Ostatnie tygodnie były dla mnie wybitnie ciężkie. Junior przechodzi chyba skok rozwojowy, w który niby nie wierzę, ale czym mogę sobie wytłumaczyć jego marudzenie 24/7? Tylko ten skok jakoś ratuje moje nerwy, bo mam czasami ochotę go powiesić na dachowej antenie telewizyjnej.
Mam wrażenie, że tylko to przyniosłoby jakiś skutek , choć obawiam się, że chłopak zagłuszałby odbiór wszystkich kanałów w dzielnicy.
Starszak jest do rany przyłóż, o ile nie nadepnę mu na odcisk i tylko wtedy, gdy wszystko będzie po jego myśli. Mąż też ostatnio dawał mi w kość. Bo i ja jemu dawałam w tyłek. Także sami widzicie, że w przyrodzie i rodzinie nic nie ginie ;-) Uzupełniamy się pełną parą. Dzisiaj w nocy nawet mój M. obiecał mi w okolicach godziny 3.56 nad ranem, że „spróbujmy się jutro nie kłócić” na co ja przystałam, i tak bez kłótni trwamy aż do godzin popołudniowych.
W ramach ten bezkłótniowej passy dzisiaj całą rodziną wybraliśmy się na ostatnie zakupy, bo jak zwykle chleba brakuje. Masło zostało wsmarowane w dywan a ulubione jogurty mojego syna dostępne są tylko w jednym z najdalszych marketów. Sami widzicie, że kolokwialnie „do syta”.
Pojechaliśmy całą czwórką do sieciowego hangaru. Ja z leka zmęczona, wspominałam sobie między alejkami, jaki był rok 2016. Dobry był. Zaskakujący. Przełomowy. Męczący, ale na własne życzenie go takim zrobiłam ;-) No idę sobie tą alejką z alkoholami, bo wypadałoby kupić coś na wieczór. Niby mamy coś tam kupionego od tygodnia, ale gdyby ustrojstwo spadło na posadzkę i się rozbiło, jak to było rok temu, to nie darowałabym sobie świętować bez łyka taniego szampana ;-) Przedzieram się przez półki. Szukam taniego pseudo-szampana, bo te ruskie lubię najbardziej [a co się będę czaić, że mam gust taki a nie inny ;-)] i … mam go! Trzymam go mocno w ręce, żeby mi nie wypadł, bo mam świadomość, że później niczego nie kupię.
Trzymam go mocno. Idę z nim pomału w stronę kas i zaczepia mnie pan w średnim wieku z wąsem.
– Niech pani nie pije kropli tego taniego szampana!
– Ale jak to?! Dlaczego??? – pytam w szoku, zestresowana. Czuję podskórnie, że to pewnie jakaś trefna partia albo jest rakotwórczy! Albo nie wiadomo co. A facet patrzy mi głęboko w oczy i kiwa paluchem.
– No przecież mówię, żeby nie piła pani kropli a wypiła chociaż pół butelki! Dopiero wtedy doświadczy pani jego zbawiennego wpływu!
Taka sytuacja :D Wypada się zastosować! ;-) Do siego roku zatem! ;-) :-***
Brak komentarzy