Leżę szczelnie przykryta kocem [zmarzluch ze mnie ostatnio], kręcę lewą stopą ósemki i nasłuchuję przebiegających po dachu kun. Jest wtorkowy wieczór. Noc prawie. 24.00 z minutami. Oczy mam jak zapałki. Zegar tyka. Powolne tyk, tyk, tyk słyszę bardzo wyraźnie. Ivo przekręca się na lewy bok, miauczy coś przez sen i wzdycha.