To znaczy nie do końca przestaną się zupełnie od siebie zarażać, ale zdecydowanie zminimalizujemy pewien czynnik, o którym akurat ja niespecjalnie miałam pojęcie… A szkoda!
Jak się o tym dowiedziałam? Najpierw ja dostałam po łapach, kiedy przyszłam kichająca do mojej internistki. A następnie po łapach dostał ode mnie mój M.
Sprawa jest rangi rodzinnej co najmniej, a naszą familię dotyczy bez dwóch zdań. Ciekawa jestem, czy dotyczy też Was!
Zgłosiłam się do laryngologa ze względu na moje chore zatoki, których wyleczyć nie mogę od ponad pół roku. Właściwie non stop pociągam nosem, co zaczęło mi się wydawać już normalne, ale wiedziałam w sumie, że normalne nie jest. Mój M. też lekko zaciągający od dłuższego czasu, ale nie chorobowo a właśnie jakby nieco alergicznie? Nie wiem nawet jak to nazwać. Dziwnie to w każdym razie wygląda.
Już abstrahując od tego, co mi przepisała lekarka i jak potoczy się moje leczenie, przy okazji dowiedziałam się (a właściwie to potwierdziły się moje przypuszczenia!), dlaczego bywały w zeszłym roku okresy, kiedy nie tylko non stop chodziliśmy na zmianę przeziębieni, ale wyglądało to tak, jakbyśmy się pławili w tych przeziębieniach, zamiast dojść do punktu, w którym byliśmy zdrowi w pewnym momencie.
Odporność, odpowiednia dieta, unikanie skupisk ludzkich, gdzie wirusów i bakterii od groma. O tym wszyscy wiemy.
Ale lekarka powiedziała mi jedną ważną rzecz właśnie a propos tego zarażania się od siebie i przeciągania niektórych infekcji w nieskończoność, co ma często miejsce u dzieci.
I trochę mnie tym zabiła, w sensie zastrzeliła. To znaczy przytkało mnie, kiedy zapytała, co brzmiało mniej więcej tak:
– Ale rozumiem, że jak używacie Państwo np. kropli do nosa, to każdy z Was ma swoje, tak?
– Yyyyyy… – odparłam.
– Czyli nie macie swoich kropli, jak chorujecie? I jak dzieci chorowały to też psikaliście do nosa z tego samego rozpylacza, nie sparzając go nawet we wrzątku od biedy?
– Yyyyy- dodałam.
– Czyli jak korzystaliście wszyscy z inhalatora, to też nie wyparzaliście ustnika czy maseczki?
– No maseczkę i ustnik akurat wyparzałam za każdym razem. – odparłam.
– No ale skoro korzystaliście z tym samych kropli nawet ich nie przecierając, choć tak naprawdę, to każdy krople powinien mieć swoje, to ma Pani odpowiedź, dlaczego infekcje się u Państwa mogły tak właśnie przeciągać.
– Yyyyy. Ma Pani absolutną rację. Biję się w pierś. – dodałam.
– No to zasada, o której ma Pani następnym razem pamiętać. Jak chorujecie, to każdy ma swoje krople i każdy te krople ma podpisane. Bierze Pani do ręki marker niezmywalny i pisze Pani na nim jak byk wielkimi literami do kogo te krople należą. A po zakończonej infekcji należy końcówkę wyparzyć. A przy następnej infekcji sprawdzi pani, czy lek na pewno jeszcze ma odpowiednią datę ważności. I w ten oto sposób nie będziecie się Państwo wymieniali bakteriami czy wirusami na potęgę. I dzieci nie będą się też tak często od siebie zarażać i możliwe, że czas infekcji też się Wam skróci. No i wietrzyć mieszkanie proszę. Dużo wietrzyć. – dodała. Niby brzmiało to wszystko trochę oschle, ale kobieta dobrze prawiła.
– Tak jest – dodałam po żołniersku wiedząc, że cóż z tego, że wyparzałam maseczkę inhalatora po każdym użyciu, jak krople to dzieci używały tych samych, a ja z mężem też mieliśmy swoje, które naprzemiennie sobie wtykaliśmy do nochala…
Także tak wyglądała końcówka mojej ostatniej wizyty.
Niech się Wam przyda ta sugestia lekarki. Może i trochę kłopotliwa, ale jak to ma potencjał pomóc, to warto chyba jednak się stosować. Ja to się uczę całe życie, bez kitu! :D
Zdrowej jesieni!
2 komentarze
Ja akurat tak robię zawsze jeśli o to chodzi. Tzn albo kupuje po 2 szt dla dzieci czy dla męża ( bo ja osobiście wolę tabletki na katar niż krople po których mam przekrwioną śluzówkę) lub właśnie wyparzam jeśli mamy sztuk 1 a chorych więcej.
Ale to prawda z tym powiedzeniem, że człowiek uczy się całe życie.
Naprawdę nie wydarzyłas końcówki ?? :|
Rety, ja mam bzika na punkcie higieny i czystości jeśli ktokolwiek w domu jest chory.