Pamiętam moje „kobiece początki”. Mam na myśli ten pierwszy okres, w którym zaczynało do mnie docierać, że to jak się czuję w swojej skórze, tej wewnętrznej i zewnętrznej, i jak wyglądam, może mieć wpływ na to co robię, jak się zachowuję i jakie są moje relacje z innymi.
Nie będę ściemniać, że te pierwsze kobiece chwile wcale nie były różowe. Okres dojrzewania zostawił po sobie złe wspomnienia. Razem z dojrzewaniem przybyło mi kilogramów i to one wybitnie mi ciążyły. Były zdecydowanie moim największym kompleksem okresu nastoletniego. Dopiero w okolicach dziewiętnastki mój organizm zaczął się tak jakby wyciszać hormonalnie i z okrągłej dziewczyny zaczynała wydobywać się postać, zauważająca wreszcie, że bycie kobiecą wcale nie jest jej obce.
Należę do tych dziewczyn, które najlepiej czują się w swojej skórze, gdy mimo wszystko nie mają zbyt wielu dodatkowych kilogramów w pakiecie. Nic na to nie poradzę. Samo poczucie, że mam całkiem pokaźny pakiet szarych komórek, nigdy nie jakoś nie wystarczał. Jestem wybitnym wzrokowcem. Od kiedy pamiętam trudno mi było zaakceptować siebie z nadwagą, nawet tą młodzieńczą. Za wyjątkiem kilku okresów w życiu aż do teraz non stop próbuję dojść do optymalnej wagi i bywa to dla mnie cholernie trudne. Nie robię tego tylko ze względu na fajną figurę, ale również dla zdrowie. A moze nawet przede wszystkim dla niego ostatnimi czasy.
Nauczyłam się jednak jednej bardzo ważnej rzeczy – mimo tych dodatkowych kilogramów, których niektórzy twierdzą nie widać, staram się wydobywać z siebie kobiecość na wiele różnych sposobów. Dlaczego zaczęłam walczyć o to, aby jak najczęściej czuć się kobieco? Bo wtedy kiedy czuję się kobieco, mam totalny wyrzut endorfin i mogę góry przenosić! A ja chcę przenieść je wszystkie! Bo kto mi zabroni! ;-)
W przeciwieństwie do niektórych kobiet, ja o tę kobiecość muszę u siebie walczyć. Im częściej pamiętam o tym, aby wskrzeszać w sobie te pewne punkty, tym idzie mi to coraz lepiej.
Okresu ciąży i macierzyństwa nie wspominam jako rozkwitu kobiecości, a wiem że niektóre z Was miału zupełnie odwrotnie. Ciąża kojarzy mi się [abstrachując od tego szczęścia, jakim jest mały cudowny człowiek] raczej z opuchlizną, ciężkością, walką o dopinanie jeansów, kupowanie co miesiąc nowego stanika i takie tam. Tak już miałam w każdej ciąży i tyle w temacie. Nie lubię się rozpisywać w tej kwestii. Natomiast po ciąży, powiedzmy że po pierwszych trzech trudnych miesiącach, coraz częściej pomalutku uaktywniam w sobie przycisk „Kobieta” zamiast tylko naciskać już zajechany na maksa przycisk „Matka” ;-)
Obok przycisku „Kobieta”, są i inne przyciski. Na przykład „Dobry seks”, „Pewność siebie”, „Taranowanie rzeczywistości uśmiechem”, „Entuzjazm”. I aby je aktywować należy najpierw dojść do tej „Kobiety”. Nie wiem czy u Was jest z tymi przyciskami podobnie. U mnie one muszą współgrać, inaczej kolokwialna „dupa zbita”.
Dlatego, tak jak pisałam, abym mogła się świetnie czuć, codziennie walczę o to, aby machina została uruchamiana przyciskiem „Kobieta” i „Kobiecość”. Nie jestem typem Catherine Deneuve czy Brigitte Bardot, które z papierosem czy bez, zawsze wyglądały tak, jakby świat się wokół nich zatrzymał. Nie roztaczam wokół siebie aury zajebistości, a mimo to dochodzę do wprawy w tym, aby czuć się ze sobą świetnie. Bo od tego jak się czuję, zależy wszystko. Serio: niemalże WSZYSTKO.
