był podróżującym freelancerem. Dotychczas mieszkał z rodziną w Singapurze, w którym od najmłodszych lat miał skrupulatnie przez swojego ojca zaplanowane dzieciństwo i młodość. Ojciec był współwłaścicielem jednej ze znanych singapurskich spółek giełdowych. Po kilku dniach spędzonych z Diego zostałam wraz z moimi znajomymi zaproszona do Singapuru, do rodziny Diego. Ucieszyliśmy się na to zaproszenie. Wiedzieliśmy jednak, że taki wyjazd wiąże się dla nas z miesiącami okupionymi naprawdę wybitnym oszczędzaniem mamony. Poinformowaliśmy o tym Diego i chcieliśmy zaplanować spotkanie na następny rok. Na co Diego odparł zupełnie bez mrużenia oka: „Ale to nie ma zupełnie sensu. Poproszę ojca, aby zabrał Was do Singapuru z Europy na pokładzie jednego ze swoich samolotów.” Szczęki nam nieco opadły. Moja wizyta w Singapurze w rezultacie co prawda nie odbyła się, ale dwójka moich starych znajomych zawitało w progach Diego już po dwóch miesiącach ;-) W podobnym klimacie do wrażenia, które pozostało mi po powyższej sytuacji, jawi się to miasto-państwo.
Singapur to beton, wieżowce, beton i beton [od czasu do czasu przerywany zielenią, która pozwala na chwilę zapomnieć o tym, że jesteśmy w najgęściej zaludnionym mieście na świecie. Na próżno tam szukać śladów historii albo knajpy, w której podają jeden z moich ulubionych orzeźwiających drinków: Singapore Sling [bazujący na ginie, likierze wiśnionym i wstrząśniętym, mocno spienionym soku ananasowym], dla którego charakterystyczna jest lekka pianka formująca się na górze drinka, stanowiąca czasami aż 1/4 szklanicy]. Podobno Singapur to mekka dla ludzi zakręconych dobrą kuchnią [ czyli takich jak ja;-)]!
Wizyta naszego Taty zbiegła się dzisiaj ze śmiercią pierwszego premiera Singapuru Lee Kuana Yewa, który z tego dawnego i biednego regionu Azji stworzył potęgę – trzeci najbogatszy kraj świata. To on pomógł w tym, aby nie tylko firmy mające tutaj swoje oddziały ale i jego mieszkańcy dobrze prosperowali. Postawił na szkolnictwo. I właśnie teraz przypomniała mi się książka „Rewolucja w uczeniu” Drydena Gordona, w której to właśnie singapurskie szkoły były przykładem przemiany i to od nich, wg autora, powinniśmy brać przykład jak uczyć dzieci i młodzież, aby ich nauka była nie tylko efektywna ale i przyjemna.
„Nawet, gdy będę leżał chory w łóżku, a ktoś będzie chciał za wszelką cenę wrzucić mnie do grobu, to ja przeczuwając, że to moje ostatnie chwile, wstanę jeszcze!” – Lee Kuan Yew
Ja też wstanę!
P.S. Tata zszedł chyba w ciągu 12h Singapur cały, aby zrobić dla mnie zdjęcia! ;-)
6 komentarzy
Też kiedyś marzyłam o Nowej Zelandii :) Będę czekać na relację z Waszej wyprawy!
Nasz tata też cały czas po świecie. Aktualnie w Californii, nastepna w planach Japonia i mam nadzieję, że tam do niego dołaczymy :)
NZ jest nadal moim kierunkiem na starsze lata życia :) Chociaż wciąż się waham między Dominikaną i NZ. Pożyjemy zobaczymy. Na Dominikanę łatwiej się dostać :) Zdjęcia super! Fajnie, że macie krótkie przerwy w Waszym wspólnym życiu. Próbowałam kiedyś żyć na odległość, ale skończyło się to rozwodem. 4 krótkie spotkania w ciągu 2 lat, to nie dla mnie :( Muszę czuć, dotykać, wąchać- wszystko namacalnie :) Pozdrazwiam
No tak, nie ma co zazdroszczę takich wypraw.
Byłem w Singapurze dokładnie rok temu:) Miasto – państwo robi niesamowite wrażenie, szczególnie pokazane na zdjęciach okolice słynnego hotelu Marina Bay Sands:)
Oj chyba bede miec wiele pieknych zdjec z Singapuru ..