Miałam zacząć ten post od „Kurde, gdzie jest to nasze matczyne poczucie humoru?”, ale doszłam do wniosku, że słowo „kurde” nazbyt eksploatuję.
„Cholera” też jest przeze mnie ostatnio nadużywane. Swobodnie się czuję pisząc dokładnie to, co w danym momencie przychodzi mi do głowy, wiec może zacznę jeszcze inaczej?
„Gdzie, do diaska, podziało się u wielu matek to poczucie humoru, które powinno rozładowywać niektóre spięcia i pokazywać naszym dzieciakom i otoczeniu, że nie jesteśmy tak naprawdę posągowymi matronami z dekalogiem zasad, praw i obowiązków, które próbujemy przeforsowywać na każdym kroku a mamy jeszcze w naszych zasobach jajcarskość, naturalność i swobodne, żartobliwe operowanie słowem? :-)”
Kilka dni temu oglądałam na YouTubie relację wideo z pewnej konferencji sprzed kilku lat. Gośćmi tego panelu dyskusyjnego, o którym chcę Wam opowiedzieć, były [sorry za monotematyczność ] blogerki parentingowe. Wypowiadały się one na temat swojego blogowego zajęcia i poruszały kwestie niesnasek, które są dość stałym elementem niektórych towarzyskich blogowo-czytelniczych śmietanek ;-)
Zresztą Ameryki tutaj nie odkrywam. Zdajecie sobie na pewno doskonale sprawę, że z niektórymi kobietami nigdy nam nie będzie po drodze, bo ilość hormonów, które buzują w ich ciałach nie mają przełożenia na ilość szarych komórek, którymi mogą się one poszczycić. No i właśnie podczas tego dyskusyjnego panelu, któremu przysłuchiwałam się z otwartymi ustami, na prowadzenie wyszły dwie dziewczyny [których osobiście nie znam. Ich blogowej twórczości również nie znam], które nie dość, że prześcigały się w nakręcaniu dziwnej, rywalizacyjnej atmosfery, to totalnie brakowało im tzw. „odejścia” i nie potrafiły poradzić sobie z tym, że niektóre tematy należy potraktować na luzie, a nie spinać się przy każdym wyrzucanym zdaniu jakby to była walka o śmierć i życie. Dyskusja miała być merytoryczna, a one tak się nakręciły w tych swoich przemowach, że miałam wrażenie, że na nowo przeżywają te konflikty :-D Ubaw po pachy!
Całe szczęście w panelu brały udział jeszcze inne dziewczyny, które pokazały klasę i udowodniły, że Matka Polka wcale nie musi być zacietrzewioną babą, a słowo „żart”, „ironia” i „odrobina luzu” wcale nie muszą być im obce. Przyjemnie się ich słuchało. Uff.
Odchodząc już od tematu konferencji obserwując moje bliższe i dalsze otoczenie, zaczynam pomału dochodzić do wniosku , że wraz z macierzyństwem nawiedza nas, matki, pewnego rodzaju powaga. Powaga i brak dystansu, o które pewnie nigdy byśmy się wcześniej nie posądzały, dopóki nie stanęłybyśmy obok i nie wyszłyśmy z siebie obserwując nasze poczynania.
I serio, zupełnie serio myślę, że łatwo jest wpaść w takie nadąsane, spięte klimaty, oskarżać wszystkich wokół i atakować o najmniejszą pierdołę. Łatwo jest również szufladkować, spinać się o „beleco”, prowokować inne matki, brać pod wątpliwość ich wybory, kwestionować zasadność ich metod, dziwić się na forum publicznym, że „Jak tak można?!” i że „What the fuck?!”. Naprawdę, nazbyt łatwo jest niektórym oceniać, potępiać, hejtować, atakować czyjeś życie.
Czy nie lepiej jest przyjąć do wiadomości, że każdy może mieć swoje zdanie?
I każdy ma swoje życie i robi to, co sam uważa za słuszne?
Jaką ja jestem cholerną szczęściarą, że Wy tutaj obecni nie plujecie jadem. Nie oceniacie zero-jedynkowo. Nie operujecie tylko czernią i bielą, a widzicie też to, co jest pomiędzy. Gdzie nie wyściubię nos dalej z ciekawości, w „niemoje” rejony, to otwieram oczy szeroko i koparę opuszczam.
A dystans, Panie! I poczucie humoru?! Gdzie one się podziały? I gdzie ta przeklęta życzliwość? Ten uśmiech, do obcego człowieka mijanego na ulicy? Bo mam wrażenie, że przechodząc obok niektórych matek z wózkami chcą mnie one zabić wzrokiem. Obczajają moje dziecko od stóp do głów, komentując jego ubiór i adekwatność do pogody. A poruszanie się w rewirach około-szczepionkowych, tudzież kwot wydawanych na dziecięce ciuchy grozi linczem i prawym sierpowym.
Dlatego ja życzę sobie, abym nie popadła w skrajne matkowanie i nie przejęła się nazbyt swoją rolą, a potrafiła zachować dystans i nie straciła prawdziwej „siebie” w tym całym macierzyńskim zgiełku ;-)
„Wielkość człowieka ocenia się nie po stanowisku, jakie zajmuje, ale po tym, czy potrafi zachować do niego dystans. „
To co, piona?! :-)