Są takie dni, jak dziś, że jedyne na co mam ochotę, to wziąć do ręki lampkę wina (którego mi nie wolno), ciepły koc (który leży na dnie sofy i czeka na niedoczekane chwile nicnierobienia) i pozwolić sobie na dzień wolnego.
Taki bezczelny, niepisany, niemożliwy na razie do zrealizowania dzień wolnego, w trakcie którego jedynym moim zmartwieniem będzie głaskanie się po ciążowym brzuchu i zastanawianie, na który film mam ochotę.
Ale taka chwila nie nadchodzi. Nie nadchodzi nie tylko dlatego, że mam dwójkę dzieci, które wyżymają mnie niczym gąbkę. Ta chwila nie jest mi pisana dlatego, że ja uwielbiam, gdy coś się dzieje. I na własne życzenie tyle planuję w każdym roku, aby później nie musieć narzekać na nudę.
Szykuję też dla Was coś ekstra. Coś, co mam nadzieję już za parę tygodni ujrzy światło dzienne i Was zwyczajnie ucieszy. Tak po prostu. Dlatego dumam teraz, przygotowuję, zastanawiam się, czy to się Wam spodoba. Poprawiam, przerabiam, modyfikuję, przyglądam się każdemu detalowi i skrycie marzę o tym, aby za niedługo choć niektórym z Was sprawić ogromną radochę.
Dlatego między innymi moje ostatnie dni składają się z ciągłej gonitwy. Z telefonów do jednej osoby, a później do drugiej. Za moment do trzeciej. Analizujemy, przerabiamy. W międzyczasie ja gotuję, sprzątam. Łatam dziury. Na czworaka z rosnącym brzuchem szukam zgubionego klocka, który na już-teraz musi zostać znaleziony, bo fala płaczu zamoczy cała tą maleńką buzię, dla której właśnie rozgrywa się największy dramat świata.
Zmieniam pieluchę. Wycieram łzy. Odkurzam, co zostało z premedytacją i złością wywalone z talerza. Podaję wodę, a za moment sok. Nie widzę w oczach żadnej radości, a cały czas rosnącą złość, pewnie spowodowaną buntem kilkulatka, w którego do końca nie wierzę.
Głaszczę się po brzuchu. Zatrzymuję na chwilę, bo czuję lekkie ciągnięcie. Zbieram się w sobie, tłumię krzyk, liczę do dziesięciu, żeby nie wybuchnąć po kolejnej już tego dnia histerii młodocianego. Zaciskam zęby, gryzę się w język. Mam ochotę wystrzelić się w kosmos i wrócić za kilka lat świetlnych.
Walczę z czymś, co nazywa się potocznie „wkurwieniem”, choć przecież publicznie na takie słowa nie porwałabym się zbyt często. Pakuję jednego i drugiego do auta, uprzednio próbując ich ubrać, przyodziać we miarę czyste i nie klejące szaty. Zakładam buty, tłumię marudzenie. Znowu liczę do stu. Mam ochotę na święty spokój, który pewnie zaznam za dekad parę.
Wkładam jednego i drugiego do samochodu. Ledwo dyszę, bo do mojego wybuchu już zaledwie milimetry. Dostaję w międzyczasie kopniaka, bo jednemu się chce pić, a drugiemu jeść. Jak na komendę! Nie, nie dlatego, że są rozpieszczeni, rozpuszczeni i rozdmuchani, bo zazwyczaj trzymają się pionu. Zwyczajnie, kiedy nie możemy poświęcić im naszej uwagi, to tak właśnie się to kończy. Buntem na całego.
Ruszamy. Mąż prowadzi. Ja uspokajam drące się twarze. Zatykam uszy i myślę. Myślę, jak tu wyskoczyć. Tak po prostu wyjść sobie z auta, wziąć bilet w jedną stronę i mieć wszystko w dupie. Tak, takie właśnie momentami mam chwile, gdy wszystkiego jest za dużo, za szybko, za mocno.
I nagle mam olśnienie. Widzę ratunek. Ratunek na drodze, za który połowa polskich matek by mnie zlinczowała. Za który połowa polskich ojców przybiłaby mi piątkę. Światełko w tunelu. Złe, niedobre, ale nadal światełko!
