Założę się, że pod tym postem pojawi się przynajmniej 5 komentarzy, w których ktoś napisze, że „jeszcze przyjdzie czas, kiedy za tym zatęsknisz!”. Coś w tym na pewno jest!
Pamiętam, że kiedyś wystarczyły 2 dni bez moich synów, kiedy to poleciałam na samotną spontaniczną wycieczkę do Wenecji i na Korfu, o której pisałam tutaj, i już po kilku godzinach zaczęłam tęsknić za moimi kochanymi smrodkami. Bo jak to się mówi – wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma! ;-)
W ramach małego podsumowania moich ostatnich 5 lat w macierzyństwie zrobiłam dzisiaj listę sytuacji, które znam doskonale jako mama i założę się, że część z Was również je zna bardzo dobrze :-D Koniecznie dorzućcie do tej listy Wasze propozycje. Sprawdzimy, czy przypadkiem o czymś nie zapomniałam! ;-)
1. Kibelek przy asyście przynajmniej jednego dziecka! :D
Nie no, oczywiście, że mogę korzystać z toalety wtedy, kiedy dziecko śpi, albo wtedy gdy ktoś inny się nim zajmuje. Ale często bywa tak, że jestem z dziećmi sama, swoją potrzebę skorzystania z WC zatrzymywałam na tyłach mojego umysłu i kiedy już dłużej wytrzymywać się nie dało, to sprintem biegłam do łazienki. I co działo się wtedy? Stukanie do drzwi, wkładanie paluchów pod drzwi w celu uzmysłowienia mi, jak bardzo towarzystwo jest zdesperowane, aby mnie właśnie w tym momencie ujrzeć! No kurdemol! :D Na palcach jednej ręki policzę wizyty w toalecie, kiedy udało mi się bez zakłócania załatwić moją potrzebę :D
Doszło już do tego (ale to będzie pewnego rodzaju harcdore i co wrażliwsi i higieniczniejsi przestają w tym momencie czytać), że ja już przy trzecim dziecku potrafię załatwić każdą potrzebę z jednym dzieckiem na ręku. Ba! Ja nawet ogarnę temat z dzieckiem w nosidełku! :D
2. Kanapka pokrojona nie tak, jak dziecko chciało!
Z samego rańca zwlekam się z łóżka, żeby nakarmić te głodomory, robię kanapki a tu się okazuje, że źle je pokroiłam (kurłamaź!). Bo jeden chciał bez skórki a drugi chciał w trójkąty, a ja zrobiłam w małe kwadraciki, jasny gwint! I jest dramat! Bo oni nie zjedzą, bo takie im nie smakują. No to ja wtedy ich na litość, że dzieci w Afryce, jakby zobaczyły takie kanapeczki, to by skakały z radości. Czasami pomaga argumentacja, ale coraz rzadziej!
No na przykład jeden jest na etapie kanapeczki z szyneczką. Ale chlebek musi być „biały”, niedajpanieboshe ciemny! I z masełkiem i szyneczką. Drugi chce koniecznie bez masełka a szyneczka nie może mieć tych czerwonych żyłek czy tam przebarwień. Matko! Zwariować można!
3. Banan to dopiero jest skomplikowaństwo nad skomplikowaństwami!
Starszak je banana bez skórki. Ja muszę go na jego oczach obrać, trzymając na dole za jego końcówkę a on dopiero sam musi go urwać. Jak nie będzie takiej kolejności to banan idzie na stracenie, czyli je go tata… Z kolei Junior je banana tylko wtedy, gdy cały czas trzyma go w skórce, niczym małpka w kreskówkach. A jak zobaczą coś ciemnego na bananie, to już jest koniec. Sama mogę sobie wpieprzać te banany, czego nie czynię (bo dieta…). Zatem wpieprza je Tata :D
4. Bajki przy dwójce albo trójce dzieci to wieczny kompromis!
Starszak jest na etapie bajek z LEGO w roli głównej i tylko one go w sumie interesują w tym miesiącu. Junior z kolei nie chce żadnych bajek LEGO, bo dla niego to jeszcze zbyt skomplikowane. On woli oglądać filmiki z Zygzakiem Macqueenem na Youtube’ie! I jak tu się podzielić jednym telewizorem? Więc kłótni jest co niemiara, a mnie bajki często ratują, choćby po to, aby móc w ciszy przeprowadzić rozmowę przez telefon.
