Leżę szczelnie przykryta kocem [zmarzluch ze mnie ostatnio], kręcę lewą stopą ósemki i nasłuchuję przebiegających po dachu kun. Jest wtorkowy wieczór. Noc prawie. 24.00 z minutami. Oczy mam jak zapałki. Zegar tyka. Powolne tyk, tyk, tyk słyszę bardzo wyraźnie. Ivo przekręca się na lewy bok, miauczy coś przez sen i wzdycha.
Oparłam się wygodniej o jedną poduchę i dumam czy wstać i wstawić kolejną pralkę czy może udać, że Ivo drugi dzień może chodzić w tej samej bluzce. Góra prania czeka na swoją kolej. Wróć! Trzy góry prania. Trzy przeklęte monteveresty.
Miałam zrobić ciasto z morelami. Zabrakło sił. I jajek też zabrakło.
Zasłony i firanki już dawno nie leżały koło bieli i beżu. Mienią się kurzem i flamastrami. Prać? A może zamknę oczy i udam, że ich nie widzę?
Sofa. Ekhem. Odkurzacz piorący Karcher byłby jej najlepszym przyjacielem. Oj byłby!
Dobra. Zapominam o tych moich powyższych wywodach. Przenoszę się na chwilę gdzie indziej myślami.
Czytam właśnie Wasze ostatnie maile do mnie.
Cudowne. Życiowe. Prawdziwe. Stroskane. Radosne. Pytające. Klepiące mnie po ramieniu. Dodające skrzydeł.
I żałuję, że nie zawsze mam czas, aby odpowiedzieć na nie tak, jakbym naprawdę chciała. Pewnie wiecie, co mam na myśli.
Czy macie kiedykolwiek czas na to, aby spotkać się z kimś i zupełnie bez pośpiechu, bez kontrolowania która jest godzina, wysłuchać drugą osobę tak, jak sami chcielibyście być wysłuchani? Kiedy ostatnio mogliście totalnie się wyluzować, aby odpłynąć w rozmowie, dopijać powoli herbatę, łyk po łyku, popatrzeć drugiej osobie w oczy i zamyślić się głęboko?
Kiedy sama zadaję sobie to pytanie – mrowieję momentalnie. Nie pamiętam kiedy robiłam coś bez jakiegokowiek ciśnienia. Zawsze z tyłu głowy mam te przeklęte terminy, deadline’y, uporządkowane godziny w kalendarzu.
Codziennie wiem, że muszę z czymś zdążyć. Coś uporządkować, posprzątać, czemuś się przyjrzeć. Na coś odpisać, coś stworzyć, ugotować, nad czymś się poważnie zastanowić, zmierzyć, zważyć, sprawdzić, przeczytać, dokończyć, ogarnąć, przypomnieć, umówić, zadzwonić… W tempie, na już, na teraz, na zaraz!
I przychodzi wieczór.
Dziecko zasypia.
Mąż odpisuje na ostatnie maile.
Wypadałoby jeszcze zadzwonić do najbliższych, podzielić się atrakcjami mijającego dnia.
Puścić jakiś film, wyjeść wspólnie oliwki ze słoika, albo pomału odkrawać małe kawałki pysznego francuskiego sera, którym częstuje się człowiek od święta. Wyściubić stopę spod koca i proszącym wzrokiem poprosić o mały masaż.
Porozmawiać o jutrze albo o dzisiaj.
Przykryć razem pod kocem, podrapać za uchem, dać buziaka-zwyklaka, choćby w ucho szybciorem.
A ja … wtedy, gdy przychodzi upragniony wieczór, zwyczajnie padam na twarz. Przelatują mi w głowie moje chcenia i plany. Niezrealizowane punkty codziennej listy sprawunków, które przekładam na jutro. I na pojutrze. I na za tydzień. I te na nigdy, albo na kiedyś.
I gdzie jest ten czas, aby zwyczajnie pobyć razem?
Porozmawiać. Bez pośpiechu.
Pójść na kawę.
Oglądnąć film.
Jak za dawnych lat wspiąć się na dach, usiąść tam i patrzeć w niebo. Liczyć gwiazdy.
Otworzyć wino. Głośno żartować i się przytulić.
Pobyć tak razem w błogiej ciszy.
Pomilczeć. Przytulić się jeszcze mocniej.
I zasnąć.
Zasnąć.
13 komentarzy
Ehhhhh… mam dokładnie tak samo ;) – pocieszyło Cię ?
ale to chyba „wada” ludzi odpowiedzialnych, w większości kobiet, ten niedoczas, to przejmowanie się.
Mogę tylko napisać… „Nie jesteś sama…”
A ja w skrytości ducha cieszę się, że też nie jestem sama i nie jestem dziwakiem, tą marudą, która zawsze ma coś z tyłu głowy.
