Bo ja się nie martwię o to, że zapomnę wziąć ze sobą z Polski zapas ulubionych tamponów na wypadek ataku nuklearnego. Ja się nie martwię o to, że już nie kupię w tej Kalifornii mojego ulubionego jogurtu z dużymi kawałkami owoców, które wchodzą mi namiętnie w szczeliny międzyzębowe. Ja się nawet nie martwię o to, że już więcej nie zjem mojego najulubieńszego chleba burgundzkiego o lekko kwaśnym smaku, po który specjalnie jeździmy 10 km od domu.
Ja się martwię, że już nikt nie będzie chciał czytać Szczęślivej – mojego alter-ego, które ratuje moje macierzyństwo od zguby i przewidywalności! To taka moja jaskinia, w której się chowam, gdy rzeczywistość doskwiera. To taka poradnia psychologiczno-logopedyczna, która jest dla mnie czynna 24/7 a lekarz dyżurny przyjmuje mnie z uśmiechem i setką żołądkowej gorzkiej na rozruch! To taki mój prywatny basen, do którego mogę kolokwialnie nasikać i nic złego się nie stanie i nikt nie zauważy – jeśli mój tekst zostanie w szkicach i nie będzie opublikowany.
Ja już swoje odmieszkałam na obczyźnie i wcale nie jest mi tęskno. I chociaż wydawało mi sie, że czułam się jak u siebie i wszyscy przyjęli mnie z radością na twarzy, to gdy wróciłam do Polski zauważyłam pewien dysonans. Dopiero po powrocie do kraju zorientowałam się, że w Polsce czuję się najlepiej. Że to słowiańskie charaktery rozumieją mnie w locie. Że to nasza słowiańska wrażliwość koi moje życiowe rozdygotanie. Że to ta polska swojskość i naturalność sprawia, że tutaj chcę żyć, a nie gdzieś indziej.
Mogłabym narzekać na naszą polską mentalność, która bywa dla mnie niepojęta i abstrakcyjna. Mogłabym wyrzucać z siebie moją złość na rzeczywistość zupełnie nie współgrającą z moją wizją. Wizją ojczyzny, w której chciałabym żyć i wychowywać swoje dzieci. Mogłabym dawać słowny upust moim frustracjom, które towarzyszą mojej codzienności, a winny im jest system, w którym egzystujemy. Mogłabym… ale jednak nie chcę pluć jadem i pesymizmem. To nie w moim stylu.
Jest wiele aspektów, których brakuje na obczyźnie. Brakuje rodziny. Brakuje słowiańskich dialogów. Brakuje tej typowej polskiej rzeczywistości, którą docenia się zazwyczaj po powrocie.
Czuję widmo przeprowadzki nad nami ciążące, i dumam. Rozmyślam. Papiery wizowe złożone.
A co gdyby? A czy warto? A gdzie chciałabym, aby żyło moje dziecko? A czy byłaby to zmiana na plus? …
Wyobrażacie sobie swoje życie poza Polską? A może mieszkacie na obczyźnie? Planujecie powrót czy dobrze Wam tam, gdzie jeteście?
A może idąc za słowami Karlheinza Deschnera:
Dom nie jest tam, gdzie mieszkamy, ale tam, gdzie kochamy i jesteśmy kochani.
Dom mój jest tam, gdzie czuję się dobrze? Gdzie kocham? Gdzie jestem rozumiana? Gdzie mam Męża i Syna. Gdziekolwiek oni tam i ja. Tam nasz DOM?
35 komentarzy
Madzia, ale dowalisz, jak wyjedziesz. 100% do fejmu, bo widoczki ze słonecznego West Coust są zawsze mile widziane :P A tak serio – trudna decyzja. W moim przypadku zależałoby wszystko od czasu trwania tej emigracji. Nienawidzę skrajności, decyzji ostatecznych i zamkniętych furtek. Sami jesteśmy na etapie planowania dłuższego pobytu w miejscu..no egzotycznym, ale nawet jeśli wiem, że jedynie na pół roku, góra rok to i tak decyzja trudna. No i przecież żyję jedną nogą w Anglii. Gdyby to tylko ode mnie zależało, na czas szkolno – przedszkolny moich dzieci, chciałabym ze względu na nie zamieszkać właśnie tam. A Polskę kocham nie za coś, ale pomimo tych wszystkich absurdów, a więc miłością prawdziwą – nieodwzajemnioną. Deschner też mąrze prawi.
