sierpień 2018
Jeśli śledzicie moje Instastories na Instagramie (klik), czyli relacje niemalże na żywo z naszego życia codziennego, to już pewnie zobaczyliście, że dzisiaj Junior dostał ode mnie lodowe kuleczki.
Był jednym z wielu dzieciaków, którym rodzice postanowili je dzisiaj kupić. Jedni te kuleczki lodowe uwielbiają, inni ich nienawidzą. Z kolei trzeciej grupie kuleczki te są obojętne. Tak między nami – ja akurat zaliczam się do tej trzeciej grupy ;-)
Z kolei te kuleczki nie są obojętne dla mojego Syna, nie będę ściemniać. On je uwielbia. Pierwszy raz zjadł je dwa tygodnie temu, kiedy razem z moim bratem i jego dziewczyną poszliśmy na spacer przez krakowskie Stare Miasto.
Dlaczego o tym dzisiaj piszę?
Piszę o tym dzisiaj nie bez powodu. Dokładnie przed kilkoma minutami dostałam w prywatnej wiadomości cały wykład od jednej z obserwatorek na Instagramie, że „te lodowe kuleczki to zło wcielone! Że nie powinnam tego dziecku podawać. Że lepiej żebym mu dała banana, jabłko, czekoladę. Że jak tak w ogóle można. Później będą nowotwory, słaby apetyt, zły wzrok i ADHD.” Tak +/- brzmiała wiadomość do mnie.
Zamarłam. Zamarłam nie dlatego, że się przestraszyłam a dlatego, że ktoś podanie dziecku czegoś słodkiego kojarzy z przestępstwem i sugeruje mi, że tak na codzień wygląda dieta moich dzieci. Nie, ona tak nie wygląda! Trust me, man.
Z czego składają się te lodowe kuleczki?
Zapewne z wody, cukru i barwników. Trochę wsadu owocowego, trochę śmietanki. Trochę tego czy siamtego. Ogólnie jest to lodowy ulepek, który uwielbia dość spore grono dzieciaków. Mój Syn też je lubi. Stety, niestety. Lubi je, bo są inne i są słodkie.
Jakim prawem podałam dziecku te lodowe kuleczki?
Podałam je zgodnie z „prawem matki”, która doskonale wie, co robi! Niemożliwe, co nie? Ano możliwe!
Po pierwsze – tak nie wygląda codzienna dieta moich synów. Słodycze dostają oni sporadycznie, zazwyczaj w piątki albo soboty. Po drugie – doskonale wiem, na czym polega racjonalne żywienie i racjonalne … myślenie! Kiedy moje dzieci dostają ode mnie słodycze, a jest to naprawdę sporadyczne, doskonale wiedzą, że nie są one zdrowe. Za każdym razem, gdy proszą mnie o coś słodkiego, rozpoczynam dialog:
Ivo, Teo. To zawiera bardzo dużo cukru, wiecie o tym, prawda?
W tym momencie następuje potakiwanie głową.
Wiem, że Wam to smakuje, ale musicie wiedzieć, że to nie jest zdrowe dla Waszego organizmu. Wiem, że macie ochotę spróbować, jak to smakuje, dlatego pozwolę Wam spróbować, ale pamiętajcie, że nie pozwolę Wam tego jeść w dużych ilościach. Chcę żebyście byli zdrowi, rozumiecie? Wy też chcecie być zdrowi?
W tym momencie też następuje pokiwanie małych główek.
Po takim małym wykładzie, który ma różne brzmienie w zależności od sytuacji, chłopcy zazwyczaj w wybrany dzień tygodnia dostają ode mnie porcję czegoś słodkiego. W tym wypadku były to lody kulkowe.
Dlaczego dokonałam „zbrodni”?
Otóż robię to świadomie. Wolę, żeby przy mnie w ograniczonych ilościach próbowali smak słodkich rzeczy i wiedzieli, że nie jest to zdrowe, ale w małych ilościach im nie zaszkodzi, zamiast obżerać się słodyczami bez kontroli, jak to miało miejsce w jednej z sali zabaw przed kilkoma tygodniami, gdy mama spuściła na moment z oczu swoje pociechy!
Mama poszła na ławeczkę porozmawiać przez telefon a jej trójka dzieci dorwała się do opakowania żelek, które miała plecaku ich kuzynka i w ciągu kilkunastu minut opędzlowali całe półkilogramowe wiaderko z tekstami typu: „Uwaga, chyba idzie mama!” chowając się po kątach i patrząc, czy nie będą przyuważeni.
Czy takie zabranianie ma sens? Każdy odpowie sobie na to pytanie sam. Ja przyjmuję moją strategię. A jaką Wy przyjmujecie?
Jaki jest u nas skutek mojego podejścia?
Kiedy Starszak dorwie się do loda kupionego w jednej z lodziarni zwykle w połowie jedzenia mówi:
– Mamo, już nie mogę! Za dużo słodkiego na dzisiaj.
Zna smak słodkich rzeczy. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie są zdrowe i pomału zaczyna sam wyznaczać swoje limity. Wiecie, jak bardzo się cieszę? Cieszę się po prostu, że nie musiałam przyjmować polityki, którą znam z opowieści mojej znajomej, która zna dzieciaki swoich znajomych. Oficjalnie cukier u nich nie istnieje w kuchni a dzieci jedzą tylko „zdrowe rzeczy”, ale kiedy ich dzieci ją odwiedzają podczas, gdy dorośli grają w planszówki, to dzieciaki jej znajomych opędzlowują lodówkę i szafki z ciastek, czekolad i cukierków. Czyli w domu nie mogą, ale nadrabiają gdzie indziej rzucając się na to bez kontroli.
Co się zatem stało, kiedy mój Syn zjadł lodowe kuleczki?
Zatrzymał się z ich jedzeniem w 1/3 porcji twierdząc, że już nie może i cytuję:
„Nie modę. juś wystalczy słodkości, Mama!”
Mogę być dla niektórych złą matką, wyrodną podając od czasu do czasu słodkie rzeczy. Ale robię to świadomie i patrząc na moich chłopców widzę, że moja strategia przynosi plony! Znają granice, potrafią już się zatrzymać i wiedzą, że cukier nie jest dla nich dobry – i to moim zdaniem jest najważniejsze!
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat lub nie chcecie zgubić informacji w nim zawartych możecie go udostępnić – z góry dziękuję! :*
2 komentarze
Ta druga sytuacja…. Jakbym widziała siebie. Baba „trzydziecha” nie może się uporać z kompulsywnym obżarstwem. A tu jest hit-bratu wolno było wszystko! Argument? Dziewczynka nie może być gruba. To dziewczynka wcinala po kryjomu. I ta dziewczynka cierpi od dzieciństwa do dziś. Dlatego moje córki znają smak słodkiego i umieją powiedzieć dość. Ja, do dziś, NIE
Dzieciaki dzisiaj jedzą gorsze świństwa. Gdyby to był częsty pokarm to rozumiem, ale raz na jakiś czas to i ja wypiję coca-colę.