Mam na dzisiaj serdecznie dość. A właściwie to nawet bez tego idiotycznego „serdecznie”. Dość mam, po prostu.
Mam dość tych krzyków, które po 18.00 wbijają mi się w uszy. Bo jeden drugiemu zabawkę zabiera. Drugi zabiera pierwszemu i tak będą się drzeć na głos, że dzieje im się krzywda. W akcie desperacji młodszy starszaka ugryzie i ten cudowny skowyt, na wskroś przeszywający moje uszy, zrobi mi w brzuchu i uchu dziurę. Dziurę taką, że mam ochotę wszystkim pieprznąć i pójść sobie w siną dal. W dal najbardziej z sinych możliwą.
I zaraz się ktoś odezwie, że kiedyś za tym zatęsknię. Że bluźnię. Że powinnam się zastanowić, zanim napiszę to publicznie, ale szczerze? Gdzieś to mam. Totalnie w czterech literach, które już dawno z XS zrobiły się XL.
Mogę się frustrować i krzyczeć, co też robię, bo szlag mnie trafia, ale wolę napisać. Tak łatwiej. Zdrowiej. Napisać można zawsze. Dlatego mam dość. Oficjalnie i mniej oficjalnie.
Cierpliwość? Cierpliwość już dawno o szesnastej z minutami się skończyła, kiedy najstarsze dziecię z młodszym postanowiły kibel zatkać. Wystarczyło 10 minut. 10 cudownie cichych, najcichszych z możliwych minut, podczas których wstawiałam czwartą pralkę, a trzecią próbowałam rozwiesić. Kibel zatkany. Siarczyście sobie przeklęłam nad tym kiblem, wyciągając ręką resztki, które chciały to całe parszywe zapchanie dopchnąć i zwieńczyć rozlewem brudów i szczątków papieru do dupska.
Fuj.
Stłukłam talerz też. Kiedy wyjmowałam prawą ręką wszystko ze zmywarki, a lewą trzymałam moje najmłodsze dziecię. Rozpier*oliło się wszystko na milion kawałków. Część poszybowała pod sofę, część gdzieś w okolice dywanu. A resztkami chcieli zająć się moi chłopcy. No, zajebiście. Wiadomo – tam, gdzie raban, tam i oni. Gdzie można jeszcze poprawić, dopchnąć, dodać – tam oni. Zawsze i wszędzie. Moi kochani, ale tak cholernie dzisiaj wkurzający muszkieterowie rozpierduchy.
Dość mam. Walnęłabym się z lampką wina przed telewizorem. Włączyłabym jakiś serial. Podałby mi ktoś coś do jedzenia. I nastałaby cisza. Ale nie. Jeszcze nie teraz. Dorżną jeszcze matkę skakaniem z łóżka piętrowego, okrzykami Indian z plemienia krakowskich eciepecie, a potem zaczną marudzić przy kolacji, że chlebek dzisiaj jest w trójkąty, a oni chcieli dla wyjątku w kwadraciki. Kakao nalane również do nieodpowiedniego kubka, wszak dzisiaj dzień herbu żółtego, a ja dopuściłam się bluźnierstwa i nalałam do fioletowego. W dodatku chcieli tym razem bez słomki, a ja im tę słomkę dałam.
Kolejny gwoździk mi do głowy wbijają. Żebym mogła ten dzień zapamiętać. ;-)
Psia mać.
Niech no ja się dzisiaj wyśpię. A jak się wyśpię, to mi minie. Ukocham, utulę i zapomnę o tym.
Bo dzisiaj mam dość. I mam prawo do tego „dość”. A co! ;-) Rozumiecie mnie choć trochę, tak tyci tyci? ;-)
PS. Też miewacie dość? Tak po prostu? Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu. ❤ Dziękuję!
Brak komentarzy