Byliśmy wtedy umówieni z Gaią w jednej z medycznych placówek. Młodą czekało USG.
Miejsce dobrze mi znane, bo z każdym z moich chłopców też tam stawialiśmy się na USG główki, brzuszka czy bioder. To prywatna placówka (choć wygląda jakby się tam czas zatrzymał na latach 50-tych…), której niewątpliwą zaletą są dobrzy lekarze i fakt, że jest bardzo blisko naszego domu. Minusem tego miejsca jest coś, co wymaga naprawy i to jak najszybciej, co za każdym razem zwala mnie z nóg i robię oczy jak pięciozłotówki.
Byliśmy umówieni na 15.00 z minutami i jak to mam w zwyczaju pół godziny przed wizytą zadzwoniłam do placówki z pytaniem, czy przewidywane jest jakieś opóźnienie, wizyty czy może wejdziemy o czasie. Wolę zaoszczędzić czekania w poczekalni i spożytkować ten czas na coś sensownego, tym bardziej że pół godziny czy godzina ewentualnego opóźnienia totalnie rozbija mi dobę i burzy porządek dnia. Kiedy wychodzę do lekarza i nie chcę zabrać ze sobą całej ferajny dwoję się i troję, by ktoś się w tym czasie nimi zajął, dlatego wiedza o każdym opóźnieniu jest na wagę złota, serio!
Zadzwoniłam do placówki i grzecznie zapytałam, czy przewidywane jest opóźnienie. Pani recepcjonistka, od lat ta sama i od lat równie oschła, postanowiła moje zapytanie cięcie zripostować. Cichutkim i ospałym głosem, niemalże zza światów, zaczęła mi sylabizować swoje oświecone myśli:
– Jak Pani przyjdzie z dzieckiem, to na miejscu się okaże czy będzie opóźnienie czy nie. Ja nie jestem wróżką.
– Pani jest na miejscu, rozumiem? To jest chyba Pani w stanie sprawdzić, czy pacjenci mają opóźnienie czy też nie? Zazwyczaj są u Państwa opóźnienia ponad półgodzinne a nawet godzinne, a dla mnie pół godziny to cenne 30 minut, które wolałabym przeczekać w domu zamiast męczyć się z dzieckiem w tłocznej poczekalni, tym bardziej że jesteście prywatną placówką, w której zapisujecie Pacjenta na konkretną godzinę. Dziwnym trafem w wielu innych miejscach panie z recepcji dzwonią, aby poinformować o czasowych obsuwach…
– Pani przyjdzie, to się okaże, czy jest opóźnienie. – odpowiedziała pani recepcjonistka. Coś jeszcze czy to wszystko? – dodała.
– Właściwie to mnie intereso… – i nie dokończyłam zdania. Pani recepcjonistka zdążyła odłożyć słuchawkę.
Miałam ochotę sobie soczyście przekląć. Darowałam sobie. Założyliśmy kurtki, zapakowaliśmy młodą w śpiworek i wyszliśmy z domu.
Wybiła godzina 15.15, byliśmy już przy samej przychodni i mówię do mojego M.:
– Słuchaj, idź tam na górę i obczaj, czy mają opóźnienie czy nie. Jak mają, to bez sensu czekać w poczekalni, to sobie jeszcze pospacerujemy z Gaią.
M. poszedł. I jak poszedł, tak go wcięło na kilka dobrych minut. Wrócił totalnie wkurzony i powiedział:
– Dawaj mi tu młodą, ja to załatwię.
– Zdążyła Cię już (baba) wkurzyć, widzę? – zapytałam.
– Tak, ona będzie się ze mną licytować, czy powie mi, czy jest opóźnienie czy mi nie powie. „Pan przyniesie dziecko, to się okaże czy jest opóźnienie!” :D – skwitował mój M.
I podobno ustawił kobiecinę do pionu przy całym personelu i zebranych pacjentach. Tym razem jak wchodziłam to szanowna pani uśmiechnęła się, grzecznie poprosiła o dokumenty zamiast cedzić przez zęby oschłe: „imię dziecka”, „nazwisko”, „miejsce zamieszkania.” Dało się, ano dało, tylko trzeba było zgarnąć porządny opierdziel od pacjenta, który jako jeden z niewielu nie dał sobą pomiatać i traktować jak bydło.
A ja widzę, że nic, totalnie nic od 5 lat się w tamtym miejscu nie zmieniło! Zresztą jak w wielu miejscach, gdzie czas zatrzymał się na latach 80-tych, gdzie „sprzedawcy” i inni pracownicy mieli „WŁADZĘ” nad biednym ludem, który kiedyś musiał się prosić o to, czy ktoś mu coś łaskawie zrobi, czy mu nie zrobi.
