Miałam nikogo o tym nie informować (za wyjątkiem moich najbliższych). Miałam milczeć i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, bo po pierwsze – to nie ma czym się chwalić, a po drugie – to jest to trochę dla mnie wstydliwy problem, z którym postanowiłam się jednak zmierzyć, ponieważ … doszłam do ściany!
Zacznę może od początku, bo od początku zacząć warto.
Nigdy nie byłam szczuplakiem. Właściwie to przez większość mojego dzieciństwa aż do okresu przedszkolnego byłam taka „przy kości”, if you know what I mean ;-) Grubokoścista byłam, jak mnie wszyscy określali. Później zaczęłam treningi tańca towarzyskiego i wtedy byłam trochę szczuplejsza, ale kiedy z tańcem skończyłam (pod koniec szkoły podstawowej), to moja waga znowu zaczęła pokazywać więcej. Pulchna wcześniej nie byłam (choć teraz ważę zdecydowanie za duuużo i dobrze nie jest), ale byłam zawsze „nabita”. Miałam okresy kiedy ważyłam np. 62-64kg (co w moim wypadku skutkowało tym, że widać było tylko kości i skórę), ale starałam się trzymać wagę 66-68 kg, bo przy moim wzroście 176 cm to było takie optimum, do którego teraz mi baaaardzo daleko!
Oszczędzając Wam wzlotów wagi i jej spadków, bo to można by było serial o tym nakręcić, to odkąd urodziłam Gaię moja waga za cholerę nie chce spadać. Jak przy Ivku i Teodorze spadała mniej więcej po pół roku od ich narodzin (w sumie naturalnie spadała), tak po urodzeniu Gai stoi w miejscu.
I ruszyć się nie chce!
Okay, starzeję się to jedno, ale doszły sprawy, które chcę wyjaśnić, bo wcześniej ich nigdy nie miałam. Raz, że czuję senność właściwie o każdej porze dnia, a po posiłkach to jest jakaś masakra, bo zasnęłabym na stojąco. Niektórzy sugerują mi insulinooporność. A dwa jestem non stop spuchnięta, jakby woda w moim organizmie się zatrzymywała. Niby trzymam moją niedoczynność tarczycy w ryzach i badam się regularnie, robię badania krwi, łykam ten cały Eythyroxm ale kilka osób zasugerowało mi jeszcze inne kwestie, które muszę wyjaśnić! Bardzo chcę, bo już totalnie mi niewygodnie z moją wagą, która spadać nie chce. Jeszcze odczuwam bolesność blizny po cc, dlatego odpadają treningi intensywne, choć orbitrek czeka i doczekać się nie może, ale pomyślałam sobie, że … pójdę do DIETETYKA!
Ale to dietetyka z prawdziwego zdarzenia, który nie to, że tylko liznął dietetyki i od razu zwać się chce profesorem ;-) (wybaczcie, jeśli kogoś to uraziło, ale trafiłam kilka tygodni temu na taką jedną panią właśnie i powiedziałam sobie, że nigdy więcej ;-)). 150 złociszy poszło w piz…uuuuu ;-)
3 miesiące temu dostałam namiar na osobę, która jest prawdopodobnie mistrzem w kwestiach dot. fizjologii człowieka i potrafi spojrzeć na temat wagi nie tylko przez pryzmat odchudzania w sensie stricte, a szuka prawdziwych przyczyn niemożności albo trudności w uzyskaniu spadki wagi i potrafi wypunktować błędy, rozrysować drogowskazy itd. Dyplomowany doktor fizjologii z mnóstwem certyfikatów i setkami zadowolonych pacjentów. Czeka się na pierwszą wizytę bardzo długo, ale postanowiłam zaryzykować.
Odczekałam te 3 miesiące i już w najbliższy wtorek mam wizytę!
Jestem zestresowana jak nigdy! Pokładam w tym spotkaniu duże nadzieje, nie będę ściemniać, że nie. Oczekuję nie tylko opierdzielenia (a takie na pewno mi się należy) czy motywacji, ale również chcę, aby ktoś zanalizował moje ciało, wagę, wyniki, i pokierował właściwie! Nie będę na razie dzielić się żadnymi namiarami, bo muszę najpierw sama sprawdzić, czy to właściwy człowiek i godny polecenia, ale czuję, że to mogą być właściwe drzwi! Stawię się pod gabinet o 10.45 w najbliższy wtorek, z wynikami badań krwi, których mam od groma i zobaczymy!
Będę Wam raportować! I może uda mi się też trochę przydatnych informacji Wam przemycić w kolejnych postach, bo przede mną dłuuuga droga, ale widzę światełko w tunelu!
Trzymajcie za mnie kciuki!
P.S. Macie problem z wagą? Z niską wagą czy za wysoką? Po ciąży czy jeszcze inne są tego przyczyny! Bardzo jestem ciekawa Waszej historii! Ja akceptuję siebie taką jaka jestem, o ile jestem zdrowa, a mam wrażenie, że coraz bardziej oddalam się od bycia „fit” i bliżej mi do typu „zasiedzianego” a tego nie chcę!
P.P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!
Brak komentarzy