Och! Jak ja długo się zbierałam do moich kalendarzowych zapisków, to wiem chyba tylko ja! Ciągle coś, i już miałam publikować wpis a tu się okazywało, że Starszak wpadł na ścianę i trzeba mu łzy ocierać, Gaia rzuciła Teośka metalowym resorakiem i trzeba przykładać lód do głowy, a Teosiek z kolei próbując umyć na własną rękę truskawki zdecydował, że najlepszym do tego miejscem będzie bidet, koło którego zrobi fontannę i przyjdzie mi przez godzinę walczyć z zalaną podłogą. Klasyk :-D Miewacie pewnie podobne historie wieczorami, akurat wtedy, kiedy chcecie rozprostować nogi, to dzieciaki decydują, że to jeszcze nie jest ten moment :D
Dzisiejszy czwarteczek zaczął się dość standardowo. Czyli ja jak zwykle w ostatnich tygodniach budzę się z bólem głowy i poczuciem, że niewyspanie to moje drugie imię. Nie wiem ,o co w tym chodzi, ale nie wysypiam się. Nie wysypiam się nawet wtedy, gdy śpię 8 godzin a Gaia postanowi zaliczyć noc bez pobudek. Nie wysypiam się nawet wtedy, gdy mój Mąż pilnuje się ze spaniem na boku, co sprawia, że nie chrapie a ja się nie wybudzam.
Szukam przyczyny mojego porannego wstawania z poczuciem bycia zdejmowaną z krzyża.
Może miałyście podobnie i wiecie, gdzie szukać przyczyny i od czego zacząć? Zmiana poduszki? Materaca? A wydawało się, że mamy już idealny! Czyli, że mam szukać dalej? Grrrr. Przyznam się Wam, że wkur…a mnie to wybitnie, bo człowiek przez ostatnie 7 lat nie wysypiał się. Jeszcze całkiem niedawno wysypiałam się idealnie i … znowu wróciło do punktu wyjścia. Maruda ze mnie, co? :D
Mój M. pojechał rano odwieźć chłopców do przedszkola a sam pognał na Dolny Śląsk w Góry Sowie, żeby naprawić w Przytulnym Siedlisku mojego Taty instalację do samo-jeżdżącej kosiarki, którą montowaliśmy dwa lata temu. Wiecie, jak to jest. Człowiek przyzwyczaja się do wygód, sama wiem po sobie. ;-) Odkąd w rodzinnej agroturystyce kosiarka sama kosiła trawnik, to mój Tata w ogóle nie musiał zaprzątać sobie tym głowy. Nagle, gdy musiał podczas awarii chwycić za tradycyjną kosiarkę, to zorientował się, ile czasu musi poświęcić na koszenie, które do tej pory samo się robiło! Ale mój M. to złota rączka. Znalazł przyczynę usterki, wziął w łapę kanapkę, którą mój Tata zrobił mu naprędce po zrobionej robicie i pognał do nas z powrotem do Krakowa.
W tym czasie ja z Gaią próbowałyśmy zająć sobie jakoś czas.
Właściwie to ja próbowałam odpisywać na maile na kolanie w międzyczasie piekąc chleb, gotując obiad i próbując zająć ją matą wodną i innymi aktywnościami. Momentami odzywały się we mnie wyrzuty sumienia, że nie mogę niczemu poświęcić 100% mojej uwagi, a w szczególności nie mogę tego zagwarantować mojej córce. Nie wiem, czy miewacie podobne rozkminy. Człowiek ma w ciągu dnia tyle na głowie, że zajmowanie się dzieckiem (czy dziećmi, jak to bywało jeszcze kilka tygodni temu a część z Was nadal tak funkcjonuje – szacun!) staje się czymś, co dzieje się mimochodem, ale bez 100% uwagi, jaką chciałoby się dziecku poświęcić.
Ba! Ja czasami mam luźniejszy dzień i dopada mnie dziwnego rodzaju depresyjność i wtedy dzieje się katastrofa w mojej głowie. Irytuje mnie każdy okruch, który Gai spadnie na podłogę i każde jej ciągnięcie mnie za nogawkę staje się gwoździem do mojej trumny. Jednak nie chcę samobiczować się z tego powodu. Próbuję uświadamiać sobie w takich momentach, że nie jestem zaprogramowana na s…ranie tęczą i jednorożcami. Że to normalne, że są chwile, kiedy ma się dosyć wszystkiego i to nic złego odpuszczać sobie, gdy ma się gorszy dzień.
