Tak sobie głośno myślę, że Ci wszyscy zebrani wokół nas, którzy próbują przeforsować swoje zdanie dotyczące naszych spraw związanych z rodzicielstwem, to zapominają o jednej bardzo ważnej rzeczy.
Otóż zapominają oni chyba na śmierć o tym, że to rodzicielstwo jest NASZE. Ono nie jest ani Krystyny z piętra niżej, ani Waldka z Koziej Wólki, ani ciotki z Ryglów Dolnych, ani nawet babci którą kochamy ponad życie. Ba, ono przede wszystkim nie jest ich rodzicielstwem! I to poprzednie zdanie powinno być wyryte w ich głowie niczym stygmat jakiegoś obolałego cierpiętnika. Najlepiej na czole.
Ponieważ to my podjęliśmy tę wspaniałą w skutkach decyzję jaką jest zostanie rodzicem, to teraz my będziemy kierować życiem naszych dzieci. To my będziemy stawiać na ich drodze znaki stopu. To my będziemy kierować ich życiowym ruchem i to nas oni będą słuchać. Bo to my daliśmy im życie, i to my ich wychowujemy.
I jeśli ktokolwiek inny chciałby uczestniczyć w ich dziecięcej życiowej drodze, to będzie to czynił na naszych warunkach. Na warunkach rodziców dziecka, które jest przez nich kochane. Które ma już przewodników w postaci matki i ojca. Na warunkach rodziców, którym może śmiało zaufać i którzy wiedzą, co jest dla ich dziecka dobre.
My – rodzice naprawdę mamy głowę na karku. My z całą rodzicielską odpowiedzialnością jesteśmy w stanie tak instruować te małe persony, aby wyrosły na zdrowych, rezolutnych i ciekawych świata małych obywateli. I nigdy, przenigdy nie dopuścimy świadomie do tego, aby stała im się krzywda. Mamy oczy i uszy otwarte. Mamy za pazuchą całe mnóstwo narzędzi, które umożliwią im dorastanie w miłości, szczęściu i poczuciu bezpieczeństwa.
I naprawdę, z całym szacunkiem do wszystkich życzliwych i chcących dobrze, chcących nawet najlepiej – nie potrzeba tym naszym dzieciom nikogo innego na ich drodze, kto mógłby próbować świadomie bądź nieświadomie podważyć zdanie tych, których kochają tak mocno, czyli swoich rodziców. Bo aby to ich dzieciństwo mogło być pełne i szczęśliwe to cała reszta świata, której tak mocno zależy na tym wspólnym dobru, i zdaje się, że ma podobne priorytety do naszych, musi się najpierw DOSTOSOWAĆ.
Wiem, „dostosować” to trudne do przełknięcia słowo. A miłość ciotek, dziadków, wujków, babć i sąsiadek potrafi być ogromna, jeśli nie nieskończona. I ja ten ogrom tych uczuć rozumiem. Jednak „ten ogrom uczuć” musi zrozumieć pewną wyższość, bez której nie będzie żadnej zgody ani żadnej symbiozy między nami. A priorytety mamy podobno te same.
Otóż juz na sam koniec i by temu mojemu wywodowi stało się zadość, i by ten „nasz dzieć” był szczęśliwy, to muszę coś wyraźnie zaznaczyć:
Zdanie rodzica naprawdę jest najważniejsze, a opinie innych osób mogą być tylko ważne. Ponieważ w życiu tego małego człowieka musi występować pewien ład, pewien porządek, pewna hierarchia, spokój i jednogłośność.
I ja o tę jednogłośność proszę. I o ten porządek i dostosowanie.
Z góry dziękuję.
2 komentarze
Lepiej bym tego nie ujęła. :) a zmagam się z tym od początku nawet nie tyle urodzenia Malucha, co od samego początku ciąży.
My swoje, a wszyscy dookoła swoje. I co zrobić? obrazić się? nakrzyczeć? tłumaczyć?
sama już nie wiem, ale walka podjęta i na pewno jej nie przegram! :D
Ja też bym o to chciała poprosić. Szkoda tylko, że nie wszyscy to rozumieją.