Pół roku temu rozpoczęłam cykl Słomianej Wdowy. Pomyślałam sobie, że może warto byłoby go kontynuować. Głównie robię to dla siebie, aby poukładać w głowie swoje myśli, umieścić je w odpowiednich szufladkach i wracać do nich później, gdy rzeczywistość daje mi w dupę.
Coś terapeutycznego jest w pisaniu. To takie werbalizowanie myśli, które chaotycznie w głowie się piętrzą. I ich segregowanie. Myślę czasami, że gdyby nie pisanie, to zwariowałabym. Kocham ten wentyl i możliwość głośnego wypowiedzenia, co gra mi w duszy – przy dwójce dzieci trudno się w codzienności zatrzymać, serio – trudno cholernie [wiem, że niektórzy dają radę nawet 3 godziny dziennie na jogę wyściubić, ja nie potrafię..], a tak – staję i piszę. I jest mi lepiej, lżej jakby o 100 kilo co najmniej.
Kiedy teraz usiadłam do pisania, to wcale mi lżej nie było. Na kilka dni przed kolejnych wylotem mojego Męża ciśnienie rośnie. Czuję to ja i czują to dzieci. Zaczynam odliczać dni a później odliczam już godziny. Zastanawiam się, co zdążę jeszcze zrobić przed jego wylotem, aby było mi łatwiej, a co zostanie na czas jego nieobecności i zmierzę się z tym sama.
Nie ukrywam, że te dni przed kolejną rozłąką są skoncentrowane jak wyschnięty pomidorowy koncentrat. To jakaś przeklęta walka z czasem. A to wypadałoby coś na dachu ogarnąć i potrzebny do tego jest facet. Mój facet, który już drugi dzień z rzędu wypędza kuny budzące nas od dwóch tygodni. Sama nie dałabym rady ogarnąć tematu. A to gdzieś tam fuga się osypuje. A to jakaś sesja zdjęciowa się kroi i lepiej ją we dwójkę zrobić zamiast walczyć z nią w pojedynkę. A to czegoś technicznego na kompie nie rozkminiam, to mam jeszcze czas się z moim mężem podszkolić. Mam wrażenie, że te ostatnie dni jego pobytu to przeklęte odhaczanie wszystkiego w pośpiechu. Bardzo doceniam to, że nie zostawia mnie z tym wszystkim samej, a chce mnie zwyczajnie odciążyć. A przecież mógłby pierdzielnąć się na sofie i udać zmęczonego.
Nie da się jednak zrobić wszystkiego. Jest coś niesamowitego w nas kobietach, tak mi się przynajmniej wydaje, że gdy trzeba spiąć się na 1000%, to nie ma to tamto – włączamy dziesiąty bieg i taranujemy rzeczywistość. Ten moment, w którym mój M. opuszcza z walizką mieszkanie jest jak włączenie jakiegoś niewidzialnego przycisku „start” zwanego zapierdzielaniem. Nie mam już czasu nawet minuty dłużej leżeć w łóżku. Sruuu zimną wodą na twarz na dzień dobry i lecimy z koksem. Śniadanie dla dzieci na pełnym speedzie. Gotowanie obiadu z młodym przy cycku. W międzyczasie setki maili. Mopa do ręki – no to jechana! Nie odkurzam chaotycznie, a biorę rurę do ręki i lecę z nią jak na miotle. Szybki spacer albo przedszkole. Trochę czytania, trochę zabawy. Lecę jakby prędkość nie miała znaczenia, a widzę wokół tylko migające w oczach obrazy. Nie ma czasu na książkę, cholera jasna. Trudno. Jedyne o czym marzę wieczorami, to położyć do snu chłopaków i spać do rana.
Jak długo jeszcze wytrzymam, albo właściwie to wytrzymamy, tak na odległość? Zupełnie szczerze myślę, że nie mam najgorzej. Że to rozłąki dwutygodniowe to nic w porównaniu do żon marynarzy, które na posterunku miesiącami czekają. Gdy mój M. poleci na dwa tygodnie, to wróci i jest z nami przez miesiąc lub dwa 24/7. Nie mogę narzekać. Raz jeszcze zapytam – jak długo? Oby jak najkrócej, bo jednak życie umyka a pewnych chwil już nie da się odtworzyć…
12 komentarzy
Moj mąż pływa. I to wcale nie w najgorszym scenariuszu, bo nie ma go miesiąc i wraca na dwa tygodnie. A jednak będąc mama 2.5 letniego szkraba, na „ostatnich nogach” w końcówce drugiej ciąży, czasami nienawidzę tej jego pracy i jego wyboru kariery na życie. Wszystko jest na mojej głowie – od rachunków począwszy poprzez remont mieszkania, choroby dziecka, codzienne zycie i zwiazane z nim decyzje. No i nasze problemy wynikajace z zycia na odleglosc. Najgorzej jest po poworcie, gdy znów traci sie cenne dni na „dotarcie się”, a potem niewiadomo kiedy nadchodzą już te dni, kiedy odliczanie tyka w głowie, a lista rzeczy do zrobienia nie zmniejsza się nawet o połowę. Nie chciałam żyć w ten sposob, ale kocham męża i musze sie jakoś pogodzic z naszym danym przez los, trybem życia. Czasami sie pomarudzi, czasami popłacze, ale nie ma się co roztkliwiac i trzeba patrzec na dobre aspekty życia, a tych mamy bardzo dużo ;)
W tym kontekście jak pomyślę o samotnych matkach to są „HEROSY” Wielki szacunek dla nich!!!
