Nie sądziłam, że dożyję czasów, w których to blogosfera będzie próbować odpowiadać na wszystkie moje pytania życia codziennego. Myślałam, że Wujek Google wystarczy. Urodziło nam się ostatnio spore grono ekspertów w każdej dziedzinie, wręcz krzyczących do mnie o swoim profesjonalizmie. Ponieważ wybrałam sobie sos, w którym się marynuję [ przyp.tłum. sos parentingowy] to głównie w tych rewirach się poruszam.
Cenię sobie zdanie kilku blogerów, którzy potrafią ten swój profesorski staż rodzicielski podparty habilitacją doświadczeniową wyłożyć w sposób klarowny. Poruszają tematy istotne z punktu widzenia wychowania dziecka. Jednak nie stawiają swojej osoby na piedestał. Robią to tak elegancko, że sam Lord Lugard by się tego nie powstydził. Ponieważ zdecydowałam się nie wymieniać pełnych nazw blogów, ograniczę się tylko do sugestii. Dla przykładu, taka Lu, albo Ni. Albo Po i Ar, lub Ha. Klasa sama w sobie.
Tymczasem na naszym polskim, parentingowym poletku wyrosło nam pokolenie profesorów.
Prof. zwyczajny bloger habilitowany nauk parentingowych powie mi co mam jeść karmiąc piersią, aby moje dziecko nie dostało kolek, przy tym narobi tyle byków pseudonaukowych, że ciężko skupić się na treści właściwej, której jest w poście jak na lekarstwo. Mógłby dać sobie spokój, gdyż nie wymyśli nic ponad to co napisała Ha, a przy tym nie zrobi tego lepiej. Ale profesor brnie z tematem dalej i próbuje być omnibusem.
Prof. zwyczajny bloger habilitowany nauk parentingowych powie mi jakich bajek nie powinno oglądać moje dziecko. Nadmieni też skutki uboczne karmienia najmłodszych taką a nie inną pozycją rysunkową.
Prof. zwyczajny bloger habilitowany nauk parentingowych powie mi dlaczego mój związek wkrótce zacznie przechodzić poważny kryzys i wypunktuje jak mam sobie z tym radzić. To nic, że jego wiedza jest bardzo płytka, a z zakresu psychologii żadna, ale użyje takich słów, aby z treści posta biła elokwencja [przesłanie jest nieważne]. Bo to elokwencją, tą ważną blogerską papką, można nakarmić rzeszę czytelników.
Prof.zwyczajny bloger habilitowany nauk parentingowych powie mi dlaczego krzyk w obecności dziecka szkodzi. Ja wiem, że szkodzi, ale on będzie mi próbował wyjaśnić, że on ma nieco inne spojrzenie i bardziej perspektywiczne niż artykuł z portalu dziecisawazne.pl , który [na marginesie] jest łudząco podobny do swojej profesorskiej kopii. A nawet jeśli skorzysta z jakiegoś źródła to nie przyzna się do tego w swojej bilbiografii, pod treścią notatki.
Pisząc ten post nie mam na myśli blogów lifestylowych, które tak samo jak i mój blog, dość płytko pływają w odmętach naukowych. Chyba celowo [mam rację?] nie wybieramy tematów kontrowersyjnych, aby na siłę próbować wykazać się wiedzą/niewiedzą w danym temacie. Mam na myśli blogi rodzicielskie, które opierają swoją siłę na artykułach i odniesieniach do konkretnych tematów. Nie uświadczysz na nim wielu zdjęć, gdyż to treść ma być ich bronią, nie obraz. Ale wraz z popularnością danego bloga widzę w oddali napis „fame”, jeszcze niewyraźny, jednak stale coraz bardziej widoczny. Przestaję widzieć w postach próbę zjednoczenia, zrozumienia rodziców i ich problemów, a dostrzegam wyraźny trend próbujący stworzyć dwa obozy. W treści artykułów występują chwytliwe słowa: seks, głupie, bicie dziecka, które maglowane są przy każdej okazji. I zdecydowałam, że nadszedł czas aby zweryfikować to, czy ja mam czas i ochotę na czytanie tych dyrdymałów. Każdy blog przechodzi pewną metamorfozę, a moja w tym rola by ocenić, czy to co czytam nadal jest treścią, której ja potrzebuję.
Toteż przesiewam i analizuję. I tak od tygodnia czytam, przyglądam się i widzę liczne grono profesorskie, które ryje w ziemi mały dołek i zbiera na kupkę te swoje mądrości. Okopuje się wiernymi czytelnikami i zbiera audytorium oklaskujące każdą tezę. Jednak gdy okazuje się, że jeden z czytelników ma odmienne zdanie i próbuje nawiązać dialog, jego komentarz zostaje [w przeciwieństwie do tych oklaskujących] bez odpowiedzi lub też w ogóle nie doczeka się publikacji. Toteż pytam się: jaki jest sens zadawać czytelnikowi pytanie w treści artykułu, a następnie nie publikować jego kulturalnej odpowiedzi? Przesiewam dalej. Oddzielam ziarno od plewu. Zapominam o tych wiadomościach, na które nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż nos profesora był wyżej od jego kory mózgowej i wzgórza.
P.S. Przy okazji przybijam pionę tym, którzy mają jaja i nie silą się na parentingową habilitację! Z dystansem też można! I chwała Wam za to!