Mam nadzieję, że na starość będę cierpiała na nadmiar czasu ;)
U nas podobnie nigdy nie ma na nic czasu. Cały czas w biegu, ale raz w tygodniu wchodzimy pod kocyk, gasimy światło, aby nie było widać góry zabawek i okruchów, włączamy tv, otwieramy piwko, bierzemy suczkę na kolana i oglądamy nasz serial. To takie ok. 50 min. starego studenckiego życia :)
oooj kochana. Nasza doba to musiała by trwać 48 a nie 24,żeby ze wszystkim zdążyć .Wszystko notowane w kalendarzu bo jak tu pamiętać, jedno dziecko na wyniki, drugie do dentysty, tesciowa kazała coś załatwic ,tu w urzędzie trzeba się dorabiac, poprać,posprzątać,ugotować i wiele innych rzeczy,ale co tu będę więcej wymieniać. Każda z nas wie ;)
Oj znam to aż za dobrze …to się nazywa dorosłość …ciągle jakieś obowiązki echhh czasami jednak udaje się w tej bieganinie odnalezc chwile odpoczynku :) oby takich chwil było jak najwięcej ,tego ci rownież życzę :)
moja córa ma 22 miesiące.jestem z nią sama od kont się urodziła.nie mam już rodziców,nie posiadam rodzeństwa.więc „skazana”jestem tylko na siebie.do września wszędzie jeździła ze mną.zakupy,urzędówki itp.od września chodzi do żłobka.ona się cieszy bo są dzieci i nie chce z tego żłobka wychodzić a ja mam trochę więcej spokoju żeby ogarnąć to co w mieszkaniu.pranie,sprzątanie,gotowanie itp.nie cierpię na nie do czas mimo,że wszystko tylko na mojej głowie.! i choć wieczorem padam na twarz faktycznie to jak mała pójdzie już spać to ciężko tak samej. :( nie ma nawet kto zrobić przysłowiowej szklanki herbaty …
U nas też nie jest lekko.Trójka dzieci,szpitale,urzędy,rak…Ale nawet jak padamy już na pysk to codziennie wieczorem znajdujemy czas dla siebie,chociażby po to by razem być zmęczonym.Kiedyś było inaczej,mijaliśmy się,aż z dnia na dzień usłyszeliśmy diagnozę-rak.Przewartościowaliśmy wtedy swoje życie bo nie wiem ile nam zostało wspólnego czasu.Czasem lepiej czegoś nie zrobić a znaleźć czas.
https://czasemtakjestczasemtakjest.blogspot.com/
Ja ciągle łapię się na tym, że sama sobie narzucam mnóstwo obowiązków, które naprawdę mogą poczekać. Na szczęście świadomość to pierwszy krok do zmiany – uczę się wolniejszego tempa i zaczynam dostrzegać, ile ten pośpiech mi zabiera.
Złapałam się na tym jakiś czas temu i postanowiłam – po pierwsze, wprowadzić jakiś porządek, po drugie – zrezygnować z perdyliarda spraw nieistotnych. Działa… Każdy wieczór zaczynam z książką, w co któryś przerywam ją filmem/serialem, kończę krotką rozmową, przytuleniem, zwyczajnym byciem razem. Stwierdziłam, że mam jedno życie, muszę wybrać swoje priorytety i w tej kwestii nie uznawać kompromisów.
Niestety często gubimy się w natłoku codziennych obowiązków. Warto jednak czasem spowolnić. Zasłony mogą poczekać. Kanapa także. Uśmiech osób, które nas otaczają- nigdy.
To głupie ,ale czytając to prawie się popłakałam….Myślałam, że tylko ja – zapracowana po 12 h/na dobę, wiecznie spóźniona i wiecznie w biegu jestem. Głupi ten czas zabiera tyle i nie chce poczekać, zwolnić. Wczoraj zima, dzisiaj przebierałam dzieciom garderobę na lato. Nie nadążam, wiecznie zła i zatroskana, że brakuje na zabawę z dziećmi, że brakuje na kawę z psiapsiółką, że brakuje tego cholernego(przepraszam) czasu na wszystko.No cóż, słońce powinno świecić 24h, wtedy pewnie byłybyśmy szczęśliwe i poukładane…. :-)
A tu pozostaje czas jedynie na „zasnąć”. Bo bez spania żyć się na dłuższą metę nie da.. Od pewnego czasu czuję podobnie – popołudnia i wieczory wypełniają domowe , a czasem także zawodowe obowiązki i na bliskość już nie ma miejsca. Jest mi z tym potwornie źle.
Ja mówię, że jestem na „bezdechu”. Myślę, że trzeba nauczyć się z tym żyć w ten sposób, że część rzeczy do zrobienia się odpuszcza. Czyli zrobię to jutro, albo pojutrze. Jak ma się dziecko, to inaczej się nie da. I znaleźć te 15 minut dla siebie, sam na sam z kawą czy kieliszeczkiem slodkiego porto ;) i poczuć każda sekundę w tych 15 minutach…
pranie? kiedyś odgruzuję, póki co dokupuję czyste sztuki odzieży nieopodal placu zabaw i wyglądam łykendu, by ruszyć mój osobisty mount everest…