Skupię się trochę na zewnętrzu, ale wybaczcie mi to. Głęboko wierzę, że ten wygląd [a właściwie to jak my same SIEBIE postrzegamy] i ta aura są mega istotne.
A to moje punkty mocy, które polecam wykonać, aby uruchomić uśpiony przycisk kobiecością zwany.
1. Znajdź w sobie coś, co w sobie lubisz. Nazwij to głośno i zacznij to w sobie pielęgnować.
Ja właśnie przystanęłam w pisaniu i zaczęłam wizualizację, co lubię w sobie najbardziej. Niech będą to rzeczy zarówno wizualne jak i niewizualne.
Co ja lubię w sobie? Lubię moje usta! Dlaczego o nich zapominam! Mogę z nich uczynić atut. Mogę nauczyć się je podkreślać. Całkiem niedawno wybrałam się do jednej z lepiej zaopatrzonych drogerii. Kupiłam konturówki i pomadki w intensywnych kolorach. To było chyba na znak tej mojej kobiecej pobudki! Przy okazji – dlaczego nie używałam do tej pory konturówek?! Dzięki nim nakładanie pomadki i jej trwałość, zaczynają mieć sens! Wiecie co się okazało? Że moje usta naprawdę świetnie wyglądają w intensywnych kolorach! Co prawda mojemu M. nie podchodzą pstrokate barwy, ja natomiast dostaję dzięki nim dodatkowych mocy! Poza tym, moja kobiecość nie wiąże się z tym, że chcę podobać się tylko mojemu Mężowi, o czym zresztą napiszę w ostatnich zdaniach, a dzieje się to prawdopodobnie poza moja kontrolą. Powiedziałabym nawet, że po pierwsze lubię podobać się SOBIE! :-)
Co jeszcze lubię? Lubię swoje włosy! Dlaczego tak rzadko robię z nimi coś sensownego? Są długie, w miarę zdrowe a ja wiecznie zaplątuję je w kok a la Mała Mi! Czas to zmienić! Zaczynam coraz częściej eksperymentować z nimi. Nabyłam ostatnio falownicę – niesamowita sprawa! Zaczęłam inwestować w kosmetyki naturalne, niedrogie, o dobrych składach, które nie oklejają łuski włosa a pielęgnują ją.
Co poza włosami? Lubię też swój głos. Podobno bywa kobiecy. Podobno głos każdej kobiety bywa zmysłowy, o ile tylko zacznie mówić szeptem. To może częściej szeptajmy? ;-) Na pewno macie komu… ;-)
Lubię też swoje paznokcie. Mam ładny kształt płytki i śmiało mogę eksperymentować z kolorami. Do niedawna nosiłam hybrydy. Świetne rozwiązanie. Były niestety odrobinę uciążliwe, bo wiązały się z cotygodniową wizytą w salonie, a u mnie z czasem ostatnio mega krucho. Postawiłam ostatnio na pielęgnację. Dobry krem, który staram się aplikować 2-3 razy dziennie, w miarę świeży kolor na paznokciach nakładany w pośpiechu nocą ;-) i dobrze wypielęgnowane skórki. Dłonie są naszą wizytówką. Wiem, że małe dzieci i ładne paznokcie czasami nie idą w parze, ale warto powalczyć o to. Ja staram się starać, taj to ujmę. Czasami się nie udaje, a czasami daję radę ;-) Przypomniały mi się sytuacje kiedy stałam na poczcie, albo zamawiałam coś w kawiarni a moje paznokcie miały na sobie czerwony lakier sprzed 3 tygodni. Czułam się nieswojo. Totalna samopoczuciowa masakra dla mnie ;-) Kiedy mam zadbany kolor na paznokciach, od razu dostaję 100% mocy.
2. Biżuteria czasami dodaje czegoś ekstra!
Przypomniały mi się nagrania do filmu dla jednej z kosmetycznych marek. Asia, stylistka, tuż przed moim wyjściem przed kamerę, rzuciła: „Magda, czekaj! Jeszcze tylko malutka bransoletka! Zobaczysz różnicę!”