Też ciągle zadaję sobie to samo pytanie, jak długo jeszcze to wytrzymamy? Ja tak żyję już 10 lat. na początku z jednym, później z dwójką a teraz z trójką dzieciaków. Kiedyś to było fajnie, 4 tyg w pracy 4 w domu, teraz jest gorzej 6 tyg w pracy 2tyg w domu :( jak żyć ;) u nas niestety bilet jest z dnia na dzień i nie da się wszystkiego ogarnąć przed wylotem. ale jakoś dajemy radę. jak mąż jest w domu to dosłownie cieszymy się każdą chwilą spędzoną razem. a my kobiety faktycznie jesteśmy supermenki, bo po prostu nie mamy innego wyjścia. Pani Magdo jakby chciała Pani pogadać z „bardziej” doświadczoną słomiana wdową to zapraszam na kawkę :) w grupie siła :) a ma Pani niedaleko :)))))
Też ciągle zadaję sobie to samo pytanie, jak długo jeszcze to wytrzymamy? Ja tak żyję już 10 lat. na początku z jednym, później z dwójką a teraz z trójką dzieciaków. Kiedyś to było fajnie, 4 tyg w pracy 4 w domu, teraz jest gorzej 6 tyg w pracy 2tyg w domu :( jak żyć ;) u nas niestety bilet jest z dnia na dzień i nie da się wszystkiego ogarnąć przed wylotem. ale jakoś dajemy radę. jak mąż jest w domu to dosłownie cieszymy się każdą chwilą spędzoną razem. a my kobiety faktycznie jesteśmy supermenki, bo po prostu nie mamy innego wyjścia. Pani Magdo jakby chciała Pani pogadać z „bardziej” doświadczoną słomiana wdową to zapraszam na kawkę :) w grupie siła :) a ma Pani niedaleko :)))))
Życie w rozłące to nicdobrego. Mój mąż pracuje za granicą i radzimy sobie całkiem dobrze jesteśmy razem pomimo dzielących nas kilometrów, ja sama z 2 dzieci nie jest łatwo. Do chwili obecnej myślałam że wszystkie problemy takich par jak nasze nas nie dotyczą , omijają szerokim łukiem. Kocham męża i wiem że najlepsze w życiu co mnie spotkało to właśnie mój mąż i nasze dzieci. Jednak w tym roku coś pękło wiem że nadal jesteśmy razem ale problemy się piętrzą i to jest właśnie moment żeby wyjazdy zakończyć i po prostu być razem. Bo to jest najważniejsze. Wierze że odbudujemy to co nas połączyło i uda nam się rozwiązać nasze problemy. Pozdrawiam i podziwiam. M
Ahh.. Ciężkie to życie bez facetów obok… Choć z nimi czasami też nie łatwo..
Życie, sytuacja polityczna, chęć zagwarantowania bytu i przyszłości – wszystko to składa się na to, że rodzina nie może być cały czas razem.
Może te przemyślenia powinny być pierwszym krokiem do tego, by coś zmienić – poszukać innej pracy lub zabrać rodzinę ze sobą? ;-)
Pozdrawiam!
PS. Od 3 lat również jestem ałomianą wdową choć w moim przypadku termin zmiany statusu jest już znany! ;-)
Ja też słomiana wdowa. Niestety ciężko. Praca plus dwójka dzieci i tak niewiele czasu razem. Co 6 tyg tak średnio 4 dni razem. Z roku na rok coraz gorzej
U nas tata marynarz. Dzis pierwszycraz po 2 tyg nie widzenia i nie słyszenia 4letni Wojtus zobaczył tate na skype. Zamiast radosci…w życiu nie widzialm takiej minki. Przykro mu sie zrobiło w oczkach łzy i smutek. Bidulek moj kochany. 4 miesiace nie zobaczy taty; ( mama 8h w pracy. Wyrzuty sumienia ogromne i mysli czy to wszystko jest tego warte. ????
Oj rozumiem to bardzo dobrze. Tyle że ja mam jednego malucha (16tygodni) pod opieką, z tym że zostalam z nim sama jak miał 2 tygodnie a ja byłam całkiem zielona. Tatuś wraca do nas co niedzielę a cały tydzień musimy radzić sobie sami. Szczerze to bardziej mi go szkoda, bo tak wiele go omija z tych pierwszych tygodni życia naszego synka
Niestety tak to bywa. I tak zazdroszczę Ci że masz wogóle męża po tym czasie w domu. Mój od roku na 2 etatach ciągnie, ja jestem chora,jeżdżę na dializy, które wypruwają nam siły i sama wymagam czasem opieki : a mogę liczyć tylko na rodziców, że wezmą małą do siebie wtedy. Odliczam czas jak będzie tylko na 1 etacie.:( nie wpomnę że mała tęskni za tatą aż serce się kraje
:) 4 maluchy w wieku 3lata, 2lata i dwojeczka 3,5miesięcznych. Tata 2,5 miesiaca na drugim koncu swiata, ale tez… 2,5 miesiaca w domku! :) 24h na dobę! Ciagle i wciąż! Nie wyobrazam sobie innego rodzaju zwiazku. Jakby powiedziała babcia-widzialy galy co brały ;)
Temat ciężki, ale dotyczy też mnie :( 3tyg sama z 6 latkiem, praca, dom, odliczanie aż wróci i pomoże ogarnąć to czego ja już sama nie jestem w stanie. Tydzień temu padła deklaracja do końca roku. Trzymam za słowo bo psychicznie już wysiadam, jestem matką, ojcem, pracownikiem, hydraulikiem nie ukrywam, że mam już dość. A przede wszystkim tęsknota….