Powodzenia w podejmowaniu decyzji!
Myslę, że takie wyjazdy jak wspominasz, nie na stałe moga być bardzo pozytywnym doświadczeniem! Szczególnie dla dzieci, które jeszcze nie są przywiązane do szkoły. Trzymam za Was kciuki!
A Ty trzymaj kciuki, abym jednak została w PL ;-)
Nie sprawdzamy, w jakim kraju utrzymujesz domenę, więc spoko – będziemy czytać nadal :) Co do zmiany to nie poradzę, bo sama za siebie nie umiałabym zdecydować – taka niezdecydowana Jadźka ze mnie ;)
Małżon podejmuje te główniejsze decyzje? ;-) Ja lubię jak czasami mój M. weźmie na swoje barki te gorsze do podejmowania decyzje.
Jestem betonem w tym temacie, przywiązanym jak chłop pańszczyźniany do ziemi. Nie umiałabym i mam nadzieję, ze nigdy nie będę musiała zaczynać życia od nowa. Ale może mam wypaczone spojrzenie, bo wiem jak smakuje rozłąka z najbliższymi. Choć czasy dziś inne, skejpy, internety. Ale mimo wszystko, nie zaryzykowałabym.
Ale u Ciebie to i tak jest jakby na końcu świata w tajemniczej krainie, wiec coz to dla Ciebie dalekie kraje, jak Ty masz swoj raj! :*
Może coś w tym jest:D
Ja tam Szczęślivą będę czytała zawsze i zszędzie, gdziekolwiek by się nie znajdowała!
PS: Wczoraj zahaczyłam z moim mężczyzną o Kraków po intensywnym weekendzie w Zakopanem, ale nigdzie na Rynku nie widziałam Szczęślivej spacerującej z Ivkiem. Może następnym razem, bo bardzo bym ją chciała poznać.. ;)
Daga, wyobraź sobie, że ja wtedy właśnie kręciłam się po krakowskim Starym Mieście, więc na stówę musiałyśmy się minąć!
Hej. My mieszkamy w Anglii. W przyszlosci czeka nas zycie tutaj lub przeprowadzka do Nowej Zelandii. Nie czuje sie tutaj jak w domu (jeszcze mam nadzieje) lubie moje rytulaly zwiazane z odwiedzinami w Polsce. Zyjac tutaj zapwniam sobie i mojemu dziecku rozwoj, lepsze perspektywy I lepszy standard zycia. Jestem szczesliwa zyjac tu I dumna ze tak zgrabnie udaje nam sie organizowac nowa rzeczzywistosc. Jestem szczesliwa zyjac tu z moja mala, trzyosobowa rodzina pokonujac codzienne trudnosci zycia na emogracji I odkrywajac masz nowy swiat. Jestem dumna ze robimy na luzie cos czego bardzo wiele osob sie boi. Mysle ze Szczesliva bedzie Szczesliva wszedzie tylko swiat wokol sie zmini, wiec trzeba wiecej energii na jego odkrywanie. Czasem jest trudno, czasem czegos brakuje bardziej I dlatego tu trafilam:) czuje sie na twoim blogu jak na kawie z kolezanka. W Kaliforni kawy jeszcze nie pilam wiec ja zostaje :)
Nowa Zelandia to intenresująca perspektywa, choć jest jeden minus tego kraju – wszędzie da-le-ko! ;-) Trzymam kciuki, żeby ułożyło się Wam po Waszej mysli :-)
Miejmy nadzieję, że zostaniemy w Krakowie, gdzie kawa równie dobra jak i w Kalifornii ;-)
To trzymam kciuki zeby udalo wam sie zostac. Kazdy jest inny wiec nie kazdemu odpowiada zycie daleko od rodzinnego domu. Mam nadzieje ze nie bedziemy zalowac :)
Ja z jednej strony jestem strasznie przywiązana do naszego kraju,a z drugiej ostatnio coraz częściej mam ochotę zostawić tu wszystko, zabrać tylko Ją i Jego … i wyjechać. Kalifornia byłaby ok, więc chyba po cichutku zazdraszczam Ci takiej możliwości. A o czytelników się nie martw, stawiam że nawet ich przybędzie,.
