Błędy wychowawcze i zgubne ich konsekwencje, o których wszyscy trąbią, zaczynają mnie nudzić. Mam wrażenie, że odrobinę zagalopowaliśmy się w tym naszym rodzicielskim grajdołku.
Przez lata wychodziliśmy z pewnego rodzaju eksperckiej niewiedzy, zacofania, o które możnaby oskarżać nasze babcie i mamy. Jak już z tej niewiedzy wyszliśmy to nagle okazało się, że mnogość publikacji i teorii na temat wychowania tak skutecznie zalała nasz rynek, że zdecydowaliśmy się wszystko, co robimy podpierać naukowo udowodnionymi teoriami, wdrażać w życie i gdzieś tam w tym eksperckim bajzlu, wybaczcie kolokwializm, zgubiliśmy się.
Kto się zgubił, ten się zgubił. Głęboko wierzę jednak, że większość z nas tutaj obecnych wykazuje się jednak i rozsądkiem i brakiem spiny. W sumie takie kreowanie się na „niewiadomokogo” jest już podobno passe. Teraz zaczyna się wytykać nieperfekcjonizm, to nieugłaskanie i tę rodzicielską butność. Bycie rodzicem wyluzowanym zaczyna być trendem i niektórym „oponentom” przestaje to się podobać. A ja szczerze Wam powiem, że mam w najgłębszym poważaniu co kto uważa i co komu się przestaje podobać :-)
Zupełnie serio, po prostu odwalam z przyjemnością swoją rodzicielską robotę kierując się intuicją, jakimś tam bagażem moich doświadczeń życiowych i skrupulatnie wyselekcjonowanymi teoriami, których ilość dzielę w praniu jeszcze przez dziesięć. Nie mam potrzeby robić niczego na pokaz. Nie czerpię też przyjemności z tego, że popełniam jakieś „błędy”. Ja zwyczajnie nie nazywam ich błędami, jednak im dalej brnę w internetowy las, tym okazuje się, że moja wyrodność i inne -ości rosną a wokół mnie a przy piaskownicy to już w szczególności coraz więcej idealnych rodzin ;-) Serio, nie wiem jak oni to robią! ;-)
No to niech ja wyliczę te moje błędy, a co! ;)
1. Moje dziecko nie chodzi w okryciu głowy non stop, gdy jest słonecznie!
Zasada, jaka się kieruję, jest jedna. Gdy słońce zdrowo daje w palnik a jest między 12.00 a 15.00 to mam czapkę dla dziecka w pogotowiu. Z uporem maniaka próbuję zakładać ją na głowę moim dzieciom, jednak kiedy po kwadransie gotują się w niej, po raz trzeci odmawiają jej noszenia, wyrzucają poza wózek albo chowają w majtki, to chrzanię system upominawczy i idę z nimi do cienia. Niby w cieniu promienie UV też dają popalić, ale już przynajmniej nie przysmażają moich dzieci. Czasami też gdy widzę, że głowa mojego dziecka pod najbardziej na świecie przewiewną czapką jest mokra, spod niej pot niemalże kapie, to lituję się. Okrycie głowy spoko, ale nic na siłę. Gdy ostatnio mój starszak na placu zabaw latał bez czapencji przez parę minut, to spotkałam się z kilkoma uwagami rodziców, że to szybka droga do udaru. Szkoda tylko, że nie widziały, że tej czapki moje dziecko nie miało przez zaledwie 5 minut, podczas gdy spod kapelusza jej dziecka lał się pot a twarz przypominała w pełni dojrzałego buraka.
2. Moje dziecko czasami chodzi głodne.
Mea culpa, bywa że chodzi głodne! Co prawda dopiero uczę się tej sztuki, jednak widzę, że przynosi rezultaty! Mój starszak to dość wybredny typ. To zje, a tamtego już nie. Bywa tak, że jechałby cały dzionek na jogurcikach czy innych dobrotkach. Tak, cwaniaka wyhodowałam, bo wydawało mi się, że skoro obiadu nie chce, to muszę mu dać coś w zamian. A właśnie, że nie! Teraz jak nie zje obiadu, to czeka do kolacji. I wiecie co? To zaczyna działać! Już jak wypowiadam klasyczne zdanie: „Nie chcesz obiadu? Spoko. To będziesz głodny chodził do kolacji. Sorry Winnetou.” To chłopak ogarnia się i siada do stołu. Polecam. Trzeba być twardkim a nie mientkim ;-)
3. Kurde, czasami krzyknę.
Nie znoszę się do tego przyznawać, ale prawda jest właśnie taka. W całej rozciągłości podpisuję się pod postem, który kiedyś napisałam, o tym, że „Jeśli wydaje Ci się, że kochająca matka nigdy nie krzyczy, to źle Ci się wydaje.„. Kochająca matka krzyczy i tego żałuje. Stara się też robić to jak najrzadziej. Ale nie jest cyborgiem, psia mać! Dajcie nam stado guwernantek, to będziemy cichutko na paluszkach jak rusałki chodzić wokół naszych dzieci.