I wiecie co? Rzeczywiście. Dużo w tym racji! Ta bransoletka sprawiła, że ludzkie oko świetnie uchwycało dodatkowe bling bling ;-) Kupiłam sobie ostatnio bransoletkę. Cichooo, koło srebrnych nawet nie leżała :D, ale tak zajebiście wyglądała do całego codziennego outfitu, że miałam ochotę co chwilę się drapać po głowie albo pokazywać coś paluchem mojemu synowi w oddali. Bosheee, ta kobieca próżność! :D
Sprawcie sobie coś ekstra. To robi robotę! Może być z cyber nieoryginalnego złota, a kto nam zabroni! ;-)
3. Zaplanuj sobie mega kobiece śniadanie!
Bo jakie śniadanie, taki cały dzień! Przynajmniej u mnie.
Powiem Wam tak. Kiedy zaczynam dzień od parówek przegryzionych kaszką truskawkową, albo kanapki z białego pieczywa i pasztetu, to tak jakoś średnio zaczyna mi się ten dzień zaczyna :D Mam wrażenie, że brzuch mi zaraz wybuchnie. Czuję jakby ten pasztet przechodził mi do żył i od razu ważę 100 kilo więcej ;-)
Ostatnio staram się planować śniadanie już wieczór wcześniej. Świetną opcją jest ten pudding chia, którego zrobienie trwa może 5 minut. Pisałam pewnie o nim setki razy, wybaczcie. Po jego zjedzeniu mam poczucie, że zrobiłam coś dla siebie. To cholernie ważne, aby nie zapominać w tym całym macierzyńskim zgiełku o tym, że to jak my będziemy się czuły, tak cała rodzina będzie tę energię od nas przejmować.
4. Może to trochę pójście na łatwiznę, jednak ja uważam, że dobre buty, to podstawa kobiecego samopoczucia! :-)
Mogą to być trampki, albo inne cichobiegi, które dodadzą Ci powera! Ja znalazłam ostatnio megaseksowne buty na obcasie, na słupku. Stabilne, z odkrytymi palcami, pasujące do jeansów. Wygodne, niewywrotne i nawet bieganie w nich za wózkiem mam zaliczone. Czuję się w nich jak Monica Bellucci na weneckim festiwalu :D Polecam poszukiwania! ;-)
5. I punkt piąty! Kombajn kombajnów!
Wyrwij się z domu, pójdź do kina na romantyczny seans, zafunduj sobie manicure, pedicure ale wypij kawę sam na sam. Oddaj dzieci pod opiekę Męża, teściowej albo kogoś z bliskich i odpocznij. Zafunduj sobie spacer, trening na siłowni. Kup sobie bukiet kwiatów. Załóż ulubioną spódnicę, spryskaj się ulubionym zapachem, uśmiechnij się do siebie w lustrze, popatrz na siebie jak na kogoś kto dokonał co najmniej jednego cudu, po którym wielu facetów miałoby traumę do końca życia ;-). Weź głęboki oddech i uświadom sobie, że przed Tobą jeszcze wiele lat, które możesz [ a moimz daniem musisz obowiązkowo!] przeżyć kochając SIEBIE! Polub się. Swój uśmiech, Twoje gesty. Spójrz sobie głęboko w oczy i przypomnij sobie w nich chwile, kiedy czułaś się, jakbyś wygrała wszystko, co było do wygrania. Pierwsza randka. Pierwszy pocałunek. Pamiętasz, co czułaś?
I ponad wszystko: bądź sobą. I bądź jak najczęściej w swoich oczach kobiecą wersją samej siebie.
Uwielbiam ten cytat, bo ma on w sobie trochę pazura i na pewno dużo prawdy ;-) Pssst, ja oprócz poniższych osób, ubieram się również dla siebie ;-)
Gdyby kobiety ubierały się tylko dla jednego mężczyzny, nie trwałoby to tak długo. – Marcel Archard ;-)
1 komentarz
:) Powiedziałam tak kiedyś mężczyźnie, który pytał czemu tak długo zajmuje mi wyjście… Odparł coś, co wydaje mi się jeszcze trafniejsze: Bo wtedy chodziłyby nago. Pół roku później zostaliśmy parą, a za rok zostanę jego żoną i będę pełnoprawnie paradować nago po naszym wspólnym domu.
Wszystkim czytelniczkom życzę tego jedynego, a Tobie dziękuję za wspaniałe wspisy. Szczerze pozdrawiam!