Przeklęty, ale jakże kojący moje matczyne wkur.wienie zestaw frytek i czegoś tam jeszcze, z beznadziejną zabawką i czymś, co symuluje zdrowe żarcie, co rozpromieniło te maluchne twarzyczki! Cudowne 10 złotych świętego spokoju, które zamyka ich krzyk a mi daje namiastkę ciszy i świętego spokoju!
Kto by się spodziewał! Przeżyłam! Wygrałam cały kwadrans względnej ciszy, która kosztowała mnie wartą tego dychę, i dała nadzieję na moje przetrwanie! Niezdrowa i jakże wyrodna dyszka polskich złotych wydana na coś, co na cały kwadrans ratuje matce życie! :D
Było warto!
11 komentarzy
Spoko. Ja się tym też posiłkuje od czasu do czasu i nie mam wyrzutów sumienia. Chwila ciszy, dzieci szczęśliwe, najedzone i zabawka jeszcze na drogę. A i ja coś tam zjem. Uważam, że od czasu do czasu można.
P.S. No mnie to zżera ciekawość co Ty tam szykujesz dla nas.
Nie boję się przyznać, że regularnie mam potrzebę odpocząć od swojego dziecka ? Powody nieco się zmieniły ale fakt jest faktem – czasem z rozmarzeniem myślę o krótkiej ucieczce. Kiedy moja mała księżniczka była jeszcze w brzuchu, nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę jej twarzyczkę. Po porodzie nie jeden raz myślałam, jak wspaniale byłoby schować ją tam z powrotem choćby na dwie godzinki aby trochę się wyspać ?
Ja tam Cię nie linczuję ani nic z tych rzeczy. Ja jestem okrutną i podłą matką bo stosuję zasadę „wszystko dobre byle z umiarem”. Jedzą owoce, warzywa i inne zdrowe pierdoły, ale nie zabraniam słodyczy, cukierków, czekolady itp. Co będą wspominały jak podrosną? Że żarły seler naciowy jak króliki podczas gdy inny berbeć miał pączka w łapie? ;) I o dziwo moje pociechy są zdrowe, pełne energii i… kochane ^_^
Moje ma dopiero miesiąc i 16 dni i mam już teraz chwilę że marzę o jednodniowym odpoczynku od niej a co będzie później ?? ale też jestem zdania że te 10 zł były warte chwili spokoju
Ja to czasami jestem tak zdesperowana ze dam do zabawy jakiesz zeszyciki ulotki i inne cuda tylko by w ciszy pozbierać myśli. Albo puszcze tv czy inne ustrojstwo. Kazda mama potrzebuje takich momentów. U uwierz mi ze ja swoje 16 miesieczniaki czasem mam ochote wyslac na wycieczke na marsa nawet pare razy dziennie. To tez jest normalne. My mamuski zawsze znajdziemy jakis zloty srodek na te 15 min blogosci.
o Matko ja to mam tak średnio codziennie ? także rozwiązanie odpada bo 10 zł x2 razy 30 dni – troszkę drogo ??. A tak na serio to miło się czyta takie posty pokazujące że są inne matki na ziemi które czują to co ja. Dzięki ?
Kochana jak zobaczyłam zapowiedź nowego postu to od razu wiedziałam na co poszła ta dycha ?
Pozdrawiam Dzika z kwietniówek ?
Ps. Z trójką jest jazda bez trzymanki, taka kolejka górska 24h/dobę ???
Nie strasz! ????
Odpozdrawian! Mnie chyba z kwietniowek wywalono – za mało aktywna chyba byłam :)
Kochana czy myślałaś że tylko ty ten sposób tylko stosujesz..pociesze cię nie..i nie czuj się wyrodną matką..to się nazywa taktyka radzenia sobie w ciężkich sytuacjach..lub..co zrobić aby nie zwariować..pozdrawiam..?
I chwila radosci dziecka, pewnie warta poswiecenia na raz zdrowo-stymulujacej diety. Pozdrawiam serdecznie Beata