4. Nie latam z mokrą chusteczką, jak moje dziecko ubabrało twarz jakimś monte czy inną klejącą historią.
Nawet jak mu gdzieś tam kapnie, to nie biegnę i nie przebieram mu ciuchów. No chyba, że umaże się nimi doszczętnie i zaklei na amen otwory gębowe. Ewentualnie, myję od razu gdy widzę niebezpieczeństwo, że zaklei i tak doszczętnie klejącą się sofę czy tam moją białą wypucowaną bluzeczkę, w której chcę wyjść z domu i przez kwadrans w rossmannie odpocząć od dzieci :D Oczywiście, że staram się, aby moje maluchy nie kleiły się do ludzi i chodziły w miarę możliwości czyste. Ale litości! One jeszcze się w życiu naprzebierają w czyste łachy i naczyszczą się, a także nagolą za wszystkie czasy! Nie mam w zwyczaju biegać z opakowaniem mokrych chusteczek i chuchać na każdy kroplę spadającą na moje dziecko.
5. Wypowiadam „Nie wolno!” i podnoszę przy tym głos.
Słyszałam o metodzie, która w ogóle zakazuje takich zwrotów do dzieci. Wiecie co? A niech oni sobie te metody wsadzą między oczy. Jak dziecko dziwnym trafem weszło na sofę i chce skoczyć z niej na główkę, to prędzej krzyknę „Nie wolno!” niż wypowiem magiczne zaklęcie w stylu: „Drogie dziecko, skakanie z sofy nie służy nikomu. Czy mógłbyś proszę spróbować skierować swoją energię gdzie indziej, drogi synu?” :D Błagam, nie ze mną te numery!
6. Moje dziecko zna smak danonków, monte i innych tego typu przerywników diety.
Nie je tego na śniadanie, obiad i kolację. Nie jada tego codziennie, bo ograniczamy cukier, co w sumie jest dobrym krokiem. Nie sądzę jednak, aby podanie słodszego produktu, czy to czekolady, czy jakiejś gumy rozpuszczalnej raz na jakiś czas miało wpłynąć na jego stan zdrowia. Ograniczanie cukru to dobry trop, jednak uważam, że równowaga dietetyczna w znaczeniu, które obowiązuje w naszej rodzinie, to nie najgorsze wyjście. Mój starszak zna smak wielu produktów. To ja komponuję mu dietę i czasami podaję też słodsze dodatki. Gdy moje dziecko widzi rodzynki czy żurawinę nie zawsze jara się nimi jak cukinia na grillu, jak niektóre maluchy, które te rzeczy uwielbiają.
7. Chyba najgorszym błędem wychowawczym, którego się dopuszczam i jednocześnie pracuję nad nim ze zdwojoną siłą, jest brak konsekwencji.
Wbrew tytułowi tego posta, to nie jest tak, że nic sobie z tego nie robię. Przyznaję bez bicia, że uczę się rodzicielskiej konsekwencji jednocześnie skrycie zazdroszcząc jej tym, którzy ją sobie wypracowali. Ja mam zdecydowanie zbyt miękkie serce czasami. Nawet jeśli uda mi się wytrzymać pół dnia w przekonaniu, że mój Syn czegoś nie otrzyma dla przykładu, to wieczorem kiedy wtula się we mnie, skomle jak mały szczeniak i gładzi mnie po policzkach, to wymiękam. Nie wiem ile tracę czy też tracimy przez ten mój ewidentny „brak” dyscypliny tej kwestii. Dochodzę jednak do wniosku, że ta przypadłość wpisana jest poniekąd w macierzyństwo i nie tylko ja się z nią zmagam.
Uwielbiam to zdanie wypowiedziane przez Księżną Dianę, które odzwierciedla dokładnie to, co myślę:
„Ze wszystkiego co dla dziecka jest dobre, najlepsze jest przytulanie.”
4 komentarze
Fajnie napisane i doceniam to, że przyznajesz sie do błędów, ale jednoczesnie pracujesz nad tym. Ja też żałuje gdy nakrzycze. Ale jednak nie umiem nie przejmować sie słowami innych i często niestety odczuwam presje.
Haha, mogę podpisać się pod każdym słowem :D I nawet nie przypuszczasz, jak mi z tym dobrze :D
Wreszcie nieskrywana prawda o wychowaniu dzieci. Mnie się czasem zwyczajnie nie chce ruszyć po te mokre chusteczki, moja Średniaczka (mam 3 córy) nie toleruje żadnych nakryć głowy dłużej niż 5 minut, itd. Dziękuję z całego serca za te słowa, bo już myślałam, że wszystkie mamuśki dostały bzika na punkcie bycia idealną i poprawną zgodnie z obowiązującymi trendami w wychowaniu.
Ja z kolei mojemu 4 miesięcznemu synkowi nie zakładam w upale skarpet za co ciągle dostaję nieprzyjemne uwagi od obcych ludzi, np. czekałam na męża przed sklepem z dzieckiem na ręku i podszedł do mnie facet grożąc mi pozbawieniem praw rodzicielskich, bo moje dziecko ma bose stopy(temperatura wynosiła 26 stopni)..