Wtorek wieczór. Już czujesz, że najgorsze się zbliża. Dreszcze, łamanie w kościach, początki kaszlu i zatkany nos, który uniemożliwia pobieranie tlenu z powietrza. Krztusisz się własną śliną. Głos Ci się łamie. Wszyscy śpią. Zostajesz sama na placu boju.
Ostatkiem sił wkładasz naczynia do zmywarki [ gdybyś miała rzekę w pobliżu, pewnie umyłabyś je tamże]. Znajdujesz przycisk włączający to ustrojstwo i modlisz się żeby odpaliło. Uff. Działa. Czerwona dioda na wskroś prześwietla Ci czoło. Jesteś uratowana. Masz teraz dodatkowe 15 minut żeby odkurzyć z podłogi martwe szczątki mijającego dnia. Znajdujesz odkurzacz, odpalasz go stopą [ręka jest już nadwyrężona po przejściach ze zmywarką], sięgasz po długą rurę i centymetr po centymetrze skanujesz płaską przestrzeń. Najgorsze są te zagłębienia przy łączeniach z listwami, i fugi. Najmniejszy pył, najdrobniejszy okruch pali Cię w oczy. Dojeżdżasz tam i zmiatasz go ruchem posuwistym z powierzchni Ziemi. Odkładasz odkurzacz na swoje miejsce. Kosztowało Cię to niemało. Najchętniej zostawiłabyś go na środku mieszkania, z poplątanym kablem. Ale nie, perfekcyjnie wciągniesz kabel i rozprostujesz najmniejszy supeł. Teraz najgorsze.
W trakcie skanowania powierzchni wzrokiem zdążyłaś zauważyć jak bardzo jest ona poklejona. Włączasz czajnik. Czekasz przy nim te kilka minut, zanim woda się zagotuje, próbując złapać oddech. Wdech, wydech, wdech, wydech. Tak właśnie pokazywał Ci kiedyś Pan od WueFu. Wciągasz powietrze nosem, wypuszczasz ustami. Tym też już się zmęczyłaś. Próba dotleniania komórek całego ciała to dla Ciebie katorga. Ale i to zniesiesz. Trrryk. Woda już się zagotowała. Dolewasz do wiadra trochę zimnego, przezroczytego płynu z kranu, odrobinę Czyszczącego I Fiołkamipachnącego, kichasz w między czasie trzy razy i zabierasz się do mycia. Czwarty raz kichnęłaś. Nie lubisz tego, kichanie wytrąca Cię z rytmu. Niech to szlag. Zalałaś sobie kapcie w trakcie wyżymania przeklętego mopa. Ściągasz kapcie i poruszasz się teraz w skarpetach. Kafelek po kafelku, panel po panelu, listwa przy listwie. Fuck! Brudna woda poplamiła dół Twoich jasnych zasłon. Mogłaś je zrobić krótsze, ale nieee. Chciałaś żeby idealnie muskały o podłogę. Masz za swoje. Ostatni ruch przedramion i uff. Koniec.
Ścierasz teraz blat. Zła kolejność! Miałaś najpierw zetrzeć blat a później brać się za szorowanie podłogi. Wszystkie okruchy, skaczące z radości jak pchły, usiadły na niej i kłują Cię w oczy. Zamykasz je, udajesz że nie widzisz co się przed chwilą stało, gasisz światło i wychodzisz. Idąc przez długi przedpokój mijasz łazienkę. Przemknęło Ci przez myśl, że może się wykąpiesz, ale stwierdzasz zdecydowanie, że to ponad Twoje siły. Odkręcanie wody, szukanie ręcznika i próby niepoplamienia podłogi wodą wydają się być katorżniczą czynnością. Nie dzisiaj. Jutro rano to zrobię – myślisz głośno. Rzucasz się na łóżko i odpływasz. Mija kilka sekund. Dziecku przypomniało się, że chce się przytulić do swojej Mamy, właśnie teraz. Właśnie teraz chce mu się pić. Otwierasz oczy, oświecasz telefonem bliską przestrzeń i wkładasz pierś do dzioba temu Małemu Kochanemu Człowieczkowi…
Poniosło mnie ;-) Teraz już zupełnie poważnie. Zbijam temperaturę i walczę z przeziębieniem. Ale czasami zastanawiam się:
skąd my kobiety czerpiemy tę kosmiczną energię?
Gdzie są te jej pokłady, do których sięgamy, gdy rozbiera nas choroba/choroba rozbiera dziecko/a do zrobienia jest tyle, że często nie mamy na to sił będąc w pełni zdrowia. Tymczasem dopada nas grypa a my włączamy tryb SUPERMANKI!
zdjęcie: www.hellowall.nl
3 komentarze
nie wiem skąd to, ale błogosławię
nie wiem skąd to, ale błogosławię
No właśnie chyba z kosmosu ;) bo jak to inaczej wytłumaczyć ? ;)