Jasny gwint. Jeszcze całkiem niedawno zaczęłabym truchleć na samą myśl, że będę zaobrączkowana, dzieciata i osiądę w jednym miejscu na stałe. Całkiem niedawno pomyślałabym również, że życie po trzydziestce to już niemalże wiek średni. Albo i nawet etap przejściowy, prowadzący niechybnie do starości i znaczący tyle, że mam już bliżej do „końca” niż dalej.
A tymczasem moje życie dopiero teraz zaczyna nabierać prawdziwego tempa. W sumie nie skłamię, jeśli powiem, że nabiera ono również w końcu jakiegoś głębszego sensu i wyostrza mój apetyt na więcej.
Od kiedy żyję świadomie i od kiedy jest u mojego boku facet, którego kocham i który kocha również mnie, zaczynam dopiero odkrywać te sfery, które wcześniej były dla mnie nieosiągalne. Choćby to poczucie stabilizacji, ciągłości, planowości i nieprzypadkowości. Bo wcześniej byłam takim późnoletnim liściem, który do końca nie wiedział kiedy spadnie z drzewa, gdzie spadnie i czy w ogóle spadnie. Czy też może zaczepi się na wieku wieków o jakąś przypadkową gałąź i tam ulegnie rozpadowi.
Wiecie co mam na myśli? Kiedy człowiek nareszcie wie, gdzie jest jego miejsce na Ziemi i wie z kim chce spędzić resztę życia, to zaczyna czuć się na tym ziemskim padole bezpiecznie. Tak przyjemnie bezpiecznie. I ja tak właśnie się czuję. Czuję, że już nie muszę się miotać i poznawać na siłę ludzi. Nie muszę oddzielać ziarna od plew, tylko znalazłam nareszcie coś, co teraz mam za zadanie podlewać, pielęgnować, podcinać i nawozić. I muszę stać bezustannie na straży tej naszej rodziny, która tak cudnie sobie wzrasta, rozwija się i pokazuje nam nowe drogi i cele, do których chcemy dążyć. I dążymy do nich wspólnie. To jest niesamowite, że nie idziemy już teraz osobno, a złapaliśmy się za ręce i idziemy wszędzie razem, bo tam gdzie pójdę ja pójdzie również On. A gdzie pójdzie On, tam i pójdą nasze dzieci.
Jak dobrze jest nie skrobać samemu sobie rzepki, a dzielić każdy dzień z ludźmi, którzy są w tej samej drużynie. Mamy jedno boisko. Mamy te same bramki, cele i mamy zajebistą drużynę. Serio, nie można chcieć więcej. Byłabym totalnym głupkiem, gdybym nagle zaczęła wymieniać czego jeszcze nie mamy. Może i zabrzmię górnolotnie, ale jak dobrze jest docenić ten stan faktyczny. Nie stan posiadania, a stan ducha. Ten emocjonalny stan, który pozwala nam zwyczajnie wstać rano w dobrym humorze.
I chrzanimy wtedy to, że dzień w dzień czekają na nas te same obowiązki, że nie zawsze udaje nam się wyspać, albo zrobić wszystko tak jak byśmy chcieli. „In the end of the day” – jakby to powiedział Anglik, liczy się tak naprawdę to, że wstajemy szczęśliwi i idziemy spać szczęśliwi. Choćby styrani do granic. Choćby wymięci i wyżuci jak trzygodzinna guma orbit. Choćby zniechęceni do kolejnego maratonu dnia następnego, to wiemy że damy radę, bo mamy dla kogo walczyć o fajną codzienność. O normalność.
Chrzanić to, że nie mam tego czy siamtego. A inni mają. Naprawdę. To, że moja łazienka nie jest tak wycackana jak ta zaprezentowana w Twoim Sylu, albo, że moja kuchnia nie jest tak świetlista jak ta z Czterech Kątów. Albo, że na wakacje to jadę na Podkarpacie, a nie na jakieś Malediwy czy inne Barbadosy. Albo że mąż Tamtej kupił jej na rocznicę nowe cabrio, a mój Mąż na moje trzydzieste urodziny złoży mi życzenia przez słuchawkę, bo będzie zarabiał na nasz ciepły chleb, który upiekę dzisiaj w nocy.
