Moje dzieci są INNE. Ale pisząc „inne” nie mam na myśli, że są gorsze. Absolutnie. Muszę jednak zacząć od początku.
Jak tylko urodziłam mojego pierwszego Syna zorientowałam się, że moje życie wywróciło się do góry nogami! :D
I ten widok do góry nogami, niczym z trzepaka jak za dziecięcych czasów, jest całkiem spoko. No jasne, że bywa ciężko. Że czasami chce się wyć do księżyca, ale ogólnie rzecz biorąc to jest … PIĘKNIE! :D
Dopiero z każdym kolejnym dniem dochodziło do mnie, że jest tyle rzeczy, o których nikt mnie nie ostrzegał, nie mówił ani nie szeptał! Jak choćby kolki u małego dziecka, które sprawiły, że przez pierwsze miesiące mojego pierworodnego wyglądaliśmy z moim M. jak zombie. Nikt mi też nie mówił, że przy każdej jego gorączce, która oscylowała w okolicach 39 stopni będę tak niespokojna i zmartwiona.
I tak z każdym kolejnym tygodniem bycia mamą dowiadywałam się, że moje dziecko wychodzi z ram, o których bębnił cały internet i najbliższe otoczenie.
Wszyscy chwalili się, jakie to macierzyństwo jest piękne, bo się wysypiają, gdyż dziecko śpi niemalże 24/7. Albo, że jak cudownie patrzeć jak dziecko pięknie je, co mama mu ugotowała! I jak szybko mówi, szybko chodzi, szybko się rozwija i za moment zacznie napieprzać po mandaryńsku, esperanto i francusku! A moje, cholera, NIE! :D ;-)
I z każdym kolejnym tygodniem zaczęłam rozumieć, o co w tym wszystkim! Że moje dziecko, a nawet bym powiedziała już trójka moich dzieci, po prostu nie wpisują się w schemat dzieci, które urodziły się przewidywalne! Moje dzieci przewidywalne nie są. Nie są przez to ani lepsze ani gorsze, żeby nie było, one po prostu idą swoim własnym rytmem!
Tym samym mam w domu „czasowych” niejadków wybrzydzaczy!
Mają okresy, gdy uwielbiają jeść i zjadłyby konia z kopytami (najczęściej jak jesteśmy „w gościach” i wychodzę wtedy na taką, która dzieci w domu głodzi :D) Ale zazwyczaj jednak gardzą potrawami, które przygotowuję. Mają oklepany zestaw naleśnikowo-racuchowo-pierogowo-nuggetsowo-kaszkowy i powinien im już wychodzić uszami. A jednak do znudzenia go wałkują od miesięcy! Warzywa zjedzą, no pewnie. Najchętniej te w pizzy :D Jak czytam o dzieciach, które wsuwają brukselkę, szpinak i kalafior i im się uszy trzęsą, to zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd z moimi :D Na nic dały te metody BLW czy inne, które z nimi próbowałam wałkować w pierwszym roku. Oni jedzą to, co chcą jeść i tyle.
Mam też w domu dzieci, które za nic mają fakt, że o 19.00 mogłyby pójść lulu, czyli do łóżek.
Nie dała nic rutyna i próby kładzenia ich o 19.00 dzień w dzień do łóżek. Nie dają nic spacery, wymęczenie materiału. Od czasu do czasu pomagają audiobooki i bajeczki, które trochę ich uspokajają, ale i tak wychodzi na to, że leżą od 20.00 w łóżkach i kotłują się w pościeli, robią bitwy na poduszki, czy inne harce. Mam w domu typowe przykłady dzieci ADHD. A Junior to jest jakimś ewenementem, bo im jest późniejsza pora tym ma więcej energii… Poważnie zaczynam myśleć o dopajaniu całej trójki melisą. Najlepiej dożylnie :D ;-)
Mam też w domu dzieci, które w momentach, gdy cały świat chciałby, aby były w miarę cicho, czyli muzea, teatry, czy inne przybytki, to oni są wtedy właśnie najgłośniej.
Nie pomaga tłumaczenie od małego, wpajanie reguł, próby przekazywania elementarnych zasad savoir-vivre’u. Oni mają swoje zasady, które wychodzą w najmniej odpowiednich momentach. Inne dzieci dają się prowadzić za rękę, słuchają, idą krok w krok za rodzicem. Moje uciekają, nagle dostają jakiejś furii z powodu skarpetek o złym kolorze. i pozamiatane. Jak widzę dzieci idące z rodzicem grzecznie za rękę przez cały park, to oczy wychodzą mi z orbit. U moich by to nie przeszło :D Prędzej wejdą na drzewo niż spokojnie będą ze mną tuptać po parkowej alejce ;-)
Mam w domu dzieci, które w pierwszych roku nienawidziły jeździć samochodem.
Inne dzieciaki śpią swoim rodzicom cały czas i potrafią przespać 6 godzin ciurkiem w samochodzie. Moje nienawidziły. Albo choroba lokomocyjna, albo jakieś inne powody, trudno stwierdzić co dokładnie. Tego darcia się wniebogłosy nie zapomnę nigdy! Grunt, że z wiekiem przechodzi. Ale Juniorowi przeszło dopiero przed 3 rokiem życia. Gaia cały czas jest w wieku, gdzie droga dłuższa niż 2 godziny to gehenna.