<3
Gdzie byś nie zamieszkała to i tak będę cię czytać o ile blog będzie miał polską wersję :) Mnie wyjazd marzy się od lat ale zawsze staje coś na drodze. Najpierw zachorował i zmarł mój tato więc nie chciałam mamy zostawić. 3 lata później już mieliśmy wszystko z wyjazdem dograne ale moja mama miała poważny wypadek i musiałam się zająć niepełnosprawną mamą. Więc tak trwam w PL do dziś choć wcale nie chcę. Niestety jak się ma chorą bądź niepełnosprawną osobę w rodzinie to życie w tym kraju zawsze jest pod górkę
Jest pod górkę, prawda? I zupełnie nie można liczyć na sensowne wsparcie ze strony państwa w takiej niezależnej od nas sytuacji :-(
Cieszę się, że zostaniesz tutaj i będziesz czytać ;-) Licze skrycie jednak na to, że zostaniemy w kraju :-)
Zostało 7 tygodni do przeprowadzki. Momentami o tym zapominam.
a co wy? razem się przeprowadzacie do tej Kaliforni, skubane?
Trochę bliżej :).
Tajemnica? ;-)
Bynajmniej! Niżej napisałam, a gdzie dokładnie poinformuję jak już moja noga i tyłek postaną na obczyźnie :D.
Hmmm musze obczaić gdzie Anula wyjeżdża, ale będzie to trudne, bo ona skryta ostatnio w tej w kwestii ;-)
ja pytam, bo do Kaliforni, to możecie mnie wziąć ze sobą :P swoją drogą mogłaby się pochwalić…
:D A nie pisałam jeszcze? Do UK się przeprowadzam. W styczniu jakoś :* waryjatki.
Ja bym chciała wyjechać, miałam taki plan zaraz po urodzeniu dziecka, ale to było troszkę zbyt szalone i nieodpowiedzialne. Gdybym tylko miała jakiegoś pana-w-życiu to pewnie bym go namawiała, własnie na lepszy start dla młodego i trochę odmiany. Kocham ten kraj, nigdy wcześniej nie chciałam wyjeżdzać, zazdroszczę ci trochę tego „ciążącego widma przeprowadzki”. a czytać i tak będziemy, bo czy tu czy tam dalej będziesz tą samą szczeslivą :) pozdrawiam i trzymam kciuki.
<3 kto wie gdzie osiądziesz na stałe? ;-)
byleby tam trochę słońca było,albo ładne leprechauny :)
Tam dom mój gdzie chodzę boso ;)
Kasia, chwal się gdzie Ty chodzisz boso?! :-)
Nawiązując do Wajdy… Pozwól, że będę mówić po polsku – domem jesteś Ty
<3 To bardzo krzepiący komentarz.
Jednak skrycie liczę na to, że uda nam się zostać w Polsce ;-)
Po przeczytaniu wpisu naszło mnie…chyba lepiej wyjechać razem z Mężem i mieć swoją rodzinkę przy sobie?
Ja mam termin rozwiązania na styczeń, a w lutym zapowiada się, że mój mąż będzie musiał wyjechać na kontrakt. No i taka perspektywa mnie straszliwie przeraża. Sama nie wiem co lepsze. A może nie ma lepszego rozwiązania?
Małgosia, trzymam kciuki, aby wszystko poszło po Waszej myśli. To są trudne decyzje. I często niestety „podlewane” łzami … :-(
Sama wiesz dobrze że dom Twój gdzie twoje szczęście i miłość a samoloty z LA latają często do naszego kraju.Kalifornia jest piękna ja uwielbiałam San Diego i San Francisco tak różne a za razem magiczne :) Polecam też do mieszkania Teksas a luz i świetna polonia mieszka w Tucson w Arizonie :)
Ciężka decyzja, jesteśmy przed podobną owszem, mieszkając kiedyś w USA nigdy nie czułam się jak u siebie, zawsze chcieliśmy wracać, i jesteśmy w PL od 2009 i jakby mi ktoś wtedy powiedział że podejdę z entuzjazmem do wizji powrotu do USA, to bym zabiła śmiechem. Dzisiaj… jedyny warunek – wyjazd zanim dzieci zaczną szkołę.
Powodzenia, czytać będziemy pomimo różnicy czasu ?.