No i znowu zboczyłam z tematu. A tak naprawdę, to chciałam powiedzieć tyle, że ta trójczyna z przodu, która dla niektórych jest wyrokiem, a dla innych zbawieniem, to dla mnie jest bez znaczenia. Cudowne jednak w tym wszystkim jest to, że ile bym nie miała na tym swoim liczniku, to w końcu mam jasno sprecyzowane cele. W końcu również zaczynam odkrywać w sobie pokłady energii, o którą bym się wcześniej nie posądzała.
I pielęgnuję w sobie pasję do życia. Pasję do rozwijania się, choćby tylko na jakimś takim „najmojszym” polu. Niekoniecznie związanym z ciągłym szkoleniem się pod względem edukacyjnym, albo zawodowym. Doszłam do momentu w moim życiu, że uwielbiam stawiać sobie cele i mam frajdę z ich realizacji.
Takie małe kroczki, wiecie? Choćby to miało być samo przeczytanie książki o rozwoju małych dzieci, albo pojechanie na konferencję tematyczną, która naprawdę mnie kręci.
Dbam też ostatnio o to, aby się nie zniechęcać. I o ty, by nie stać w miejscu. Przy tym zyskuję pewność siebie, której nikt nie jest w stanie mi zabrać. Taką pewność siebie [nie mylić z zadufaniem], która jest tak głęboko we mnie zakorzeniona, że mnie totalnie uskrzydla a nie przeszkadza. Że nie pozwala mi spoglądać na innych i pomaga mi nie porównywać się do nikogo, a każe iść swoją, własnonożnie wydeptywaną ścieżką.
No. Trzydziecha stuknęła mi w zeszłym roku. Dalej robię to, co kręci mnie najmocniej. Dalej kocham tak samo, albo i nawet intensywniej, i nadal jestem głodna lat następnych.
Zmieniła mi się jedynie perspektywa. Tak jak kiedyś wyrabianie ciasta na chleb po nocach wydawało mi się stratą czasu, tak teraz z największą przyjemnością odmierzę potrzebną ilość składników, dodam do masy długo pielęgnowanego zakwasu chlebowego i wstanę jutro rano przed wszystkimi, aby upiec dla nich pyszny chleb by móc go razem jeszcze ciepłego zjeść podczas wspólnego śniadania…
18 komentarzy
Wie
Wiec kolejnych trzydziestu i następnych i moze jeszcze następniejszych ;) tu chyba nie ma znaczenia ta trojka chodzi bardziej o moment w życiu kiedy wiesz, ze to wlasnie to ! Ja na swoje trzydzieści wiedziałam, ze miejsce jest z pewnością nie te… I moze nie chodziło o trójkę ale o poczucie , ze jak nie teraz to kiedy ? Wiec zazdroszczę Ci tej trzydziestkowej stabilizacji bo ja po tych okrągłych urodzinach mocno sobie w życiu namieszałam ;) oby tak dalej Szczesliva !
U mnie już dwie 3 i sporo pracy, aby uporządkować swoją głowę i patrzeć na rzeczywistość w podobny Tobie sposób. Tekst jak zwykle potrzebny, jak zwykle motywujący i przypominający, co jest istotne w życiu. Dzięki. Przy okazji najlepsze życzenia urodzinowe :)
W lipcu stuknela mi 30tka i szczerze mowiac bardzo duzo zmienilo sie w mym zyciu…. ale tylko dlatego, ze pare dni wczesniej urodzil sie moj Pierworodny ;)). Cale dotychczasowe zycie wywrocilo sie do gory nogami, wszystko zostalo przewartosciowane i jest…wspaniale :-).
Wszystkiego najlepszego Szczesliva!
Szczęśliwa, szalona trzydziecha, to jest to ;) Oby tak dalej
O moja trzydziestka też niedługo :) Za kilkanascie dni:))) Ja niestety jeszcze sie miotam, szukam, złoszczę … :(
Szczęśliva normalnie aż miałam dreszcze jak czytałam, bo normalnie jakbyś czytała mi w myślach :)
Życie dopiero teraz zaczyna się rozkręcać :)
Moje życie też rozkręciło się po trzydziestce, teraz mama 36 i znowu trochę perspektywa 40 lekko straszy, ale pewnie w dniu 40 urodzin stwierdzę, że teraz to dopiero się życie zaczyna, a potem w 50, w 60, i tak do setki :)
Sam ten dzień i ta „zmiana kodu” na trójkę z przodu nic nie zmienia, ale faktem jest, że na tym etapie życia ma się już dużo bardziej poukładane w głowie i w życiu… Każda kolejna dekada pewnie przynosi podobne przemyślenia… No a przynajmniej mam taką nadzieję ;)
Ależ miło się to wszystko czytalo! Brawo!
