Przed zajściem w ciążę nie przypuszczałam, że można się dobrze bawić będąc matką. Nastawiłam się psychicznie na to, że pierwsze kilka lat będzie pasmem wyrzeczeń, nieprzespanych nocy i niedojedzonych posiłków. Czułam, że to raczej może być pewnego rodzaju życiowa misja, przypisana na własne życzenie rola, w którą trzeba wskoczyć i przyjąć na klatę wszystko, co się z nią wiąże. A nie żadna tam genialna zabawa, przy której będę zrywała boki, tańczyła jak szalona i uśmiechała się na widok mojego dziecka o każdej porze dnia i nocy.
Pierwsze sześć miesięcy mojego Syna było dla mnie istnym poligonem, po którym poruszałam się niczym saper-świeżaczek. Przestraszona, głodna, niewyspana i lekko zrezygnowana myślałam tylko o tym, aby mieć dla siebie godzinę albo chociaż pół!, w trakcie której ogarnę się psychicznie i fizycznie. Brakowało mi wszystkiego, dosłownie. Czułam się trochę jak taki kundel na smyczy, który czasami ma zwyczajnie ochotę pójść załatwić swoją potrzebą pod drzewkiem, bez ciągłego pospieszania, szarpania i w błogim spokoju oddać się tej prozaicznej czynności. A nie pod bacznym wzrokiem wiecznie kwilącego i domagającego się opieki malucha.
Wywalczone przeze mnie karmienie piersią w trzecim miesiącu [wcześniej nie udało mi się rozbudzić laktacji] w rezultacie bywało trochę taką smyczą, hamującą mnie przed tym, aby udać się gdziekolwiek bez dziecka. Z jednej strony cieszyłam się z tego mojego laktacyjnego sukcesu, niemalże krwią wywalczonej laktacji, a z drugiej wiedziałam, że teraz już jesteśmy z moim Młodym skazani na siebie 24/7. Ta moja rozhulana laktacja cieszyła mnie ogromnie, ze względu na tę naszą bliskość i na to, że w końcu mogę być taką 100% matką, jaką sobie zwizualizowałam w głowie. Jednocześnie wiedziałam, że teraz już nie będzie naprzemiennych pobudek na karmienie butlą z moim Mężem, tylko to ja będę na posterunku przez całą noc. Odrobinę mało dojrzałe te moje dywagacje były, ale dokładnie tak one wtedy wyglądały. Przemęczenie i brak snu totalnie wybija z życiowego rytmu i zabija zdrowy rozsądek.
Gdy Ivo skończył pół roku, a my wróciliśmy z trzytygodniowego wakacyjnego urlopu, doszłam do pewnych przełomowych wniosków. Przełomowych dla mnie, bo możliwe, że duża część matek z tym się urodziła a tylko ja raczkowałam w temacie „dobrej zabawy wraz ze swoim dzieckiem”. Pisząc „z tym” mam na myśli z poczuciem, aby nie dać się zawładnąć pieluchom, ani zupkowej i papkowej nudzie. Zdecydowałam wreszcie znaleźć w tym całym pachnąco-śmierdzącym okresie czas dla siebie i organizować rzeczywistość w taki sposób, aby nie zwariować! I zacząć się w końcu dobrze bawić!
Główną zmianą i chyba najważniejszym tupnięciem w całym tym matczynym zamieszaniu, było zaprzestanie myślenia o sobie jako o kimś, kto poświęca się czemukolwiek. Uznałam, że to przez co przechodzę, czyli macierzyństwo, potraktuję jako fajną zabawę i sprawdzian dla samej siebie. Przestałam wiecznie narzekać i zaczęłam małymi krokami uczyć się wielozadaniowości. Zamiast myśleć o sobie w kategoriach umęczonej Matki Polki, zdecydowałam się wciąć się w garść:
„Magda, cholera jasna, weź się w końcu ogarnij, babo! Twoje babcie, prababcie i jaskiniowcy dawali radę! Nawet kobiety z plemienia Ugubugubundu mają swoje pasje, trzaskają sobie piękne warkocze i malują ciało, zjeżdżają z dziećmi do wody na liściach palmowych, bawiąc się w teatr udając orangutany. Żyjąc przy tym długo, namiętnie i szczęśliwie! Dlaczegóż Ty, niewiasto umęczona, nie zechciałabyś porzucić tych styranych szat, i nie włożysz na siebie świeży przyodziewek?” – szepnęło do mnie moje drugie, racjonalne ego.