W okolicach 13.00 Gaia poszła na swoją drzemkę (która trwa od godziny do nawet 3 godzin, ale te 3 godziny to trafiły się chyba tylko raz w ostatnim kwartale a dzisiaj pospała niewiele ponad godzinę :D). Zasnęła na tarasie niedługo po zrobieniu przeze mnie tego zdjęcia, na którym ma ekwipunek do podlewania roślin. ;-) Udawała, że śpi, bo chciała mi zrobić psikusa, aż w końcu za kilka minut tak właśnie odpadła (w sandałach swojego najstarszego brata :P).
Ja w tym czasie zabrałam się za cudownie pyszne maślane bułeczki drożdżowe.
I to nie są te, które uwielbiacie z mojego bloga. Te są jeszcze lepsze! (a myślałam, że lepszych nie da się zrobić!) Są na bazie tzw. kleiku japońskiego, który sprawia, że są one super puszyste, super wilgotne i są świeże na dłuuuugo! Wiecie, że miałam zrobić im zdjęcie i je pokazać Wam dzisiaj, ale dzieciaki wsunęły wszystkie! :D Zażyczyli sobie konfitury truskawkowej do tego i nic już nie zostało… Przepis wrzucę na blog jakoś w tygodniu, ale muszę znowu je upiec, aby pokazać je Wam na zdjęciach. :-)
A kiedy ciasto drożdżowe rosło mi w cieple, ja wpadłam na pomysł, że … może by tak ogolić sobie nogi. :D W ostatnich dniach jakoś marnie było z czasem, to zebrałam się w sobie i zaczęłam walkę :D
Zupełnie zapomniałam, że ściągnęłam moją obrączkę w trakcie owego golenia. Musiałam zrobić to machinalnie przysłuchując się w trakcie tego zabiegu Maxineczki, której filmik o kryjących korektorach pod oczy puściłam sobie w międzyczasie.
Ogarnęłam nogi i wróciłam do bułeczek maślanych, a w międzyczasie jeszcze ogarniałam ciasto na chleb, który piekę już codziennie dla całej rodziny.
Kiedy chłopców z przedszkola przywiózł znajomy, Teosiek rzucił tekstem do mnie:
– Kocham Cię moja mamo najkochańsza na świecie! A gdzie jest Twoja obrączka?!!!!!
Wpadłam w popłoch! Bo w ogóle nie pamiętałam, że ją ściągałam! Co poskutkowało tym, że zaczęłam dochodzić do wniosku, że ja pewnie nie mam tej obrączki na palcu już od dawna, tylko dopiero dzisiaj to wyszło na jaw! Tętno 140/220 chyba, krew mi momentalnie uderzyła do mózgu i zaczęłam się zastanawiać, co ja powiem mojemu M. Ja nie myślę w takich momentach racjonalnie. Zaczęłam przeszukiwać wszystkie miejsca łącznie z koszem na śmieci, zmywarką i szufladami kuchennymi sądząc, że może spadł mi z palca podczas robienia chleba! W oczach łzy. Dzieciaki przyglądały się matce, która próbowała uspokoić swoją panikę, ale kiepsko mi szło.
W międzyczasie Teosiek wparował do łazienki na posiedzenie i po pewnym czasie dostojnie zawołał. Możliwe, że znacie ten okrzyk ze swojego domostwa :D
– Maaaaamooooo! Zroooooobiiiiiiiiłeeeeeeem kuuuuuuuupę!
– Już idę! – krzyknęłam.
Weszłam do łazienki, w której unosiło się coś, co trudno opisać słowami, a już na pewno nie warto opisywać tego publicznie. ;-) I usłyszałam za momencik jeszcze jedno:
– Mamo, a wiesz, że jak robiłem kupę, to moje oczy zobaczyły Twój pierścionek?! – dorzucił mój Junior.
I tym oto sposobem uratował mi wieczór, bo już miałam wymyślać, co ja zrobię z tą moją nieszczęsną obrączką, a tak naprawdę to jej brakiem. ;-) Okazało się, że zostawiłam ją przy wannie. Uff! :D Niedługo później przyjechał do domu M. totalnie padnięty po trasie Kraków-Przytulne Siedlisko i z powrotem, i ma u mnie na wieczór obiecane mojito. Mięta rośnie na tarasie, jakieś dwie limonki się chyba jeszcze ostały, rum w domu jest. Tylko lód pokruszę i zaserwuję mu, a co!
Na jedno „modżajto” też reflektujecie? ;-) ?
Brak komentarzy