Mam też dzieci, które w samolocie totalnie nie czują tego, że ich histeria może być na miejscu. Ile to ja się naczytałam na innych blogach, że cudze dzieci w samolocie to aniołki. Że podróże uwielbiają. Że kochają przemieszczać się ze swoimi rodzicami z miejsca na miejsce. Szczerze? Moje chyba mają w dupie, czy są tu czy tam. Czy w Nowym Jorku czy w Krakowie. Rozkręcą awanturę wszędzie i o wszystko. Po prostu są sobą bez względu na okoliczności :D
Mam w domu dzieci, które lubią książeczki, ale żeby jakoś specjalnie pałały do nich miłością? To niekoniecznie.
Czytanie bajek z Gaią polega na tym, że ja jej czytam a ona bierze książkę i rzuca ją za sofę. I tak w kółko :D Czytanie z Teośkiem czasami się udaje o ile czytam i jemu i Ivkowi razem i robię z siebie głupa udając tysiące głosów i wydając dziwne dźwięki ;-) Zazwyczaj jednak po 10 minutach każde z nich bezwiednie zaczyna ziewać i zadaje pytanie, które mnie dobija :D „A kiedy koniec bajeczki?” :D
Tyle się naczytałam, że inne dzieci kochają książeczki. Że jak są w sklepie to zamiast po Kinder Niespodziankę czy Zygzaka Maqueena albo po Elsę „mam tę moc”, to sięgną po książeczkę. Moje nie :D Moje sięgną i po Jajko Kinder i po Zygzaka :D Książeczkę oleją :D
Także tak… Moje dzieci są INNE. Cudownie inne. Jedyne w swoim rodzaju. Zupełnie jak Wasze :-) Moje dzieci nie wpisują się w schemat idealnego dziecka, które robi wszystko książkowo i zachowuje się tak, jak otoczenie tego oczekuje :D
Piszę ten post z dziecięcego pokoju, jedną ręką stukając na klawiaturę a drugą nadzorując moją córkę, która zamiast zjeść pyszny racuch z jabłkami, który jej zrobiłam, to właśnie go całego rozmemłanego wypluła na dywan. Myślałam, że ona bawi się samochodzikiem i dlatego jest tak cicho. A ona z lubością wdeptywała resztki racucha w świeżo wyprany dywan :D Z kolei Starszak z Juniorem przed kwadransem wylali cały sok porzeczkowy, który stał na kuchennym blacie. Ale… wytarli go! Tylko, że wytarli go moją białą bluzką, którą znaleźli w koszu na pranie… :D Bluzką, która pójdzie już na tzw. „na szmaty” :D
Ale kocham tę ich „inność”, nieprzewidywalność, to bycie sobą i chodzenie własnymi ścieżkami. I pewnie kiedyś będę za tym tęsknić tylko z uśmiechem wspominając te epizody, gdy z ich powodu dostawałam palpitacji serce a moja cierpliwość była wystawiana na najcięższą próbę ;-)
Wasze też dzieci też nie są książkowe, a są „inne”?! Powiedzcie, że tak! :D
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!
6 komentarzy
Taaa. Inność moich czterech stworów wsadzi mnie w biały kaftan😂.
Pewnie że tak… Moja młoda, a za niedługo starsza, to meserszmit. Pobawić się sama umie ale oczywiście po swojemu, czyli dom po godzinie wygląda jak pobojowisko ale to chyba jest książkowe. Nie idzie grzecznie za raczke, w sklepie rozniesie któraś alejkę w strzępy a ja latam za nią jak głupia i przepraszam wszystkich. Nie mogę się doczekać jak będzie mieć rodzeństwo może w tedy troszkę się uspokoi i będzie grać starszą siostrę. Wiesz co szczęśliwa? Ja po powrocie do domu już się uśmiecham gdy opowiadam partnerowi co dziś nabroila i on też oczywiście to nie znaczy że nic z tym nie robimy bo tłumaczymy, uczymy i czasami pomaga ale każde dziecko ma swoje diabelne dni jak ja to nazywam😁 my tez
chyba każdy ma Inne dzieci wszystkie takie same A jednak inne… u każdego coś niespotykanego :)) asia
Oliwka jest inna, totalnie nieprzewidywalna… potrafi wstać o 7, zdrzemnąć się godzinę i walczyć do 23 żeby w końcu zasnąć zalana łzami, bo ciekawski George już śpi A następnego dnia spać do 9, potem od 12-15 I zasnąć o 19. Zero rytmu dnia, rytuały ma w nosie, a jak jej coś nie pasuje to bezczelnie to ignoruje albo drze się ile ma pary w płucach aż bębenki w uszach rozrywa.
Jednak jestem z niej cholernie dumna , bo ma dwa lata i umie powiedzieć nie i bronić swojego zdania, bo jak jestem zmęczona to zrobi mi w swojej zabawkowej kuchence herbatkę i jajo A na koniec da mi buziaka żebym miała siłę się z nią bawić. Jest moja, inna, cudowna!
No wlasnie zgodzę się ze wszystkim. Mam 4 chłopców i prawdę mówiąc każdy z nich jest inny. Zastanawiam się niejednokrotnie jak to matki robią,ze ich dzieci sa ulozone? Moi chlopcy 11,9,5 i roczek nie wpisują się w zadne schematy. W jednym sa lepsi,w innym gorsi ale moi😊i nie wyobrażam sobie życia bez nich 😊
,,Inne” to złe słowo. One są wyjątkowe. :)