Wrocław na zawsze będzie w moim sercu. Skrycie liczę na to, że kiedyś wrócę do niego i zamiast za nim tęsknić, będę mogła się nim delektować. ;-) Podczas naszych wakacyjnych wojaży nie mogło zabraknąć go na naszym szlaku. ;-)
Chciałam zobaczyć moje rodzinne miasto oczami, którymi patrzyłam na nie kilka lat wstecz. Moim celem było odwiedzenie małej knajpki na placu Solnym, w której za dawnych czasów często śniadaniowałam ze znajomymi. Blue Bar był miejscem, w którym zaczynałam swój dzień. Tam budziłam się do życia podwójnym espresso macchiatto. Tam zamawiałam ogromną porcję śniadaniową w wersji fit.
Zamiast Blue baru wpadliśmy na naprawdę dobre jedzenie do starej, dobrej Novocainy. Chętnie powtórzę zestaw, który wybraliśmy: dobra pizza pollo + sałatka z wołowiną i owocami. Kawa tamże niestety pozostawia wiele do życzenia.
Kolejnym celem było wpaść kilka razy podeszwą buta pomiędzy rynkową kostkę. Przejść się kilkukrotnie po płycie Rynku i zakląć jak za dawnych czasów z powodu wpadnięcia buta w jedną z wielu brukowych luk. Tak jest, Wrocławianie zapewne wiedzą co mam na myśli.
Więcej celów nie pamiętam ;-). Żałuję tylko, że wcześniej nie wiedziałam o Nowych Horyzontach, z pewnością wybralibyśmy się na kilka ciekawych seansów…
Jeszcze tam wrócimy!
Wpis powstał przy współpracy z Miastem Wrocław.