Siedzą sobie takie matrony i inne na tych swoich skostniałych stołkach, dzierżą w łapię berło (to znaczy długopis, czasami komputer i listę pacjento-petentów) i machają paluszkiem czasami łypiąc okiem raz na jedną przybłędę z jakąś prośbą, raz na drugiego wkurzającego „klienta”, który znowu wychodzi poza schematy i każe zrobić coś, czego wewnętrzny regulamin społeczności matron nie przewidział.
I żeby nie było – ja wiem, że zarówno wśród lekarzy jak i personelu około-medycznego są cudowni ludzie. Ja wiem, że Wy istniejecie i nie robicie nikomu łaski, tylko cudownie nam pomagacie! I za to dziękuję! Za dobre serce! Za zrozumienie! Za bycie normalnym człowiekiem a nie gburem… Ale są w Waszej branżuni również te skostniałe osobniki, które za cholerę nie są reformowalne i próbują ustawiać wszystkich do pionu z wielką łaską. Jak sobie tak pieprzną na tym swoim stołku, tak nie ruszysz tej kupy zrzędliwych i wkurzonych wiecznie cegieł pokrytych grubą warstwą wapna.
Ale czasy się zmieniają, ja to pomału dostrzegam. Po pierwszym opierdzielu i kolejnym, w końcu mam nadzieję ogarniecie, że świat nie należy do ludzi nieżyczliwych, którym wydaje się że mają władzę. Drodzy lekarze, drogie inne żuczki, które piastujecie stanowiska, do których doprawiliście sobie korony i berło – zejdźcie na ziemię, błagam, i bądźcie bliżej nas, już nie zlęknionego ludu, który widzi te zachowania i będzie je tępić.
Dlaczego tępić? Bo czas przejrzeć na oczy! Mam wrażenie, że czasami wystarczyłby jeden raz wyściubić nos poza nasza polską granicę i zobaczyć, że można lepiej. Można inaczej. Można po ludzku i bliżej człowieka.
Bo jak nie, to my pacjento-petenci będziemy pomaluchnu pinezki podkładać pod te Wasze tyłki na stołkach umocowane, co już zresztą czynimy. Ot, co.
Życzliwości! I zejścia o kilka pięter niżej życzę ;-)
P. S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też sobie zapisać na później lub udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
7 komentarzy
Wpis bomba ! W 100% opisujący realia ! U Nas w przychodni gdzie chodzę z Milenka na parę Pań są 2 takie na których widok mój G. łapie mnie od razu za rękę i mówi:”tylko spokojnie” ..bo wie że wystarczy sekunda a ja tam się nie piernicze w takich sytuacjach ??
Ja zadałam dokładnie to samo pytanie na patologii ciąży. Odpowiedzią było mocne „nie wiem”, z miną godną co najmniej cesarzowej. Po ponowieniu pytania „cesarzowa” odwarknęła: „Co ma Pani do mnie pretensje, skąd ja mam wiedzieć? Może Pani wejdzie za 5 minut, a może za dwie godziny”.
Oczywiście nie muszę wspominać, że Pani DOSKONALE wiedziała, że lekarz spóźnił się półtorej godziny…
mnie kiedyś pewną pani-chyba w dziekanacie i może nie Pani bo dziewczyna w moim wieku-była strasznie niemiła. Wrzucała dokmenatami i była mało pomocna. Na co jej na odchodne powiedziałam że jeśli ja praca przytłacza to proponuje ja zmienić. Tak dla dobra ogółu społeczeństwa;)
A ja mam wrażenie, że kiedyś było inaczej…Z opowieści babci wiem, że przed wojną (a także w najcięższych czasach, w trakcie wojny i zaraz po) ludzie byli sobie życzliwi, Polacy mieli klasę, pomagali sobie wzajemnie, szanowali się. Potem przyszła komuna i weszły nowe zwyczaje pt. „wy klient-petent, a my pan” i naleciałości pozostały w urzędach, szpitalach… W związku z prowadzoną działalnością mam styczność z urzędami na co dzień, niestety. Bywa sympatycznie, ale najczęściej jest to walka, kto kogo jakimi argumentami powali, kto komu pokaże ważniejszy papierek… Jeśli się nie postawisz, to cierpisz w ciszy tak jak pozostali stojący w kolejce jak barany na rzeż. Wbrew pozorom również UE wprowadza dużo bezlitosnej biurokracji, tylko teraz jest ona ubrana w ładne hasła. Szkoda że czasy w sumie fajne, żyje się coraz wygodniej, ale postkomunistyczny brak szacunku dla drugiego człowieka pozostał…
Ja zawsze pytam tego typu osoby czy pracuju w danym miejscu za karę? Niestety nadal na takie osoby się trafia, także w placówkach prywatnych i nie tylko starsze osoby takie są. Zawsze powtarzam ze praca z ludźmi jest bardzo trudna i nie dla każdego.
Dobry test. Swietne przemyślenia .
Przez takie coś ja zmieniłam przychodnie :D nie lubię gdy ktoś swoją prace wykonuje jak za karę :/