Od początku jak zaczęłam czytać Twój wpis, myślałam, że muszę Ci napisać komentarz o „pewności siebie”, aż doszłam do fragmentu, gdzie sama o tym piszesz. Chyba tak się czasy pozmieniały, że ta metryczka niewiele znaczy – można być starym młodym i na odwrót. Znam 22-latkę żyjącą życiem innych, taka „babcia z okna” od plotek o sąsiadach i celebrytach. Znam też 70-latkę co cały świat zwiedza, a poznałam ją na zajęciach jogi, gdzie wymiata. Ta starsza też ma swój styl i naprawdę fajnie wygląda:-)
Po 30, a do tego jak jeszcze jesteśmy po ciąży(ciążach), widzimy zmiany w stanie naszego ciała, ale mamy do siebie większy dystans niż jako 17-latki odkrywające jakiegoś pryszcza i załamane tym. Jesteśmy też bardziej świadome czego chcemy od życia i co jest dla nas ważne. Obserwując moje znajome i siebie 30 parę lat to wiek, kiedy kobietom naprawdę jest dobrze ze sobą:-)
Chciałabym za 10 lat powiedzieć, że jestem w tym miejscu swojego życia, w którym Ty jesteś. Chyba każdy chciałby kiedyś dojść do takiego momentu jak Ty. I mam nadzieję, że mi się to uda, może nawet wcześniej. Ogólnie mam wrażenie, że wiek to liczba, która nie ma niczego nie zmienia, o ile się nią nie przejmujemy.
Wszystko jest kwestią perspektywy i nastawienia. Gdy jesteś z osobami, które kochasz, w miejscu które chcesz, to ten fundament zawsze będzie dla Ciebie najważniejszy i bez względu na wiek będzie Twoją największą radością. Ja dopiero odkrywam to o czym piszesz, ale patrząc na życie wielu znajomych i rodziny po prostu cieszę się tym jak jest i co mam.
Chyba każdego w pewnym momencie przeraża ta nieszczęsna trzydziestka, a potem okazuje się, że ona właśnie przyszła w najlepszym momencie życia. U mnie też tak było, jestem z nią nie tylko pogodzona, ale wręcz zaprzyjaźniona :-) Jest dobrze!
Ja juz ta magiczna 30 przekroczyłam..ale takie przemyślenia miałam rok temu… 31..lat i ta myśl. .jak wiele mam,ile osiągnęłam,ze mogę być z siebie dumna..ale też szczęśliwa ze mam fajna rodzinkę. Dwoje super chłopaków. .męża którego czasem mam ochotę zamordować z premedytacją. .ale jednak coś mnie powstrzymuje. .i nie boje się nazwac tego prawdziwa miłością. Ze mam fajna prace,która daje mi mega satysfakcje,ze mam chleb i małe oszczędności na wakacje pod grusza. I że jestem już na prostej..wyklarowanej drodze. .podczas gdy moje koleżanki baluja niczym małolaty udając szczęście ..a w chwili słabości mówią mi:zazdroszczę Ci. Ajj..długo by pisać. ..fajnie jest być szczęśliwa 30.. (no dobra 32?) i chcieć się spełniać, realizowac i cieszyć z każdej najmniejszej drobnostki. Szczęśliwa. .jak zwykle trafiony post ❤❤❤
Zawsze chcialam miec 30 i stuknie mi ona za rok i wiem, ze za rok bede najszczesliwsza kobieta na swiecie: beda ze mna juz moje dzieci i cudowny facet a ja w koncu wiem, co jest wazne w zyciu nie marnujac energii na rzeczy blahe…
Jak 3 stanie sie 4 bedzie jeszcze lepiej, to wszystko co dobre x 2 ;)
Będę mogła coś na ten temat powiedzieć za 2 lata :P aczkolwiek lata po 18-stce minęły mi niezwykle szybko i niepostrzeżenie, a ile się w tym czasie zmieniło. Poznałam smak radości i porażki, pełni szczęścia i pecha, wylałam morze łez, poznałam nowych ludzi, niektórzy są w moim życiu do teraz, a inni już dawno zostali z niego wyparci, na własne życzenie. Dekada, a tyle różnych emocji i uczuć. Tyle ludzi i tyle zmian. W ostatecznym rozrachunku na wielki plus, mogę tylko cieszyć się każdym kolejnym dniem i przebierać nogami co mi dobrego przyniosą ;)