5. Kupowanie zabawek to bardziej skomplikowane niż sytuacja polityczna w naszym kraju.
Doszło do tego, że dla świętego spokoju, aby nie było kłótni o samochodziki, zaczęliśmy kupować im w dużej mierze te same zabawki. I nareszcie jest święty spokój!
P.S. Dopóki nie zgubi się jakaś część danej zabawki i wtedy jest walka o to, żeby zabrać tę część oponentowi :D
6. Ubieranie się na spacer to maraton!
Jak mamy wychodzić z domu całą rodziną to przechodzą mnie dreszcze i oblewają poty :D Nie wiem, czy tylko nasza rodzina taka różna pod względem charakterów, temperamentów i dostosowania się do reguł tego świata, ale jak już wszystkich ubiorę (nie czepiać mi się tutaj słówek, że ubierać można tylko choinkę a nie ludzi :D), i już mamy wychodzić z domu, to nagle albo jednemu zachce się kupę, albo drugiemu siku, a trzecia mnie właśnie zaatakuje zapachem z pieluchy. I piaaaamaaaać od nowa! To jeszcze nic, jak to się stanie przy drzwiach. Gorzej jak już wszyscy jesteśmy w aucie, zapięci pasami i nagle słyszę ciche:
– Chyba chce mi się kupę…
:D O matuluuuu! I nawet wysadzanie delikwentów przed wyjściem nie pomaga, bo zawsze wyskoczą z jakąś potrzebą, której ja nie przewidziałam :D
7. Przejażdżka samochodem i tysiąc przystanków na sikanie!
Ostatnio jak wracaliśmy do Krakowa z Bieszczadów, to Junior zaliczył 4 przystanki z potrzebą w roli głównej. Najpierw myślałam, że ściemnia, że to tylko taki blef i wcale mu się nie chce siusiać, ale chłopaczysko nie ściemniało! Co sobie później przypomniałam? Że babcia z dziadkiem byli tacy dumni z tego, że wnuczek wypił 2 szklanki barszczyku tuż przed wyjazdem :D
No to mamy „winowajców”! :D
8. „A gdzie jest mój Zygzak?”
To jest pytanie, które słyszę mniej więcej 10 razy dziennie :D Wasze dzieci też mają swoją ulubioną zabawkę i potrafią ją zgubić w ciągu dnia niezliczoną ilość razy? :D Teosiek gubi swojego Słynnego Zygzaka średnio 5 razy dziennie. Jego poszukiwania trwają zwykle od kwadransu do godziny i okupione są ciągłymi stękami, że „nie ma Zygzaaaakaaaaa!!!!”.
O matulu! Przydałby się jakiś GPS dla niektórych zabawek!
9. Pociągnięcie za włosy w takim miejscu głowy, że człowiekowi furia wychodzi uszami! :D
Moja Gaia na pewien czas przestała mnie ciągnąć za włosy, ale teraz jej wróciło. Zawsze mnie złapie gdzieś przy uchu albo przy szyi i czuję, że krew mnie zalewa, bo to tak piekielnie boli! :D Zresztą Teosiek nie jest gorszy – jak się cieszy i chce mi się rzucić na szyję, to rzuci się na mnie najpierw wkładając mi palec do oka a później łokciem strzeli mnie w nos :D Toż to miłość jest szalona ;-)))
10. Wtedy, kiedy przychodzą goście, to jest pewność, że dziecko powie coś dla nas wstydliwego! :D
Kiedy przyjechała do nas na święta cała rodzina, padły dziesiątki tekstów z ust moich chłopców, które niejednemu dały do myślenia :D M.in. do prababci:
„A mama wciolaj powiedziała, że pęka jej już głowa bo ja tak maludzę i wcale jej nie pękła!”
„Jak byłem w wannie to tata powiedział, że mam bludne dupśko.”
i gdy spadła Teośkowi bombka choinkowa, to powiedział wymowne i nie wiadomo skąd zaczęrpnięte, ale soczyste:
„cholela jaśna!”
Ehh… a tak naprawdę to wszystko dopiero przed nami :D
Znacie te sytuacje z autopsji? Co byście do nich dorzuciły? ;-)
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
1 komentarz
hej. Ubieranie dziecka czy to rano czy na spacer to dla mnie wyczyn…jeszcze nie zaczniemy a ja jestem juz spocona ;) asia