P.S. 2 Zapewne zdecydowanie później doszłabym do podobnych wniosków, gdyby nie mój Mąż, któremu pokazałam mimochodem kilka kwiatków. Aby dostrzec niewidzialne dla oczu, czasami trzeba stanąć z boku …
27 komentarzy
Ciekawa jestem, jakie to kwiatki :P O mnie nie piszesz, jestem pewna hi hi ;).
Szczęślivo widzę małą rozbieżność – wujek google odpowiada zapytany, nie wpada do Twojej sypialni czy pokoju dziecka i nie wyrzuca tysiąca wyników z błędami ;) Tekst rewelacja :)
słuszna uwaga!!!
O rety też mam nadzieję, że to nie o nas :)
Jeżeli to ja jestem Ni to odetchnęłam z ulgą. Natomiast jeżeli to nie ja, to żądam usunięcia tego komentarza!!! :)
zastanawiam się jak długo jeszcze powinnam trzymać Cię w niepewności ;-D
idealnie ujęłaś to co ostatnio widzę w parentingach. Chyba również zacznę przesiewy robić. pozdrawiam
Niektóre porady (o dziwo) biorą się z dobrego serca :) Ja czasami piszę o tej czy o innej bajce, czasami doradzając, czasami odradzając i nie czuje się jak wyrocznia :)
Dobrze też zaproponować przy okazji jakąś alternatywę, tak aby nie zostawić czytelnika w próżni. Skoro pewna pozycja jest ochłapem, to może są także jakieś godne uwagi? Pewnego razu tak się zagalopujemy w róg, że dojdziemy do wniosku, że wszystkie bajki są totalną produkcyjną klapą bez przekazu.
niedługo bankowo otworzą jakieś doktoranckie z parentingów, taaaakie zapotrzebowanie ;)
zastanawiam się czy ja bym siebie widziała na takim kierunku ;-P
Lubię blogi asertywne (tak to ujmę). Ale te z klapkami na monitorach to już niekoniecznie. Trafne spostrzeżenia, oj trafne!
piona
Grażka, piona!
Oprócz treści ważna jest forma. Duże znaczenie ma to, jak wywody, wynurzenia i przemyślenia są podawane. Jak dla mnie lepiej tak, jakbyśmy siedzieli przy kawie, a nie stali przy mównicy i udzielali wykładu początkującym studenciakom.
Justyna, zdecydowanie masz rację! Ja preferuję kawę na ławę bez upiększaczy i zbędnych niuansów.
Ni kojarzę :D
nic a nic? :-D
I znowu ta Lu, no gdzie nie spojrzę to Lu i Lu…. dajcie jej jakąś nagrodę albo przynajmniej nominację a zagłosuję ;) o ile to o nią chodzi… Ja już dawno zrobiłam tzw. akcję odlubiania wszystkowiędzących habilitowanych ;) Chociaż może z moim doświadczeniem zamiast pisać o radości powinnam skupić się na innej życiowej bardziej parentingowej mądrości ;)
Dawaj! Nie ograniczaj się! :-D
:) Zgadzam się w zupełności ;) Ja rozpoczynając pisanie bloga, miałam właśnie plan, by sięgać po ambitniejsze tematy. Ale gdy rozejrzałam się trochę wokół, zobaczyłam, że nie mam ochoty być częścią kłócącej się i nos zadzierającej wysoko grupy profesorskiej, podsycającej tylko puste dyskusje. Dlatego o małych rzeczach wolę. O małych dniach i chwilach naszych. Tak o, zwyczajnie.
To chyba wpis między innymi o takich blogach jak mój. Wiesz Magda, tego o czym piszesz bałam się najbardziej zakładając bloga. Wiem doskonale, że to co sprawdza się u nas niekoniecznie musi przynieść skutek w przypadku innego dziecka, jednak jako autor nie potrafię (może jest to pewna moja ułomność) ocenić, czy treść jest napisana w opisany przez Ciebie profesorski sposób, czy zgodnie z moim założeniem, że chciałabym rodzicom podpowiadać pewne rozwiązania, ale w żadnym wypadku niczego nie narzucać. Nigdy jeszcze nie miałam poczucia pisząc którykolwiek wpis, że to ja jestem w tym temacie najmądrzejsza.
Ja u Ciebie nie dostrzegam profesorskiego tonu. Potrafisz wypośrodkować swoje osądy. Poza tym masz pole do popisu – masz trzy szkraby, które już nauczyły Cię jak się z nimi obchodzić. Ostatnio jak rpzeczytałam u Ciebie post dot.krzyku, to zatrzymałam się nad swoim zachowaniem i dało mi to do myślenia…
Ufffff kamień spadł mi z serca :)
Ja tam bym chciał taki tytuł, ale na papierze :) Żeby w ramce wisiał :) Później już tylko nagroda Nobla i będę czuł się spełniony :)
Kurcze, jak zwykle nie wiem o co chodzi. Już mi się wydaje, że w miarę znam parentingi a jak kwestia nie dotyczy rajstopek contra legginsów, to czuję się jak dziecko we mgle. (Rodzice, nie wolno zostawiać dziecka we mgle, bo może się zgubić. To radziłam ja, Rogala ;D )
Rogala, dobrze prawisz! :-)))
No i się teraz zestresowałam. Mój blog jest nowiutki i obiecuję, że będę się starała nie wpaść w ten krajowy nurt moralizatorstwa, choć opieram się na tematyce mamuśkowych inspiracji :-) Tymczasem poddaję się pełnej skrutynacji i sugestiom czy idę w dobrą stronę:-)