Zanim zabrałam się do napisania tego postu, zrobiłam dwa wdechy, chwilę pauzy, znowu dwa wdechy i ruszyłam do napierania na klawiaturę. Powiem tak – czasami powstrzymuję się od komentowania sytuacji, które mnie dotyczą bądź są mi przesyłane na moją skrzynkę mailową.
Są jednak tematy, z którymi trzeba się rozprawić, bo są wyjątkowo szkodliwe. Nie tylko zdrowotnie, żeby nie było. Są może właśnie przede wszystkim szkodliwe pod kątem psychologicznym, ponieważ wpędzają inne matki w poczucie winy.
A to jest najgorsze, co może zrobić druga osoba – ocenić i próbować wpakować nas do szufladki pod tytułem „winna”, „gorsza”, „nieodpowiedzialna”, „nie zna się”, „nie doczytała”, „jeszcze dużo musi się nauczyć”. I tak jak po mnie tego rodzaju oceny już często spływają jak po kaczce i podejmuję temat na blogu właściwie tylko po to, żeby wypunktować co poniektórym i rozprawić się z pewnymi mitami. Tak po wielu moich Czytelniczkach, które dopiero zaczynają swoją przygodę w temacie macierzyństwa i próbują się odnaleźć, to tego rodzaju bzdurne ocenianie, komentowanie i wpędzanie w poczucie winy to jedna z gorszych rzeczy, jaka może im się przytrafić!
A ja (zupełnie poważnie pisząc) wzięłam ostatnio na siebie tę odpowiedzialność, może słusznie a może i mniej słusznie (wszak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia), żeby za wszelką cenę uwolnić młode matki od poczucia winy i pomóc im zbudować tę pewność siebie, która często bywa nadszarpywana przez oceniające otoczenie. Jedne sobie z tym ocenianiem poradzą, a drugie zaczną analizować i tracić tę macierzyńską pewność siebie, która powinna rosnąć wraz z naszym matczynym doświadczeniem, a nie maleć, jak to próbują wywołać niektóre jednostki.
Dzisiaj na tapecie będą parówki. „Te” parówki”. I nie tylko parówki. Będzie wszystko to, co trochę wymyka się z ram.
Te parówki, które kiedyś obrosły tyloma teoriami szkodliwości i tyle na ich temat nakręcono filmów, że temat moim zdaniem się wyczerpał. Na tyle się wyczerpał, że producenci mięsa zaczęli wyprzedzać się w jakości produkowanych przez siebie parówek, i obecnie rodzic naprawdę ma szansę wybrać te, które są dla jego dziecka „pożywne”. Ja kupuję parówki, które mają naprawdę dobry skład i sama je chętnie jem. Jasne, to zawsze jest mniej wartościowe mięso niż taki np. stek, ale litości – które dziecko zje całego steka i zagryzie go pięcioma pomidorami? Chyba tylko mój Teodor. Pozostała dwójka moich dzieci zdecydowanie prędzej sięgnie po parówki. :D Poza tym staram się ograniczać mięso w diecie i stawiam na to lepszej jakości. Czyli wolę rzadziej je zjeść, ale lepszej jakości.
Ale dlaczego ja w ogóle dzisiaj o tych parówkach?
Ponieważ jedna z Czytelniczek-helikopterów, jak je nazywam, czyli Czytelniczek, które nagle przylatują na mój blog, czytają wyrywkowy artykuł i decydują się na to, aby powiedzieć mi PRAWDĘ a następnie ŻĄDAJĄ ode mnie rozprawienia się z tą kwestią, że ja mam obowiązek pisać tylko o rzeczach, które są zatwierdzone przez instytucje publiczne, podbite pieczątką papieża a następnie jeszcze pocałowane przez Sanepid. Otóż nie. Ja piszę bloga i ja na nim piszę o moim PRAWDZIWYM życiu. Nie piszę książki o idealnym macierzyństwie. Gdy piszę, że staram się dbać o dietę moich dzieci to znaczy, że się staram. Gdy piszę, że jedzą parówki, to znaczy, że oni jedzą te parówki. Jedzą też słodycze w tzw. ich „Słodkie Soboty”, i jedzą czasami również wiele innych rzeczy, pod jakimi by się nie podpisał rodzic-purysta, który stworzył swój własny dekalog, co dziecko może a czego nie może :D Ale jedzą też zdrowe rzeczy. Jak to jest z dziećmi – jak mają smaka i humor to zjedzą. A jak nie mają, to w tyłek sobie mogę wsadzić te wszystkie moje chcenia. :D
A skąd ten post? Napisała do mnie niejaka Natalia. I napisała z pretensją w głosie niejako. Napisała wręcz bym powiedziała z jakimś takim podszytym poczuciem wyższości nawet :D Zostawiłam oryginalną pisownię.
„Taki duży blog prowadzisz a nie przyszło ci do głowy żeby napisać że parówki to po prostu zło? Nie wolisz się postarać zrobić dziecku pulpecika na parze? Przecież teraz tyle jest możliwości, żeby kupić od baby na targu cielęcinę albo królika? Nie pisz mi że naprawdę tak trudno się postarać. Wybrałaś że chcesz być matką to dlaczego przyzwalasz sobie na to żeby iść po najmniejszej linii oporu*? Kiedy ja decydowałam się na macierzyństwo to wiedziałam że chcę mojej Juliette dać wszystko co najlepsze i nie pisz mi że nie można właśnie tego 500 plus przeznaczyć właśnie na czyste mięso a nie jakieś miksy. Naprawdę nie rozumiem was matek które nie staracie się i nie widzicie ile wasze dziecko traci dieta to podstawa. […] „
* lini najmniejszego oporu się mówi! Tak gwoli bycia taką purystką na petardzie, Natalio…
Widzicie, o czym mówię? I takich „Natalii”, które straciły kontakt z rzeczywistością, jest więcej! Natalia nie tylko napisała do mnie maila w tej sprawie, ale zostawiła ten sam komentarz pod każdym z moich ostatnich 5 postów na Facebooku :D Bycia „zajebistą matką” weszło jej po prostu za mocno :D No nie mogła dopuścić do tego, żeby pozostać niezauważoną. :D Potrzeba pochwalenia się bycia najlepszą matką na świecie była większa! Natalko, dostałaś właśnie ode mnie złoty kotylion zajebistości! :D Po czym Natalia wdawała się jeszcze w przepychanki słowne i zdążyła obrazić dwie inne Czytelniczki (pozdrawiam Was gorąco! Wasza cierpliwość w odpisywaniu na jej zaczepki była godna mojito co najmniej! :* :D). No ban się należał, jak złoto!
Kochane, parówki są spoko! Nie dajmy się wpędzić w to szufladkowanie i wyścig o złoty kotylion najzajebistszej matki na ziemi. Jasne, kupujmy te prawie 100% mięsa w mięsie :D, ale jak od biedy dostaną dzieci te z mniejszą zawartością, to przeżyją. Potwierdzone info. I jak zjedzą słodycze, tylko suchą bułę albo kawałek pomidora, to lepsze to, niż gdyby nic nie zjadły!
I to nie tylko o parówki chodzi. Po prostu nie dajmy się nigdy wpędzić w poczucie winy. Życie jest za krótkie, żeby przysłuchiwać się zdartej płycie tych, które wszystko robią lepiej, zdrowiej i mądrzej. Grunt to mieć swój własny „kompas”, który oceni, czy idziemy we właściwym kierunku.
Uściski!
Brak komentarzy