Podumałam chwilę, ogoliłam nogi, umyłam burą kitę i zawołałam „ALOHA!” Po czym wybrałam się z moim Synem w ulubionych melissach [przyp.aut.:gumowych trzewikach] do pobliskiej fontanny, aby zanurzyć [jeszcze] słabo ogarnięte pedicurem stopy. Skakaliśmy [Ivo w nosidle razem ze mną] aż do umoczenia połowy mojej kiecki i udaliśmy się na perskie lody! Ivo patrzył, a ja pochłaniałam kalorie ;-)
[press PLAY]
Przeglądam moje nagrania i zupełnie zapomniałam o tym kwiatku! Włączyłam nagrywanie i zatraciłam się w prowadzeniu pojazdu :D #latergram #wakacjezmamą
Posted by szczesliva.pl on Thursday, May 14, 2015
Tak było z dzieckiem no.1. ;-) We wrześniu przyjdzie na świat dziecko numer dwa. „Wtedy zacznie się bonanza…”, jak powiedziała znajoma z Norwegii. Ale ja wtedy osobnika numer 1 włożę do kałuży, osobnika numer 2 włożę do drugiej kałuży, a sama będę udawać, że ich mokre dupsko i wesołe miny świadczą o naszym wspólnym szczęściu zajadając przy tym trzecią gałkę różanych lodów z płatkami perskiej róży ;-) Czy coś w tym stylu ;-)
„– Tatusiu, pobaw się z nami.
– Wiecie, co lubiłem jako dziecko? Skakać nad wielką kupą liści.
– My też możemy?
– Pewnie, grabie są w garażu.” – dialog z serialu „According to Jim”
A jakie są Wasze metody, aby dobrze się bawić z dzieckiem, zamiast cierpiętniczyć, jak ja kiedyś? ;-)
4 komentarze
Witaj :) Twoje teksty … uwielbiam :):):) Ja bardzo nerwowo podchodzilam do swojego mecierzynstwa, denerwowalam sie kiedy córka ubrudzila mi sie przed samym wyjsciem na spacer, a synek oblal sie sokiem i oczywiscie do przebrania… Czasami nużyły mnie dni, wszystko bylo takie samo, pranie, sprzatanie , prasowanie, gotowanie, i znow to pranie itp… Az pewnego pieknego dnia powiedzialam sobie DOSC!!!! moje macierzynstwo nie musi tak wygladac, wystarczy odpowiednio rozplanowac sobie kazdy dzien tak, zeby byl czas na „moje przyjemnosci” i „czas na przyjemnosci z dziecmi” oczywiscie wesolo spedzony. Wzielam sie w garsc, zaczelam inaczej spedzac dni, czestsze spacery na plac zabaw z malymi, bieganie (kiedy sa z tatusiem), wieczorem kiedy spia czytam ksiazki, badz szperam w internecie (blog szczesliva moj ulubiony:)), jazda rowerem, przesterowalam swoja glowe na pozytywniejsze myslenie i zycie wyglada zupelnie inaczej. Kiedy jestem z dziecmi sama jestem dzieckiem i to jest najlepsza przygoda. Dzis jestem najszczesliwsza :) Pozdrawiam Szczeslivą :)
Dziecko numer 2 urodzi sie za jakieś 7 tyg. We wrześniu dziecko numer 1 rozpocznie full time edukacje i … To mnie pociesza;)
I najważniejsze , wszystko zaczyna sie w naszej głowie … Budzę sie rano, deszcz pada, brzuch ciazy , Filip jęczy … Pojawia sie w myślach ” och no, onother day ” a potem kolejna myśl , ze jak tak zacznę ten dzień to juz nie ma szans zeby było inaczej … Wiec wróć , to moj ” ostatni brzuch ” w życiu wiec trzeba sie cieszyć , pada wiec możemy olać ogródek i wymyślić cos fajnego w domu , jak nam sie znudzi to włączymy bajki ;) i tak , dzień za dniem :)
Szczęśliva czy możesz coś więcej napisać o rozbudzaniu laktacji?Ja mam problem od samego początku z karmieniem i co jakiś czas próbuje rozbudzić laktację ale nigdy nie jest tak dobrze abym mogła zrezygnować z mm
A my z mężem od początku zakładaliśmy że wszystko zależy od nastawienia. I u nas się sprawdza. Świetnie się bawimy będąc rodzicami, a nasza Bestyjka wygląda na całkiem zadowoloną z tego faktu. Wydaje mi się że pozytywne nastawienie przy zajmowaniu się dzieckiem procentuje i sprawia że dziecko odczuwa pozytywne fluidy. :) Oczywiście każdy ma gorsze dni i nie chodzi tu o to żeby być wiecznie zadowolonym na siłę.