Przyznam się Wam dzisiaj do czegoś, o czym na początku nie chciałam nikomu opowiadać, bo wydawało mi się, że temat jest tak cholernie wrażliwy i trudny do ogarnięcia, że już na starcie powinnam się zamknąć.
Doszłam jednak do wniosku, że przełamię ten wewnętrzny lęk i postaram się powiedzieć publicznie o czymś, co na początku nawet w gronie moich najbliższych łamało mi głos i moczyło mi oczy. To są tematy, o których wybitnie trudno rozmawiać. Nawet pisać jest o nich trudno, jednak przychodzi w życiu taki moment, w którym trzeba wziąć byka za rogi i uświadomić sobie, że nic nie trwa wiecznie a nasze życie jest bardziej kruche niż się komukolwiek może wydawać.
Niecały miesiąc temu zupełnie niespodziewanie straciłam bliską mi osobę. I chociaż wylałam morze łez i przez ostatnie tygodnie trudno mi było się pozbierać, to ta smutna nowina wprowadziła do mojego życia wiele zmian. Wiele pozytywnych zmian również, o dziwo! Uświadomiłam sobie bardzo ważną rzecz, której postanowiłam nie zostawiać samej sobie. Zdecydowałam ogarnąć temat najszybciej, jak tylko będę potrafiła.
I zrobiłam to.
Nikt z nas nie lubi rozmawiać o śmierci. Zapewne każdemu z nas wydaje się, że nasze życie prawdopodobnie będzie trwało niemalże wiecznie, a kiedy opuścimy najbliższych to jest szansa, że opuścimy ich w momencie, w którym wszyscy będziemy na to gotowi. W którym zdążymy się ze wszystkimi pożegnać, zdążymy każdemu powiedzieć coś od serca i pewnego dnia zwyczajnie zamkniemy oczy w najwłaściwszym dla wszystkich momencie.
Bzdura!
W ciągu ostatnich tygodni zorientowałam się, że na nic nie możemy być nigdy przygotowani. Że ten koniec, o którym nawet nie chcemy myśleć, może być bliższy niż nam się kiedykolwiek może wydawać. Nasza lampka może zgasnąć w najgorszym momencie. Może przestać się świecić wtedy, gdy nasze dzieci będą jeszcze małe a nasze małżeństwo będzie w najcudowniejszym jego momencie.
I w pewnym momencie po prostu odejdziemy nie zdążywszy się z nikim pożegnać zostawiając wszystkich w bardzo trudnym położeniu. Nie tylko emocjonalnym, ale również egzystencjalnym. Położeniu, które może przytłaczać swoim ciężarem z każdej możliwej strony.
Jest duże prawdopodobieństwo, że czytają mnie właśnie teraz kobiety, które są głową rodziny. Możliwe, że czytają mnie teraz również mężczyźni, którzy są finansowym filarem dla wszystkich i zdecydowali, że to oni przejmą pałeczkę budżetową pozwalając kobiecie zająć się domem i dziećmi. Co się stanie w przypadku nagłej nieobecności tych osób spowodowanej czymś cholernie nieszczęśliwym? Nagle zawali się świat drugiej stronie. Będzie trudno pozbierać myśli i będzie trudno zaczynać od nowa. Wszystko stanie na głowie. Nasze emocje, nasze finanse, nasze zobowiązania i wspólne plany.
Po wielu przemyśleniach w ostatnich dniach i emocjach, które temu towarzyszyły, i biorąc pod uwagę, że w chwili obecnej rodzina, którą tworzymy z mężem, jest w dużej części zależna ode mnie i od niego, postanowiliśmy ubezpieczyć nasze życie i zdrowie tak, aby gdyby cokolwiek kiedykolwiek nam się stało, to nasza rodzina będzie mogła pomału i bez dramatów stawać na nogi.
Czy popełniłam błąd myśląc perspektywicznie i nazywając ewentualną śmierć po imieniu? Myślę, że nie. Że spotkałam się właśnie z realizmem, którego kiedyś mi brakowało.
Dlatego jeśli na Tobie również polega cała Twoja rodzina, zrób coś dla mnie. Dla świętego spokoju, dla spokojnego snu i dla zabezpieczenia Twoich najbliższych, pomyśl o tym, aby ubezpieczyć swoje życie i zdrowie. Tak po prostu.
Nikt nie myśli o pożegnaniach. Ja też o tym nie chcę myśleć, ale zdecydowałam, że o tym myśleć po prostu trzeba.
I kiedy wczoraj podjęłam ten krok i podpisałam pewne dokumenty, poczułam ogromną ulgę i pewnego rodzaju spokój. Że gdyby kiedykolwiek stało się cokolwiek, co naruszyłoby spokój moich najbliższych, ja pomyślałam o tym, aby mieli szansę wychodzić na prostą bez przyziemnych zmartwień.
Wiem, że myśleć o tym trudno, ale warto. Uściski! I żyjmy, cholera jasna, wiecznie! :-)
3 komentarze
Byłam w 8 miesiącu ciąży gdy zmarła moja bratowa(27lat) wyłam dniami i nocami… Nie pogodzilam się z jej śmiercią bo to strasznie niesprawiedliwe że taka dobra osoba umarła zostawiając nas tu wszystkich w żałobie:( współczuję Ci straty i pamiętajmy o tym że życie to tylko chwila! Cieszmy się nią i kochajmy ludzi i świat
Bez względu na to, co zdobywamy, wcześniej czy później to tracimy. Warto zadać sobie trochę aby przynajmniej umieć się tym cieszyć :)
Blisko 4 m-ce temu, na niecałe dwa dni przed porodem, który musiałam mieć wywołany, zmarł mój brat. Na dodatek mieszkając za granica nie mogłam byc na pogrzebie ze względu na to, ze byłam po co i nie miałam jeszcze dokumentów dla dziecka. Trudno sobie takie coś wyobrazić i przeżyć. Gdyby nie moje dzieciątko, które pomoglo przetrwać mi ten bardzo trudny czas, i moim bliskim także, bo urodziła się w takim momencie, nie poradziłbym sobie. Nigdy wcześniej nawet nie wyobrazilabym sobie, ze coś takiego może mnie i moja rodzine spotkać. Zycie bywa bardzo zaskakujące i nieprzewidywalne, dlatego trzeba doceniać to co mamy i chwytać każda chwile, bo nigdy nie możemy byc pewni co się wydarzy.